Otwarte drzwi. Marta Maciaszek
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Otwarte drzwi - Marta Maciaszek страница 6

Название: Otwarte drzwi

Автор: Marta Maciaszek

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-8147-802-1

isbn:

СКАЧАТЬ Musiała mnie widzieć już kilka razy wcześniej, więc podejrzewałem, że nie pierwszy raz byłem obiektem drwin. Nie miałem jednak czasu na rozmyślanie i kontynuowałem:

      – Wiem, kiedy i jak postawisz nogę. Kiedy ten wyrostek z pomalowaną mordą położy na tobie swoją zniewieściałą łapę.

      Nagle ucichły głośne śmiechy, bo wszyscy stali w bezruchu jak zaczarowani. Moja wypowiedź musiała ich mocno zaskoczyć. Jako pierwszy z otumanienia wyrwał się partner taneczny Emilie.

      – Czy mi się wydaje, czy ten wieśniak próbuje mnie obrazić? – zapytał, patrząc na zgromadzonych, ale został zignorowany.

      – Ten głupek pewnie kupił bilety na wszystkie spektakle – zadrwiła ze mnie koleżanka Emilie i wszyscy znowu zaczęli się śmiać.

      – I co? – Emilie wykrzywiła się, podchodząc do mnie bliżej i przysuwając swoją twarz do mojej.

      Poczułem jej oddech i zapach słodkich perfum.

      – I chciałbym cię kiedyś zobaczyć bez tych falbanek, które zawsze masz na sobie, gdy się tam wijesz.

      Byłem zdumiony, że tego rodzaju zdanie mogło wypłynąć z moich ust w stosunku do osoby, której nigdy nie chciałem zranić, wiedząc, że taniec jest jej pasją, która poruszając się na scenie, ma więcej subtelności i uroku niż jej wszystkie koleżanki razem wzięte. Byłem pewien, że Emilie albo da mi w twarz, albo zignoruje moją prostotę, wsiądzie do samochodu i odjedzie. Ona jednak odsunęła się ode mnie i chwytając w dłonie falbanę zakrywającą jej uda i łydki, sięgającą aż do kostek, zerwała ją i mi podała. Potem szybkim ruchem oberwała oba rękawy i moim oczom ukazały się jej ręce. Zamarłem. Ściskałem w dłoniach na wysokości klatki piersiowej skrawki jej sukienki i nie potrafiłem się ruszyć. Czułem, jak do ust napływa mi ślina. Milczałem.

      – Zadowolony pan tchórz? – przerwała ciszę Emilie i odwracając się, zaczęła iść w stronę wciąż czekającego na nią samochodu.

      Usłyszałem śmiechy jej przyjaciół. Po chwili znowu zmierzała w moim kierunku. Wyrwała mi z rąk falbany od swojej kreacji scenicznej i powiedziała:

      – To chyba należy do mnie. – Po znalezieniu się w aucie, zamykając drzwi, rzuciła: – Do zobaczenia w sobotę, panie bohaterze!

      Kiedy pożegnałem wzrokiem odjeżdżający samochód i zostałem sam, nieopanowane myśli skłębiły się w mojej głowie. Z jednej strony byłem na Emilie wściekły, że udało jej się mnie upokorzyć, nie tyle nawet przed swoimi znajomymi, co raczej przed samym sobą. Zostałem przez nią jednak upokorzony w taki sposób, że czułem dziwną satysfakcję. Jej upokorzenie najzwyczajniej w świecie mi się podobało. Jej gładkie uda, jej delikatne ramiona, jej wypukłe pośladki. Z drugiej strony byłem nią oczarowany i żałowałem, że jej upokorzenie trwało tylko kilka sekund. Kiedy patrzyła na mnie, mrużyła oczy z wściekłości i marszczyła nos, a wtedy wydawała mi się jeszcze bardziej urocza niż wówczas, gdy tańczyła. Wracając do domu, wiedziałem, że muszę zebrać swoje myśli, aby pokierowały mną, kiedy w sobotę znowu pójdę na spektakl, po którym spotkam się z Emilie. Tą samą, która mnie upokorzyła, tą samą, którą byłem oczarowany, która w moich nierealnych wizjach ze swoją mamą czesała lalki, a teraz to ja mogłem wpleść swoje palce w jej włosy.

