Название: Otwarte drzwi
Автор: Marta Maciaszek
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Крутой детектив
isbn: 978-83-8147-802-1
isbn:
– Ciociu.
– Tak, tak, Emilie. To, że dla ciebie nie ma różnicy, kto ma ile w portfelu i co robi jego rodzina, nie znaczy, że wszyscy tacy są. To dobra dziewczyna – zwróciła się Klementyna tym razem do mnie, jakby chciała zareklamować Emilie jako warty kupienia towar.
– Ciociu!
– A twoi rodzice? Czym się zajmują?
– Ja mieszkam sam. Oni… oni… wyjechali – powiedziałem to, co tak naprawdę było moim życzeniem, podczas gdy nie miałem żadnych wieści od nich i pojęcia, czy w ogóle żyją.
– Ooo, samodzielny młody chłopiec, ba, mężczyzna – powiedziała podniesionym tonem ciotka i zapytała: – Ale pracujesz, tak?
– Roznoszę gazety.
Ciocia Klementyna zamilkła, a potem kontynuowała:
– Każda praca jest dobra. Nie cierpię próżności. U nas w domu każdy ma jakieś hobby, coś, co lubi robić najbardziej. Z takiego hobby, które odnajdziemy w sobie w dzieciństwie, potem rodzą się w naszej głowie pomysły na studia i pracę. Moja siostra na przykład, matka Emilie, która niestety zbyt wcześnie odeszła, uwielbiała bawić się w lekarza. Byłam od niej troszkę starsza, ale jak namówiła, ba, zmusiła mnie do zabawy w tego lekarza, to ja byłam zaskoczona, ba, zszokowana…
Osiem – pomyślałem.
…że ona zna takie terminy medyczne, o jakich ja nigdy nie słyszałam. Nie mam pewności, czy przypadkiem połowy z nich sobie nie wymyśliła, ale znając Barbarę, to ona siedziała po nocach w jakichś książkach medycznych, mimo że wcale ich nie rozumiała. No to ona tak bardzo lubiła medycynę, ba, wręcz kochała prawie tak bardzo jak Emilie, że wiadomo było, że zostanie lekarzem. Była świetna. Wiesz jaka? Odważna. Ona nie bała się zaryzykować wtedy, kiedy wszystkim opadały ręce i nie wierzyli, że coś się uda. Bardzo silna z niej była kobieta, dlatego nie daruję sobie, że…
– Ciociu.
– A tak, tak. Dolej sobie herbatki – słodkim tonem powiedziała ciocia, podając Emilie dzbanek, w którym była jeszcze ciepła herbata. – O czym to ja mówiłam? A, już wiem. Nie cierpię tego nieogolonego gbura.
– Ciociu. – Emilie najwyraźniej nie chciała, aby Klementyna opowiadała o jej ojcu.
– On jest złym człowiekiem. On Barbary w ogóle nie szanował. Emilie zresztą też. Ba, on nikogo nie szanuje. Jemu ludzie są po prostu potrzebni, rozumiesz? Ludzie to dla niego interesy. Nigdy nie kochał mojej siostry, bo ona była dobra. Nie była taka jak on. Ona była dla niego kiepską inwestycją. Ona mu nie była potrzebna, ba, ona mu wręcz przeszkadzała. Nie użył jej. Przykro mi to mówić, ale z Emilie jest tak samo. Ona nie jest taka, jak by chciał. Barbara się go bała. Emilie już przestała. Ona jest silna. On z nią przegrywa i nie może tego znieść. Wkurza go, że nie może decydować, z kim Emilie ma się spotykać, co ma w życiu robić i jakie ma mieć pasje, spełniając jego niezrealizowane marzenia. Nie jest w stanie jej ograniczyć. Czy ty myślisz, że z tym teatrem jej tak gładko poszło? To była wojna. Ale tańczy ładnie, ba, pięknie. Jak anioł. No i gdyby nie teatr, to nie spotkalibyście się, prawda?
Ciotka Klementyna była sympatyczna i bardzo gadatliwa, bo gdyby mogła, to nie oddychałaby i nie przełykała śliny, tylko cały czas wyrzucała z siebie słowa w niebywałym tempie.
