Otwarte drzwi. Marta Maciaszek
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Otwarte drzwi - Marta Maciaszek страница 10

Название: Otwarte drzwi

Автор: Marta Maciaszek

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-8147-802-1

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      Odpowiedziała mi cisza.

      – Czy jest tam ktoś? – powtórzyłem pytanie nieco głośniej, a kiedy skończyłem wymawiać ostatnią głoskę, ponownie usłyszałem dzwonek telefonu.

      Wybiegłem ze sklepu. Dźwięk stał się cichy. Nagle zza rogu budynku wynurzyła się jakaś kobieta. Szybkim krokiem podszedłem do niej i poczułem ogromny smród. Miała na sobie starą podziurawioną sukienkę. Jej włosy schowane były pod brudną chustką. Kiedy stanąłem naprzeciwko niej, dostrzegłem, że jej ubranie, twarz i ręce umazane były krwią. Zbliżyła do mnie swoją szarą twarz i szepnęła:

      – Uciekaj.

      – Dlaczego? – zapytałem, a kiedy nie otrzymałem odpowiedzi, chwyciłem ją za ramiona, mając nadzieję, że gdy będę dla niej bardziej stanowczy, dowiem się, co ma na myśli. W tej samej chwili, kiedy moje ręce spoczęły na tkaninie jej sukienki, kobieta rozpadła się w proch opadający na asfalt i zamiast trzymać w dłoniach ciało nieznajomej, miałem na nich tylko niewielką ilość szarego pyłu. Nie rozumiałem, co się wówczas wydarzyło. Przetarłem oczy, nie wierząc, że kobieta tak po prostu zamieniła się w proch, a kiedy je ponownie otworzyłem, nadal byłem sam z szarym pyłem pod stopami i uwierzyłem, że to, czego doświadczyłem, stało się naprawdę. Nie wiedziałem, gdzie mam iść i czego szukać. Nie miałem pojęcia, dlaczego lub przed czym mam uciekać. Rozejrzałem się dookoła. Nie byłem nigdy wcześniej w tym miejscu. Nie poznawałem ulicy ani ustawionych wzdłuż niej budynków. Stałem i czekałem. Po paru sekundach, a może minutach, zobaczyłem jadącego na rowerze mężczyznę w kapeluszu. Zacząłem biec w jego stronę, krzycząc:

      – Zaczekaj!

      A kiedy on zwolnił, pozwalając mi się dogonić, i stanąłem obok niego, zapytałem:

      – Gdzie ja jestem?

      Patrzył na mnie zdziwionym wzrokiem i milczał.

      – Gdzie ja jestem? – powtórzyłem.

      – Uciekaj – powiedział mężczyzna.

      Postawił nogi na pedały, aby ruszyć, a ja chwyciłem jego dłoń i poprosiłem:

      – Zaczekaj. – Wtedy w jednej sekundzie mężczyzna zamienił się w opadający na ziemię szary pył. – Zaczekaj – powtórzyłem błagalnym tonem, patrząc na przewracający się pod moje stopy rower.

      Szedłem przed siebie, rozglądając się na boki w poszukiwaniu innych ludzi, których mógłbym zapytać, gdzie jestem i co mam robić. Nie widziałem żadnego znaku życia. Wszystkie drzwi w mijanych domach były zamknięte, okna zasłonięte ciemnymi zasłonami. Po chwili usłyszałem znowu znajomy dźwięk dzwonka telefonicznego. Zacząłem biec w stronę, z której dobiegał, i wówczas zobaczyłem kobietę. Siedziała na ziemi oparta o ścianę budynku, tuląc do siebie zwinięty koc. Wyglądało to tak, jakby miała zawinięte w niego dziecko. Kiedy podszedłem do niej, nie uniosła nawet głowy. Zrobiła to dopiero, gdy zapytałem:

      – Co tu się dzieje?

      W jej przekrwionych oczach widziałem rezygnację i strach.

      – Gdzie ja jestem?

      Wówczas skinieniem głowy dała mi znak, bym zniżył się nieco. Dostrzegłem twarz niemowlęcia. Spało w jej objęciach.

      – Uciekaj – szepnęła, patrząc na mnie i wyciągając w moją stronę dłoń.

      – Nie! – krzyknąłem, kiedy dotknęła mojego policzka.

