Название: Someone new
Автор: Laura Kneidl
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Книги для детей: прочее
isbn: 978-83-7686-912-4
isbn:
– Wybierasz się na kampus?
– Tak. Julian i Cassie też idą?
Próbowałam zadać to pytanie możliwie neutralnym tonem. Odwróciłam się, żeby zamknąć drzwi.
– Nie, Cassie ma rano wizytę u lekarza. A Julian…
– Źle się czuje? – przerwałam mu.
– Nie, to rutynowa wizyta u diabetologa.
– Uff – odetchnęłam z ulgą. Już myślałam, że stało się coś złego. – A co chciałeś powiedzieć o Julianie?
– Że nie ma go już od piątej czy coś koło tego.
Ze zdziwieniem uniosłam brwi.
– Od piątej?
– Tak. – Auri pokręcił głową, jakby nie mógł zrozumieć, jak ktoś dobrowolnie może wstawać o tej godzinie. – Wiem o tym tylko dlatego, że wstałem, żeby się wysikać.
Zeszliśmy po schodach. Auri szedł za mną, bo stopnie były za wąskie na dwie osoby.
– Dokąd musiał iść tak wcześnie?
Byłam pewna, że o piątej rano nie ma żadnych wykładów. Nawet zajęcia z astronomii, na których obserwuje się gwiazdy, odbywają się późnym wieczorem, a nie wcześnie rano. I chociaż Julian wydawał się wysportowany, to raczej nie był typem, który wyskakuje z łóżka, żeby pędzić do klubu fitness albo na boisko. O takie rzeczy podejrzewałabym raczej Auriego.
– Nie wiem.
– Nie zapytałeś go?
– Nie. A powinienem był?
Wzruszyłam ramionami.
– W końcu to twój współlokator.
– Tak, ale to wszystko – powiedział Auri, kiedy wyszliśmy na dwór. – Mieszkamy razem. Nic więcej. Julian nie lubi, gdy ktoś się wtrąca w jego sprawy. Jest odludkiem.
– Jak to się stało, że mieszkacie razem?
– On już od jakiegoś czasu mieszka w Mayfield, ale musiał się wyprowadzić ze starego mieszkania. W zeszłym roku na początku semestru szukał przez ogłoszenie ludzi do wspólnego mieszkania, a ja nie chciałem mieszkać z chłopakami z drużyny. Są fajni i lubię ich, ale potrafią być cholernie męczący i nabijają się z mojego innego hobby.
– Z jakiego hobby?
– No, LARP i cosplay – powiedział takim tonem, jakbym powinna już znać odpowiedź.
Przeszliśmy na drugą stronę ulicy.
– A jaka jest różnica? – zapytałam.
– W cosplay chodzi o to, żeby przedstawić już istniejącą postać, czasem w bardziej, a czasem w mniej wierny sposób. Wcielasz się w jakąś postać – wyjaśnił Auri. Jego roziskrzone oczy powiedziały mi, że zadałam właściwe pytanie. – Chodzi też o to, by jako taką postać ludzie cię rozpoznali, obejrzeli i sfotografowali. Natomiast w LARP-ie, czyli Live Action Role Playing, musisz sama stworzyć postać, oczywiście w ramach narzuconych zasad gry. Trochę przypomina to teatr, tylko bez scenariusza i bez widzów.
– Wasze kostiumy, które nosiliście w weekend, to LARP czy cosplay?
– LARP. Na kampusie jest klub. Spotykamy się raz w tygodniu, a raz w miesiącu gramy.
– Fajnie.
– Możesz przyjść.
Zmarszczyłam nos i pokręciłam głową.
– Nie sądzę. Chyba że mogłabym się u was zjawić jako superbohaterka. To mogłoby być ciekawe.
Auri się zaśmiał.
– Ona raczej by tam nie pasowała.
– Szkoda. – Zrobiłam nadąsaną minę. – Ale dzięki za zaproszenie.
– Nie ma za co. Jeśli zmienisz zdanie, wiesz, gdzie nas szukać.
Wkrótce dotarliśmy do kampusu. Pożegnałam się z Aurim, który podszedł do grupy mężczyzn zbudowanych podobnie jak on: byli wysocy i barczyści, większość też miała na sobie drużynowe koszulki. Przywitali się „żółwikami” i poklepywaniem po ramionach.
Niektórzy z zaciekawieniem spoglądali w moją stronę. Byłam jednak przyzwyczajona do tego typu spojrzeń, na imprezach u rodziców zawsze ktoś szukał nowego obiektu do drwin, więc nie zrobiło to na mnie wrażenia i niechętnie ruszyłam na wykład.
Rozdział 5
Patrz, jacy byliśmy słodcy!
Wysłałam ten komentarz do Adriana razem z naszym wspólnym zdjęciem w halloweenowych strojach. Mieliśmy wtedy po siedem lat. On był przebrany za robota, a ja za księżniczkę z trójzębem, który pierwotnie nie był częścią kostiumu. Musiałam go zabrać jakiemuś innemu dziecku.
Siedziałam z uśmiechem w środku mojej kartonowej twierdzy i przeglądałam stary album ze zdjęciami. Postanowiłam, że dzisiaj w końcu opróżnię kilka pudeł, ale nie udało mi się rozpakować do końca ani jednego, bo trafiłam na ten skarb. Dopóki nie staliśmy się nastolatkami, rodzice skrupulatnie dokumentowali każdy moment naszego życia. Wszystkie święta Bożego Narodzenia, wszystkie Święta Dziękczynienia, wszystkie urodziny, każdą głupotę i każde rozbite kolano. Zabrałam ze sobą te albumy. Rodzice nie zasługiwali na te piękne wspomnienia, skoro tak potraktowali Adriana. Tak samo jak nie zasłużyli na wspólny czas ze mną, a mimo to za parę godzin wyruszę stąd, żeby zjeść z nimi kolację.
Był piątek i zaprosili mnie na wieczór. Nasze spotkania odbywały się w różnych dniach, w zależności od ich służbowych obowiązków i wyjazdów. Chciałabym się jakoś wywinąć od tej kolacji, ale stanowiła część naszej umowy. Los okazał mi jednak trochę łaski, bo po południu wypadły mi jedne zajęcia, więc przed wizytą w jaskini lwa miałam trochę czasu dla siebie.
Wysłałam Adrianowi jeszcze trzy zdjęcia. Liczyłam na to, że uprzytomnią mu, co kiedyś mieliśmy i co jeszcze możemy mieć, jeśli tylko się do mnie odezwie. Zakładając, że w ogóle dostaje moje wiadomości.
Kiedy otworzyłam kolejną stronę albumu, odkryłam zdjęcie, na którym oboje byliśmy w basenie przed naszym rodzinnym domem. Leżeliśmy na dmuchanych materacach, nosiliśmy za duże okulary przeciwsłoneczne i piliśmy lemoniadę z plastikowych kieliszków do martini. Musiałam się uśmiechnąć. Miałam zamiar sfotografować to zdjęcie dla Adriana, ale przeszkodził mi ostry dźwięk dzwonka.
Odłożyłam album, wstałam i podeszłam do domofonu.
– Dzień СКАЧАТЬ