      – Jesteś zadufaną w sobie córeczką tatusia. Zarozumiałą i głupią – powtarzałem szeptem słowa, stojąc w sobotę za budynkiem teatru i czekając, aż tancerze wyjdą, aby pojechać do domów. – Jeśli myślisz, że jestem tchórzem, to się mylisz. Ty za to nie jesteś taką twardzielką, jak ci się wydaje. Jesteś zwykłą tancereczką, która wije się na scenie wymalowana jak pajac i nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa.

      Kiedy zobaczyłem ją wychodzącą tylnymi drzwiami, w jednej chwili zapomniałem o całej swojej złości i zamiast jej wykrzyczeć wcześniej przygotowane zdania, jedyne, czego wówczas pragnąłem, to by pozwoliła się przytulić i powiedziała, abyśmy skończyli wreszcie te dziecinne zabawy i poszli do domu. Objąłbym ją wtedy i pocałował we włosy. Kiedy jednak podeszła, chwyciłem ją za ramiona i przysuwając twarz do jej, wycedziłem przez zaciśnięte zęby:

      – Jeśli teraz wsiądziesz do tego cholernego auta i pojedziesz ze swoimi mądrymi koleżankami i zniewieściałym obmacywaczem, to…

      – To co? – Emilie wybałuszyła oczy, czekając na kontynuację.

      – To nigdy więcej mnie nie zobaczysz. – Puściłem ją i dopiero wówczas zauważyłem, że Emilie zamiast pawiej sukienki, w której dwa razy w tygodniu występowała na scenie, a potem wracała do domu, ma na sobie koszulową bluzkę koloru różowego i dopasowane spodnie przewiązane paskiem.

      – Głupek – powiedziała Emilie i pomachała koleżankom na pożegnanie.

      Kiedy samochód wyjeżdżał na ulicę, jedna z nich wychylając się przez okno, krzyknęła:

      – Bohater!

      Pożegnały nas światła odjeżdżającego samochodu i kiedy wyszliśmy na ulicę, na której ustawione były jedna za drugą taksówki, Emilie usiadła na murku otaczającym czyjś ogródek i zaczęła wyciągać po kolei spinki wpięte we włosy, tworzące rzadko utkanego koka przyozdobionego piórami. Kiedy wszystkie znalazły się w jej dłoniach, a włosy opadły na ramiona, dziewczyna zebrała je i zrobiła koński ogon.

      – Co się tak gapisz? – rzuciła, podnosząc głowę.

      – Tak lepiej – odpowiedziałem, a ona uśmiechnęła się, pokazując równe zęby.

      Była najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widziałem, i jej piękno w niczym nie przypominało tego, które miały kobiety w gazetach przyniesionych mi do więzienia przez Maksymiliana.

      – Nazywam się Emilie – rzuciła z zaskoczenia.

      – Wiem – odpowiedziałem. – Marceli – dodałem szybko i wyciągnąłem rękę w jej stronę.

      – Kiedy byłam mała, mama mi mówiła, że taki taksówkarz wożący codziennie ludzi żyje życiem innych – zaczęła Emilie, patrząc na mijające nas samochody. – Każdy, kto wsiada do jego auta, ma swoją historię i często ją opowiada. Kobiety jadące do szpitala opowiadają o swoich chorobach i narzekają na angielską służbę zdrowia. Mężczyźni ubrani w drogi garnitur, czytający jakieś dokumenty podczas jazdy, mówią o niewypałach biznesowych i szmalu, który utopili w tym czy w tamtym. Rodziny jadące na urodziny ciotki czy kuzynki najpierw opowiadają o nich, potem o reszcie swoich krewnych, a na końcu o dzieciach. Taki taksówkarz jest skazany na poznawanie historii ludzi, których być może nigdy więcej nie zobaczy.

      – Każdy ma wybór – powiedziałem.

      – Każdy ma wybór? Gówno prawda. Nie mamy żadnych wyborów. Nie wiem jak ty, ale ja mam wrażenie, że wszystko, co nas w życiu spotyka, jest przez kogoś z góry zaplanowane, a my tylko ten plan wykonujemy jak… jak nieposiadające rozumu marionetki.

      – Czy uważasz, że twoja matka…– Ugryzłem się w język i zapytałem: – Też opowiadała taksówkarzom o swoim życiu albo o tobie?

      Emilie się zaśmiała, ale wolałem, by potraktowała mnie jak głupka, niż zorientowała się, że wiem o niej coś, czego nie СКАЧАТЬ