      Po chwili przede mną w szarym pyle leżał tylko zakurzony kocyk. Sięgnąłem po niego, by upewnić się, że nie ma w nim śpiącego niemowlęcia, i poczułem na twarzy silny powiew powietrza. Mimowolnie zmrużyłem oczy, bo wpadał mi do nich kłujący pył.

      – Gdzie ja, do diabła, jestem?! – krzyknąłem i zacząłem biec przed siebie. Wśród ciszy i pustki, która mnie otaczała, w uszach słyszałem tylko wypowiedziane przez napotkanych wcześniej ludzi „uciekaj”. Po chwili dostrzegłem swój samochód. Przyspieszyłem, aby jak najszybciej znaleźć się w jego wnętrzu. Wszedłem do środka i opierając się na siedzeniu, zamknąłem oczy. Zastanawiając się, co mam robić, musiałem spędzić w nim dłuższą chwilę, bo poczułem, jak drętwieją mi nogi. Otworzyłem oczy, aby zobaczyć, czy nadal na ulicy jestem sam. Nie było nikogo. Bardzo blisko uszu znowu usłyszałem sygnał dzwonka telefonicznego. Miałem wrażenie, że dzwoniący aparat telefoniczny znajduje się w mojej głowie. Poziom jego dźwięku był nie do zniesienia. Objąłem dłońmi głowę. Czułem, że za chwilę pęknie mi czaszka. Zmrużyłem oczy. Przez niewielkie w nich szparki zauważyłem, że na przedniej szybie auta wisi słuchawka telefoniczna. Wydostałem się z samochodu i najszybciej, jak potrafiłem, chwyciłem ją, a wówczas do moich uszu wleciał przeraźliwy krzyk:

      – Uciekaj!

      Dźwięk rozrywał moją głowę na niezliczoną ilość kawałków. W każdej odrywającej się części słyszałem raz krzyk, a raz szept recytujący wciąż słowo „uciekaj”. Puściłem słuchawkę i upadłem na twardy asfalt. Zamknąłem oczy i zrobiło się zupełnie ciemno.

      – Gdzie ja mam, kurwa, uciekać? – rzuciłem w powietrze pytanie i otworzyłem oczy.

      Leżałem na podłodze obok swojego łóżka. Usiadłem i podparłem głowę dłońmi. Czułem w niej niewyobrażalny ból. Gdy rozglądałem się wkoło, miałem wrażenie, że pod powiekami mam uwierający mnie pył. Musiał być sam środek nocy, bo kiedy odsłoniłem zasłonkę, ulicę oświetlało blade światło latarni. Wróciłem do łóżka. Nie mogłem już jednak zasnąć. Nadal nie miałem pojęcia, jak zaplanować dzisiejszy wieczór, który miałem spędzić z Emilie. Tylko Emilie.

      – Otwarte! – Usłyszałem, kiedy zapukałem do drzwi. – Wejdź! Jestem w kuchni.

      Wszedłem do przedpokoju, a po chwili znalazłem się w pomieszczeniu, w którym była Emilie. Stała oparta o blat i patrzyła na mnie. Miała na sobie czerwoną sukienkę w czarne groszki, dopasowaną w biuście i w pasie i przyozdobioną białym, okrągłym kołnierzykiem.

      – Myślałam, że… – zaczęła Emilie, spoglądając na moją dłoń, w której trzymałem butelkę wina.

      – Kwiaty, tak? Myślałaś, że wreszcie przyniosę ci te cholerne kwiaty, co? – zażartowałem.

      – No… tak – zająknęła się.

      – No i właśnie dlatego, że tak myślałaś, to ich nie przyniosłem – powiedziałem, stawiając obok niej na blacie wino, które kupiłem po drodze.

      – Czy ty, młody mężczyzno, chcesz mnie upić?

      Przytaknąłem milcząco, zdobywając się na delikatny uśmiech.

      – Czy ty, młody mężczyzno, chcesz mnie upić i wykorzystać?

      – Gdzież bym śmiał, młoda damo – odpowiedziałem i zaczęliśmy się śmiać.

      – Czyli dobrze słuchałeś ciotuni Klemci.

      – Hmm… mogę powtórzyć każde jej słowo – zadrwiłem. – „Emilie to dobra dziewczyna. Emilie jest СКАЧАТЬ