Название: Świat Stali
Автор: B.V. Larson
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Космическая фантастика
Серия: Legion Nieśmiertelnych
isbn: 978-83-66375-24-6
isbn:
– To muszą być nasze transportowce.
– Wielkie, kurwa, odkrycie – burknął Carlos. Wydawał się zdenerwowany. Stał nade mną, chociaż wszystkie błyskające znaki kazały mu usiąść i zapiąć pasy. – Trochę pogrzebałem na temat tego całego Varusa. To skończone ofiary. Powiedzieć ci coś? Varus zniósł się już dwa razy.
Nie chciałem się przyznać, że nie mam pojęcia, o co chodzi z tym znoszeniem, więc zgrywałem pewniaka.
– No i?
– Nie, nie wierzę, że można być takim kretynem! Masz jakiś problem? Życie ci niemiłe? Może potrzeba dwóch mózgów, żeby obsłużyć całe to twoje cielsko? W takim razie przestaw się łaskawie na ten, który nie siedzi w twojej dupie!
Zaczynał mnie drażnić. Z natury nie jestem skory do gniewu, ale kiedy w końcu osiągam punkt krytyczny… oj, źle się dzieje.
Odpiąłem pasy, wstałem i pochyliłem się nad nim.
– Wiesz, co chciałbym teraz zrobić? – spytałem.
Zobaczyłem odpowiedź w jego oczach. Wiedział.
– Ta, sorki – wymamrotał. – Działam tak na wielu ludzi. Słuchaj, powiedz mi tylko jedno. Celowo zrobiłeś mi koło dupy? Specjalnie namówiłeś mnie, żebym zaciągnął się do Varusa? Jak to wszystko przeczytałem, nasunął mi się właśnie taki wniosek. No ale potem dotarłem tutaj i zobaczyłem, że faktycznie też jedziesz i że to nie ściema z twoim kontraktem. Więc teraz już nie wiem.
– Po prostu powiedz, czego takiego dowiedziałeś się o Varusie.
– Znieśli się. Wytłukli ich wszystkich po kolei, do nogi. I to nie raz.
Wreszcie dotarło do mnie, o czym mówi.
– Znaczy że… dali się znieść z powierzchni ziemi.
– No. Właśnie o to chodzi. Wszyscy wybici. Już zajarzyłeś? Nikt nie ocalał.
– Ale chyba nie mówisz, że permanentnie, co?
– Nie, no co ty. Jakby wszyscy trafili na permy, to skasowano by cały legion. Ale wszyscy zginęli już kilka razy i trzeba było ich odtworzyć z zamrożonych danych. Wniosek jest jeden: są do dupy. Biorą cieniasów, bo nikt nie chce do nich dołączyć. W tym legionie rekruci padają jak muchy.
Wzruszyłem ramionami.
– Ale wiesz, nie umiera się tak naprawdę – odparłem. – Nie, jeśli da się ciebie przywrócić.
Carlos roześmiał się i zajął miejsce tuż obok. Obydwaj z powrotem zapięliśmy pasy.
– Dobra, fakt – powiedział. – Przechowują kopie. Mogą cię zrekonstruować ze świńskiej krwi czy coś takiego. Ale to wciąż znaczy, że w ramach gratisu dostajesz pełne doświadczenie własnej śmierci. Wiesz, męczarnie, sranie w gacie… pełny serwis. Prawda, że cudownie?
Zaczynałem rozumieć, o co mu chodzi.
– Dlaczego się… znieśli?
– Tego nie wie nikt. Nikt też nie ma pojęcia, jakiej roboty się chwytają. Trzymają to w tajemnicy. Po wstąpieniu do Varusa wszyscy nabierają wody w usta.
Zastanawiałem się nad tym i wyliczyłem sobie wszystkie możliwe przyczyny takiego podejścia. Żadna z nich nie brzmiała zbyt dobrze.
– Może biorą nielegalne kontrakty – stwierdziłem. – Może zaciągnęliśmy się do legionu eskortującego przemytników.
– Albo to, albo to jakaś banda piratów.
Pokiwałem głową.
– Pryskasz? – spytałem.
– Nie, wolę spróbować szczęścia w kosmosie, niż wylądować w pierdlu.
– Czemu?
– Bo nikt cię nie przywraca, jak zdechniesz za kratami.
Roześmiałem się.
– Rzeczywiście. Ze wszystkich moich znajomych byłbyś chyba pierwszy w kolejce, żeby wylądować z kosą w brzuchu.
Skrzywił wargi i rzucił mi cierpkie spojrzenie.
– Wielkie dzięki.
W tej samej chwili pociąg zatrzymał się z przeciągłym zgrzytem. Ruszyliśmy do wyjścia wraz z blisko dziesiątką innych rekrutów. Wyglądali na wystraszonych, skrytych i podejrzliwych – nie dostrzegłem ani jednej zadowolonej miny.
Carlos trzymał się zaraz za moimi plecami. Przemknęło mi przez myśl, czy nie powiedzieć mu, żeby spadał, ale z jakiejś przyczyny spasowałem. Był irytujący, ale sam go w to wplątałem, a do tego – poza weteranem Harrisem – był jedyną osobą w legionie, która w ogóle znała moje imię.
Wysiedliśmy na peron, który tonął w cieniu olbrzymiej barki transportowej. Masywny statek przysłaniał księżyc, gwiazdy, a nawet światła otaczającego nas pola startowego. Zaczęliśmy potykać się w ciemnościach, ale w końcu zaświecił rząd migoczących żółtych diod. Były schowane w nawierzchni pola startowego i przypominały światła ewakuacyjne, montowane w niektórych budynkach.
Maszerując w niemal całkowitej ciszy, ruszyliśmy w ślad za lampkami, które zaprowadziły nas do krawędzi rampy opuszczonej z opasłego kadłuba transportowca. Wyglądało to tak, jakby jakiś gigantyczny drapieżnik otwierał paszczę i chciał nas wszystkich pochłonąć. Posłusznie wspięliśmy się po rampie do wnętrza. Stojąca na szczycie znudzona specjalistka techniczna pozbierała od wszystkich srebrne żetony i sprawdziła nasze identyfikatory. Wrzuciła dyski do pojemnika i nie rozdała ich z powrotem.
Wnętrze barki nie prezentowało się zbyt spektakularnie. W niższych przedziałach ładunkowych, gdzie nas rozmieszczono, nie było żadnych okien. Pomieszczenie wypełniały składane siedzenia i uprzęże, których większość pozostawała pusta. Kilku członków załogi kursowało między rzędami i wrzeszczało na nas, żebyśmy wyprostowali taśmy pasów, dwa razy sprawdzali zapięcia i celowali w zardzewiały odpływ pośrodku każdego rzędu, gdyby zachciało się nam rzygać.
Następnie statek wzbił się w powietrze – i nie była to żadna przyjemność. Wykręcało nam wnętrzności, jakbyśmy przez bite dwadzieścia minut jechali najszybszą windą w ludzkiej historii. Na koniec weszliśmy w stan nieważkości, ale kiedy jesteś obwiązany jak baleron, a wszędzie roznosi się smród wymiocin, nie robi to tak pozytywnego wrażenia jak w grach.
Wreszcie usłyszeliśmy potężnych stukot i serię donośnych zgrzytów. Statek zatrząsł się, jakby tuż obok przejeżdżał pociąg.
– Dokujemy СКАЧАТЬ