Otwarte drzwi. Marta Maciaszek
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Otwarte drzwi - Marta Maciaszek страница 4

Название: Otwarte drzwi

Автор: Marta Maciaszek

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-8147-802-1

isbn:

СКАЧАТЬ się nie spóźnij!

      Od kiedy zacząłem pracę przy roznoszeniu prasy, Michał odwiedzał mnie dosyć często. Cieszyłem się z tego, bo w przeciwieństwie do sąsiadki Gertrudy nie grał mi na nerwach. Lubiłem jego poczucie humoru i wiele wieczorów, zamiast przegadać, to po prostu prześmialiśmy. Posiadał duży takt, bo kiedy orientował się, że nie chcę odpowiedzieć mu na zadane pytanie, po prostu zmieniał temat. Poza tym prawie nigdy nie rozmawialiśmy o pracy. Tego wieczoru jak zwykle piliśmy piwo i gaworzyliśmy o wszystkim i niczym.

      – Ja to chyba wrócę do Polski, bo ile tu można biedować nie na swoim? Już bym chyba wolał w ojczyźnie żyć od pierwszego do pierwszego. Co ja potem swoim dzieciom powiem? – Zamyślił się, a po chwili spytał: – Ty wrócisz?

      – Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

      Ignorując moją wypowiedź, Michał kontynuował:

      – Ja to tak bym sobie wykombinował, żeby w Polsce na wsi dom zbudować. Już mam wszystko obmyślone. Masz kartkę? – rzucił.

      – A co, chcesz mi swój dom na niej narysować?

      – No, a co? Nie chcesz? Wiesz, jak coś, to cię zaproszę – powiedział, starając się chyba zachęcić mnie do przyniesienia kawałka papieru, na którym zamierzał narysować swój dom, a w nim pokój, w którym bym spał, gdybym przyjął jego zaproszenie.

      – Na tym narysuj – powiedziałem i podałem mu leżącą na podłodze przy fotelu gazetę.

      – O, jaka fajna – powiedział kolega ku mojemu zaskoczeniu, otwierając pierwszą stronę gazety.

      – Ty w ogóle czytasz ten brukowiec?

      – Co ty, ale chyba zacznę, bo takie fajne dziewczyny tu wrzucają, patrz – powiedział i przekręcając stronę gazety do mnie, wskazał palcem na widniejącą na zdjęciu blondynkę z mocnym makijażem. – Cudo.

      Ale ja już go nie słuchałem. Do moich uszu wpadały urwane zdania Michała, podczas gdy ja patrzyłem. Nie jestem pewien, czy wbijając wzrok w stronę gazety, w ogóle mrugałem powiekami, zwilżając powierzchnię gałek ocznych, bo… na zdjęciu, wśród pięknych dziewczyn, była ona. Emilie. Wyrwałem Michałowi gazetę i przybliżając do twarzy, miałem nadzieję, że zobaczę wyraźnie jej rysy.

      – Ładne, co?

      – Ja znam tę dziewczynę – powiedziałem, pokazując palcem na blondynkę stojącą w pozie tanecznej po lewej stronie zdjęcia.

      – Dobre. Nikt ich nie zna.

      – Masz rację – cicho odpowiedziałem i podałem gazetę Michałowi, który czekał na rozpoczęcie budowania na papierze domu swoich marzeń.

      Przewrócił stronę na kolejną, gdzie było więcej pustego miejsca, i zaczął swój szkic. Objaśniał mi każdą pojawiającą się pod długopisem linię, nazywając po kolei pomieszczenia. Planował kolory ścian w nadziei, że choć milczę, to uważnie słucham. Ja jednak byłem zupełnie gdzieś indziej. Mój wzrok, mimo że wbity w szereg kwadratów i prostokątów wychodzących spod dłoni kolegi, był stronę wcześniej. Na zarysie twarzy Emilie, na kolorze jej oczu, na kształcie jej talii.

      – Chyba jesteś zmęczony. Nie ma to, jak wstawać przed szóstą rano, co?

      – Yhy – rzuciłem, mając nadzieję, że kolega nie zorientuje się, że zamiast być myślami w jego planowanym domu, ja starałem się umiejscowić siebie na zdjęciu obok stojącej tam Emilie i szepnąć jej do ucha, że…

      – Tak że wiesz. Z tym domem. Trzeba wierzyć.