– Tak. – Zorientowałem się, że Emilie powiedziała ciotce, że poznaliśmy się po jednym ze spektakli. Nie wiedziałem, czy faktycznie traktowała ten dzień po jednym z jej występów jako pierwsze spotkanie, mimo że tak naprawdę spotkaliśmy się już wcześniej, czy po prostu ciocia mimo swego uroku i bliskości z Emilie nie zasługuje na to, aby wiedzieć, skąd znamy się naprawdę. Byłem zdziwiony, że nie wspomniała choćby o spotkaniu w ogrodzie, podczas gdy tak naprawdę znaliśmy się już wcześniej. A może myliłem się, myśląc, że Emilie, zanim jeszcze spotkaliśmy się w jej ogrodzie, wiedziała o moim istnieniu? Zastanawiałem się przez chwilę, czy powiedziała ciotce, że ani razu, choć zasługiwała na naręcza kwiatów, nie dostała ode mnie nawet zerwanego na trawniku chwastu.
– Musisz częściej nas odwiedzać, Marceli. Przyzwoity z ciebie chłopak, choć ten stary gbur zmieszałby cię z błotem – powiedziała ciotka i wyciągnęła w moją stronę dłoń. Kiedy ścisnęła moją, wstrzymałem oddech i przypomniałem sobie żartobliwe słowa Emilie, że kiedy zapadnie zmierzch, ciotka spali mnie na stosie. Odwróciłem się w stronę okna i zauważyłem, że na ulicy zapaliły się już latarnie, odbijając swój blask w oknach sąsiednich domów.
– Na stosie? – zaskoczyła mnie Emilie.
– Kto w sosie? – zapytała ciotka i wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
Klementyna była najbardziej szaloną starszą panią, jaką do tej pory udało mi się poznać. W przeciwieństwie do mojej sąsiadki Gertrudy, która działała mi na nerwy, ta wzbudzała we mnie sympatię. Im częściej przychodziłem do domu Emilie, tym bardziej lubiłem jej ciotkę. Znała świetne żarty, dobrze gotowała, a ponad wszystko ciągle opowiadała mi o Emilie. Jednego wieczoru naliczyłem, że użyła słowa „ba” dwadzieścia siedem razy. Zauważyłem, że choć ojciec Emilie cały czas przebywał w szpitalu, to nigdy więcej o nim nie wspomniały. A kiedy zdałem sobie z tego sprawę, znów przypomniał mi się żart Emilie o paleniu przez Klementynę na stosie, ale ponieważ był tylko żartem, bo nie odkryłem w ciotce czarownicy, to wiedziałem, że kiedyś ojciec wróci do domu i urocze wieczory w towarzystwie Emilie i starszej pani dobiegną końca. Miałem nadzieję, że ten dzień nadejdzie w bardzo dalekiej przyszłości.
– Wpadnij jutro – szepnęła pewnego wieczoru Emilie, zbliżając swoje usta do mojego ucha. – Ciotka jutro nocuje u siebie.
Wracałem piechotą do domu, analizując słowo po słowie wypowiedziane przez Emilie zdanie i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że od kiedy jej ojciec leży w szpitalu i mieszka z nią Klementyna, ani razu nie byliśmy sami. Kiedy przychodziłem, czekała na mnie Emilie w towarzystwie starszej pani – przyzwoitki z przygotowanym obiadem, aromatyczną herbatą i stosem historii, które zamierzała mi opowiedzieć. Choć starałem się o tym nie myśleć i cieszyć się wieczorami w towarzystwie obu pań, tak naprawdę pragnąłem spędzać czas z Emilie. Tylko Emilie. Bez ciotki Klementyny, bez przechodniów na ulicy, bez pijaków w podrzędnej knajpce. Tylko ona i ja. Przez całą drogę do domu wpadała mi do głowy niezliczona ilość scenariuszy na jutrzejszy wieczór, ale żaden nie wydał mi się aż tak dobry, aby zatrzymać go w pamięci. Kiedy wróciłem, położyłem się na łóżku. Patrzyłem na sufit, jakby wierząc, że jego jasna i czysta płaszczyzna pokaże mi jakiś obraz, a ten podsunie pomysł, który będzie perfekcyjny, więc będę mógł spokojnie usnąć. Kiedy mój wzrok od patrzenia w górę stawał się coraz bardziej zmęczony i mglisty, zamknąłem oczy. Miałem nadzieję, że pod powiekami, zanim przyjdzie sen przybliżający mnie do spotkania z Emilie, wpadnie mi do głowy pomysł, jak moglibyśmy wykorzystać czas, który został nam dany. Czas spędzony we dwoje.
Wyciągnąłem przed siebie dłoń. Dotykając znajdującej się przede mną zabrudzonej szyby, dostrzegłem, że na mankiecie koszuli i dłoni mam krew. Spuściłem wzrok i zobaczyłem, że szary garnitur, w który byłem ubrany, również pokryty jest czerwoną СКАЧАТЬ