Название: Someone new
Автор: Laura Kneidl
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Книги для детей: прочее
isbn: 978-83-7686-912-4
isbn:
Z westchnieniem weszłam na ostatni stopień i kiedy w pęku kluczy szukałam tego właściwego, na klatce schodowej zgasło światło.
Cholera. Z rezygnacją odchyliłam głowę i wzięłam głęboki oddech, żeby nie stracić panowania nad sobą. Czy naprawdę jeszcze parę godzin temu myślałam, że los będzie dziś po mojej stronie? Myliłam się. Tylko się ze mną bawił.
Ok, zajęć dzisiaj nie ma, ale za to reszta dnia będzie do dupy.
Dzięki.
Kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do mroku, przekonałam się, że nie było całkowicie ciemno. Spod drzwi Juliana wydostawał się strumień światła. Ostrożnie obmacywałam ścianę w poszukiwaniu włącznika. Lampy pod sufitem zamigotały i znowu zaczęły świecić.
Kiedy wsunęłam klucz do zamka, zobaczyłam karteczkę przyklejoną do drzwi.
Po prostu zostaw tę paczkę pod moimi drzwiami.
Julian
Serio? Robi sobie żarty? Woli zaryzykować, że ktoś mu tę paczkę ukradnie, niż osobiście ją ode mnie odebrać? Nie chciałam, żeby go zwolniono, chciałam tylko dać mu napiwek.
Zgniotłam kartkę i przekręciłam klucz w zamku. Po wejściu do środka niedbale rzuciłam buty na podłogę, wzięłam paczkę i poszłam do Juliana.
Zapukałam. Przez kilka sekund nie było żadnej reakcji, potem rozległy się kroki, usłyszałam miauczenie i drzwi się otworzyły.
Julian miał na sobie sportowe spodnie i ciemny T-shirt. Koło jego nóg plątał się czarny cień. Blizna, którą, jak mi się wtedy wydawało, miał na lewej ręce, była teraz wyraźnie widoczna. Nie zwracałam na nią teraz jednak uwagi, tak samo jak na jego zdziwione spojrzenie.
– Co…
Zanim zdążył dokończyć zdanie, wcisnęłam mu paczkę w ręce.
– Proszę bardzo.
Potem odwróciłam się i pomaszerowałam do siebie. Czy to naprawdę było takie trudne?
Rozdział 6
– Jak tam kolacja u rodziców? – głos Lilly dobiegał z głośnika komórki, która leżała na brzegu umywalki, podczas gdy myłam zęby. Dopiero wstałam, choć było już południe. Zobaczyłam cztery nieodebrane połączenia od Lilly.
Wyplułam białą pianę do umywalki.
– Fatalnie.
– Oj, aż tak źle?
W tle słychać było piski i krzyki Lincolna, próbującego zwrócić na siebie uwagę mamy. Cieszyłam się, że czuje się lepiej i Lilly razem z nim. Nawet przez telefon słychać było, że zeszło z niej napięcie.
– Nadal chcą, żebym poszła na Yale.
– Nie odpuszczają.
– Jeśli chodzi o mnie, mogą sobie strzępić język do woli. Nie zmienię koledżu. Niech się cieszą, że w ogóle poszłam na studia.
Zabrzmiało to ponuro, ale spostrzegłam swój błąd dopiero wtedy, kiedy Lilly zamilkła. Uśmiechnęłam się przepraszająco.
– Nie to miałam na myśli. Ty będziesz studiować. W przyszłym roku. Chciałam tylko powiedzieć, że teoretycznie nie potrzebuję żadnego dyplomu.
Lilly westchnęła.
– Wiem, co masz na myśli, ale czasami po prostu jest mi ciężko. Wy wszyscy skończyliście już liceum, poznajecie nowych ludzi i zaczynacie kolejny etap w życiu. A ja nadal siedzę na matmie u Newmana.
Wzięłam łyk wody i wypłukałam usta.
– Tak, ale nie możesz zapominać, że trzy lata temu zrobiłaś krok naprzód i wszystkich nas odsadziłaś.
– Dzięki, ale bądźmy szczerzy: ciąża nastolatki raczej nie jest „krokiem naprzód”. Najwyżej krokiem w złym kierunku – powiedziała cicho Lilly. Najwyraźniej nie chciała, żeby usłyszał ją Link.
Nie mogłam zaprzeczyć, w końcu wiedziałam, co po cichu mówią ludzie o niej i o Tannerze, choć oficjalnie gratulowali im syna.
Rozmawiałyśmy jeszcze przez parę minut, opowiedziałyśmy sobie o planach na weekend i pożegnałyśmy się. Lilly musiała przygotować się do szkoły, a ja zamierzałam uprzątnąć w końcu bałagan w mieszkaniu, ale tak jak w poprzednich dniach, nie wystarczyło mi zapału, żeby rozpakować pudła. Poza tym nie miałam odpowiednich narzędzi do skręcenia szafek, postanowiłam więc iść na spacer.
Włożyłam jeansy i zorientowałam się, że zużyłam już wszystkie czyste koszulki z walizki. Nadszedł czas na pranie. Nie miałam jednak pojęcia, jak się to robi. Przedtem takie rzeczy załatwiała Rita. Tym problemem zamierzałam zająć się później. Włożyłam najmniej śmierdzącą koszulkę, wzięłam torebkę i wyszłam na korytarz.
Mimochodem spojrzałam na drzwi Juliana. Przypomniało mi się, w jaki sposób dziś w nocy wręczyłam mu paczkę. Żałowałam, że tak po prostu go zostawiłam, zamiast z nim porozmawiać, ale nie byłam Flashem ani Doktorem Who i nie mogłam cofnąć czasu, więc chyba musiałam pogodzić się z tym, że przegapiłam swoją szansę.
Najwyraźniej nie byłam jedyną osobą, która wolała iść na spacer, zamiast stawić czoło codzienności. W parku po żwirowych alejkach przechadzało się wielu młodych rodziców z dziećmi i emerytów, na trawnikach leżały grupki młodzieży, a na ławkach siedziały przytulone zakochane pary. Mimo że wciąż było ciepło, widać było sygnały zbliżającej się jesieni. Na ziemię spadały pierwsze kolorowe liście, a dni robiły się coraz krótsze.
Jeszcze zanim zaczęłam studia, przychodziłam regularnie do tego parku. Nie jestem wielką fanką fizycznych aktywności typu wspinaczka, wędrówki czy jazda na rowerze, dużo bardziej wolę siedzieć w domu, rysować albo czytać powieści graficzne. Lubię za to spacery: chodzę w wolnym tempie i jest mi przyjemnie. Świeże powietrze i brak ograniczających mnie ścian wyzwalają moją kreatywność. Nigdzie nie rozmyśla się tak dobrze nad starymi i nowymi pomysłami jak wśród zieleni.
Zrobiłam swoją zwyczajową rundkę, najpierw obeszłam staw, potem na chwilę usiadłam na ławce, na której wycięłyśmy kiedyś z Lilly nasze inicjały. Z głodu burczało mi w brzuchu, więc wracając, wstąpiłam jeszcze do Whole Foods po kanapkę. Ostatni kawałek zjadłam przed domem. Opakowanie włożyłam do torby i wyciągnęłam z niej klucze. Na klatce schodowej pachniało środkami czystości, w niektórych miejscach podłoga jeszcze lśniła, jakby przed chwilą ktoś ją СКАЧАТЬ