      – Nie. Nie wystarczy wierzyć, trzeba wiedzieć – powiedziałem stanowczo i zacząłem zmierzać do drzwi wyjściowych z salonu.

      – Tak. Pójdę już. – Nie zrozumiał mojej wypowiedzi. – Pójdę już – powtórzył nieco ciszej, jakby nad czymś dumał.

      – Do jutra – powiedziałem uprzejmie.

      – Trzymaj się! – krzyknął z przedpokoju i usłyszałem trzaśnięcie drzwi.

      Zamiast pójść i przekręcić w nich klucz, ja sięgnąłem po zostawioną na kanapie gazetę i odnalazłem zdjęcie.

      – To już ostatnie spektakle Pawie oczy. Zapraszamy zapominalskich do kupienia biletu i skorzystania z jedynej i niepowtarzalnej szansy zobaczenia wachlarzu piękna, kolorów tańca i barw muzyki. – Skończywszy czytać szeptem ogłoszenie, zapytałem sam siebie: – Wachlarzu piękna? Kolorów tańca? Barw muzyki? Dawno nie słyszałem gorszej paplaniny.

      Po tym, co powiedział Michał, patrząc na zdjęcie, miałem coraz więcej wątpliwości, czy może być na nim Emilie. Być może nie jest prawdopodobne, bym znał taką osobę jak ona. Podniosłem wzrok do sufitu i rzuciłem w powietrze:

      – Czy my się w ogóle znamy? Czy wszystko to, czego doświadczyłem, było tylko dziwnym i magicznym snem? Czy to moja samotna wyobraźnia rysowała jej postać na ceglanej ścianie więzienia?

      Nie nazwałbym siebie zapominalskim, bo mojej pamięci nie umknął fakt, że mam się wybrać na spektakl Pawie oczy, lecz raczej powiedziałbym, że jestem leniwy, nie czytając prasy z ogłoszeniami i reklamami. Zastosowałem się jednak do zachęty pójścia na przedstawienie po zajrzeniu do gazety ponownie. Odnalazłem adres teatru, gdzie wystawiany był spektakl, i za zarobione przez kilka tygodni pieniądze udałem się tam, aby kupić bilet. Wszedłem do wielkiego holu i stanąłem, zamykając za sobą cicho drzwi. Wyciągnąłem z kieszeni zwiniętą w rulon gazetę, aby jeszcze raz spojrzeć na zdjęcie. Im dłużej patrzyłem na blondynkę o twarzy Emilie, tym bardziej wątpiłem, że może to być ona.

      – Przepraszam. – Ktoś wchodząc do teatru, szturchnął mnie w ramię.

      Rozejrzałem się i wśród wiszących na ścianach plakatów i obrazów ze zdjęciami tańczących kobiet albo par odnalazłem niewielkie okienko. Powolnym krokiem podszedłem do niego.

      – Czy ta dziewczyna występuje w tym teatrze? – zapytałem po angielsku, wprawiając w zdumienie kobietę siedzącą za szybą, pokazując jej stronę w gazecie.

      – Ja nie jestem informacja – odpowiedziała, zdejmując czarne okulary.

      Była bardzo piękna, lecz wydobywający się z jej ust niesympatyczny głos odejmował jej większość urody. Jej czarne, kręcone włosy, opadające na ramiona, z przodu przypięte były złotego koloru klamrami. Miała duże brązowe oczy i wąskie usta. Gładką szyję odsłaniała odpięta u góry jasna bluzka.

      – Tam jest plakat – nieco milej powiedziała, widząc moją dezorientację. – O, tam. – Wskazała palcem na przeciwległą ścianę.

      Odszedłem od okienka i odszukałem takie samo zdjęcie, jakie było w gazecie. Przyglądałem mu się ułamek sekundy i wróciłem do okienka.

      – Ona ma na imię Emilie, prawda?

      – Kupujesz bilet? – Kobieta uniosła się nieco na krześle i przysuwając twarz do szyby, za którą stałem, syknęła: – Kupuj bilet albo spieprzaj do baru na rogu, bo tam СКАЧАТЬ