Świat Stali. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Świat Stali - B.V. Larson страница 15

Название: Świat Stali

Автор: B.V. Larson

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Космическая фантастика

Серия: Legion Nieśmiertelnych

isbn: 978-83-66375-24-6

isbn:

СКАЧАТЬ ostrzał. Z nadzieją na przygwożdżenie przeciwnika wypuściłem w tę stronę długą serię z karabinu. Ten kwadrant poligonu zajmował akurat palmowy zagajnik. Liście zadrżały, jakby spadła na nie chmura gradu.

      Wrogi ostrzał nie ustępował. Rozejrzałem się dookoła za weteranem, który wpakował nas w tę pułapkę, oczekując jego rozkazów. Nigdzie go nie widziałem. Zapadł się pod ziemię.

      Trenerzy często lubili nas zaskakiwać jakimś napadem podczas sesji treningowych. Okazjonalnie były one śmiertelne w skutkach. Mimo to nie spotkałem się jeszcze z ćwiczeniem o takim stopniu zamierzonego okrucieństwa od czasu, kiedy próbowali nas wszystkich podusić. Jasne, może i wyjdziemy z tej sytuacji jako sprawniejsi żołnierze, ale ta zasadzka już teraz kosztowała nas siedmiu rekrutów. Wykrwawiali się na naszych oczach. I chociaż można ich później wskrzesić, moim zdaniem nie był to uczciwy sprawdzian naszych umiejętności. Co niby mieliśmy zrobić, żeby uniknąć tej sytuacji? Zastrzelić naszego weterana, zamiast biec za nim? To rozwiązanie na pewno nie spotkałoby się z aplauzem dowództwa.

      Reszta drużyny czaiła się za każdym skrawkiem osłony, jaki udało się znaleźć, i strzelała na oślep w kierunku drzew. Przeskanowałem wzrokiem całą tę scenę, rozpaczliwie szukając jakichkolwiek punktów zaczepienia.

      Tknięty przeczuciem, obejrzałem się na korytarz, z którego przybiegliśmy. W przejściu dostrzegłem jakiś cień. Wszystkie światła w holu za tajemniczą sylwetką zostały wyłączone.

      Poderwałem się i ruszyłem sprintem w stronę ściany. Przywarłem do niej i pobiegłem wzdłuż muru w stronę wyjścia. Zobaczyłem, jak dwie kolejne osoby z drużyny padają na ziemię. Dostali w plecy. Wszyscy założyli, tak jak i ja, że strzały dochodzą spomiędzy stojących w oddali drzew. Zamiast tego snajper znajdował się tuż za naszymi plecami.

      Wychynąłem zza rogu z uniesioną bronią. Moim oczom ukazał się weteran Harris – siedział w kucki, mierząc do mojej drużyny, z której połowa już leżała albo czołgała się we własnej krwi.

      Weteran uniósł wzrok, posyłając mi zaskoczone spojrzenie. Zaśmiał się pod nosem.

      – Dobra robota, rekrucie. A teraz…

      Oddałem sześć szybkich strzałów prosto w jego tors. Kilka z nich przebiło serce. Zszokowany weteran padł na twarz. Ostatnie sekundy życia spędził, robiąc pod siebie w konwulsjach na podłodze. Nie miałem dla niego ani krztyny współczucia.

      – 5 –

      Stałem wyprężony na baczność. Otaczało mnie trzech weteranów i trzech oficerów. Siódmy uczestnik zebrania, centurion Graves, był jedynym spośród obecnych, który na mnie nie wrzeszczał. Reszta obszczekiwała mnie jak zgraja psów.

      – Wiedziałeś, że bierzesz udział w ćwiczeniu, zgadza się, rekrucie?

      – Tak jest, pani adiunkt. Podejrzewałem, że tak jest w istocie.

      Kobieta napierała dalej, świdrując mnie bezlitosnym spojrzeniem. Była to adiunkt Toro, jedna z dwóch oficerów pomocniczych centuriona Gravesa. Co najważniejsze, była oficerem zajmującym najbliższe mi stanowisko w łańcuchu dowodzenia. Ze wszystkich tutaj była chyba najbardziej rozjuszona. Na jej twarzy kwit­ły czerwone wypieki, a usta obnażały zęby z każdym jadowitym słowem, jak gdybym postrzelił właśnie ją, a nie Harrisa.

      – To, co zrobiłeś, jest absolutnie nie do przyjęcia, McGill. Nieważne, czy to zwykłe manewry, czy coś innego, bezpodstawne uśmiercenie przełożonego na terenach ćwiczebnych jest zabronione. Formalnie wnioskuję o wydalenie cię z mojej jednostki, a najlepiej w ogóle z legionu.

      Przyjrzałem się jej przelotnie, po czym znów utkwiłem wzrok przed sobą.

      – Czy mogę coś powiedzieć?

      – Nie! – huknęła adiunkt.

      – Tak – odezwał się centurion Graves.

      Wszyscy dookoła zamilkli. Wprawdzie wciąż próbowali spiorunować mnie wzrokiem, ale rzucali także zaskoczone spojrzenia na Gravesa. Były to pierwsze słowa, jakie wypowiedział podczas tej sesji maglowania.

      – Dziękuję, sir – odpowiedziałem. – Gdy go namierzyłem, weteran Harris prowadził precyzyjny ogień wymierzony w moich towarzyszy. Gdy oddałem strzały, ćwiczenia nie były jeszcze zakończone. We własnym mniemaniu podjąłem stosowne działanie.

      – I koniec? – zaskrzeczała adiunkt. – To wszystko, co masz do powiedzenia? Nie stanowił już zagrożenia. Potwierdził, że został przez ciebie wykryty, a tym samym ćwiczenie zostało zakończone powodzeniem.

      – Proszę wybaczyć, sir – odparłem. – Nie rzucił broni. Nie poddał się. Nie ogłosił zakończenia sesji.

      – Bo go zastrzeliłeś, nim zdążył otworzyć usta!

      – Wystarczy – przerwał jej Graves z ciężkim westchnieniem. – Czy ktoś jeszcze chciałby coś dodać, zanim wydam orzeczenie dyscyplinarne?

      Ktoś odchrząknął głośno z tyłu pomieszczenia. Wszyscy jak jeden mąż się odwrócili. Stał tam weteran Harris. Miał wyraźne trudności z chodzeniem, bo dopiero został zwolniony z centrum przywróceń. Na jego widok poczułem gwałtowny ucisk w gardle.

      – Chciałbym coś powiedzieć, sir – zaczął.

      – Proszę bardzo.

      – Wiem, że Legion Varus to surowa ekipa. Szkolimy naszych żołnierzy tak, by umieli sami myśleć. Od czasu do czasu uśmiercamy ich, żeby mieli się na baczności i traktowali szkolenie z należytą powagą. Mając to na uwadze, muszę stwierdzić, że ten młody człowiek zrobił mi przysługę.

      Brwi centuriona Gravesa uniosły się wysoko ze zdumienia.

      – A jaka to niby przysługa?

      – Czegoś mnie dzisiaj nauczył. Nieprędko zapomnę tę lekcję.

      Centurion pokiwał głową z namysłem.

      – Czy mam w takim razie rozumieć, że rezygnujesz z postawienia zarzutów? – spytał.

      Weteran Harris zaniósł się kaszlem i przytaknął.

      – Tak jest, sir.

      – Dobrze. Zarzuty zostały wycofane. Odmaszerować.

      – I to tyle? – burknęła adiunkt.

      – Masz coś do dodania?

      – Owszem. Nie chcę widzieć kogoś takiego w mojej grupie. Któregoś dnia coś mu się nie spodoba i strzeli mi w plecy.

      – W porządku. Przenieście go do grupy adiunkta Leesona.

      Nie mogłem uwierzyć, że męki już się skończyły. To był potworny dzień. Nim minęło południe, trafiłem do karceru. Po zakończeniu wszystkich ćwiczeń oficerowie i weterani rzucili się na mnie całą sforą, więc następna godzina upłynęła mi na składaniu raportów, poceniu СКАЧАТЬ