Название: Świat Stali
Автор: B.V. Larson
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Космическая фантастика
Серия: Legion Nieśmiertelnych
isbn: 978-83-66375-24-6
isbn:
Poniżej czekał już specjalny automat. Wykrywał spadające ciało i jednocześnie wystrzeliwał z obu stron dwie połówki składanej skorupy. Jeśli człowiek miał dobrą postawę i wyczucie czasu – a do tego odrobinę szczęścia – mechanizm łapał go i zamykał w błyskawicznie utworzonej kapsule. Następnie kapsułę ustawiano pod kątem prostym, ładowano do wyrzutni i wystrzeliwano jak torpedę z dolnego kadłuba barki.
Obserwowałem, jak weteran Harris skacze pierwszy. Zrobił to z zawodową wprawą, wiadomo – profesjonalista. Podskoczył nad jamą płynnym ruchem i wymierzył czubki butów prosto w dół, sztywno spinając ramiona. Zniknął w dziurze, a statek zadrżał, gdy mechanizm pochwycił go, zaplombował i wystrzelił – wszystko w ciągu około sekundy. Kolejka posunęła się naprzód, a lampka znów błysnęła zielenią. Jakaś biospecjalistka wzięła głęboki oddech i rzuciła się w dół. Jej też się udało.
Stojąc na tyłach kolejki, poczułem lekkie mdłości. Kiedy pierwszy raz usłyszałem, jak zamierzają nas tam dostarczyć, byłem kompletnie zszokowany. Jakim cudem tak niebezpieczny i skomplikowany system mógł się okazać najlepszym możliwym rozwiązaniem?
Odpowiedź była jedna: po prostu odwalał swoją robotę najszybciej, jak się da.
Okręty kosztowały sporo – o wiele więcej niż jakikolwiek legionista. Legion nie życzył sobie, aby należące do niego okręty wisiały nisko nad planetą ani sekundę dłużej, niż jest to absolutnie konieczne. W końcu im niższy pułap, tym większa podatność na ogień przeciwlotniczy. Z tego właśnie powodu w „gorących” strefach zwykle nawet nie lądowano – ryzyko zestrzelenia było nie do przyjęcia. Dowództwo nie zamierzało przeciągać lotu na niskiej orbicie, by dać nam czas na wykonanie bezpiecznego zrzutu. Oczekiwano za to, że damy się wystrzelić z rufy jak kule z cekaemu, żeby barki mogły jak najszybciej zwiększyć dystans od planety i uciec przed niebezpieczeństwem.
A jeśli coś spartolimy, jeśli walniemy kleksa, żadnemu oficerowi nie spędzi to snu z powiek. Tacy jak oni myśleli w kategoriach sprzętu i celów bieżącej misji. W ich kalkulacjach dosłownie wszystko było ważniejsze od nas, to jest wystrzeliwanych z orbity kawałów mięsa. W końcu zawsze mogli nas odtworzyć z zamrożonych danych albo po prostu zwerbować świeże kąski na Ziemi, gdyby jakimś sposobem udało się nam trafić na permy.
Moja kolej nadeszła zaskakująco szybko. Ekipa maszerowała przed siebie, wylatując z okrętu w miarowym tempie. W ostatniej chwili bombardier Sargon postanowił rzucić przez ramię kilka porad.
– Po prostu przyceluj w sam środek. Nie spinaj się ani nie wyciągaj dłoni, żeby się zasłonić. Zaufaj maszynie. Jak nawali, i tak zostanie z ciebie mielonka.
Z tymi słowami zrobił ostatni krok nad czeluścią i zniknął z moich oczu. Usłyszałem, jak mechanizm zakuwa go w skorupę, a moment później pokładem szarpnął odrzut wymierzonego w planetę strzału.
Lampa znów zaświeciła na zielono i pokonując otępienie, zdałem sobie sprawę, że kolej na mnie.
Przycisnąłem karabin mocno do piersi i wykonałem krótki skok prosto w nicość.
– 6 –
Wpadłem w czarną okrągłą dziurę ziejącą w dnie pokładu. Moje serce waliło jak oszalałe, a uszy wypełniał dziwny, huczący łomot.
Czas wydawał się zwalniać. Widok tego, co działo się za poszyciem kadłuba, przemknął mi przed oczami i zniknął w ułamku sekundy, ale i tak zobaczyłem bardzo dużo. Poniżej pokładu zrzutów barka była całkowicie otwarta. Z obydwu stron ujrzałem mrowie gwiazd – niesamowicie jaskrawych na tle wszechobecnego mroku przestrzeni. Pod moimi stopami widniała Cancri-9, kula brązu upstrzonego gdzieniegdzie zielonymi cętkami i kępkami leniwych chmur.
Bliżej dostrzegłem rozmyte kształty uwijających się wokół olbrzymich, robotycznych ramion. Ze wszystkich stron otaczała mnie chmara legionistów, którzy posłusznie wpadali w objęcia oczekującej maszynerii. Mechaniczne dłonie klaskały z furią, zatrzaskując żołnierzy w kapsułach. Uderzały miarowo z zawziętością godną płomiennej owacji, jakbyśmy tańczyli przed widownią robotów.
Dwa najbliższe ramiona wystrzeliły w moją stronę z oszałamiającą prędkością, po czym z trzaskiem zbiły ze sobą dwie połówki kapsuły – czułem się jak bezbronna ćma. W okamgnieniu znalazłem się w kokonie. Hałas był ogłuszający, a nagła ciasnota przyprawiła mnie o natychmiastowy napad klaustrofobii. Było już dla mnie całkowicie zrozumiałe, że nowicjusz może spanikować i spartolić coś po drodze. Na przykład zawahać się i źle zsynchronizować skok. Mógł też zasłonić się rękoma, widząc kapsuły pędzące ku niemu niczym talerze w jakiejś diabelskiej perkusji. Każdy z tych błędów był śmiertelny w skutkach.
Przyprawiające o mdłości szarpnięcia nie ustały, gdy zostałem zamknięty. Czułem się jak piłeczka pingpongowa. Tkwiąc w ciemnej jak noc kapsule, poczułem brutalne pchnięcie w prawo i gwałtowny obrót. Podczas tych akrobacji grzmotnąłem głową we wnętrze hełmu. Zupełnie bezsilny, mogłem tylko stęknąć z bólu. Zorientowałem się, że moje stopy skierowane są teraz ku górze, a głowa wycelowana w dół, w kierunku planety. Przynajmniej tak nakazywała logika, bo nie miałem żadnych szans, by zobaczyć cokolwiek z wnętrza mojej walcowatej trumny.
Wylądowałem w komorze nabojowej wielkiego działa. Wydawało mi się, że usłyszałem delikatne kliknięcie. Chciałem zakryć uszy dłońmi, ale nie byłem w stanie ruszyć ramionami… a uszy i tak miałem ukryte pod hełmem.
Usłyszałem wystrzał, a przez moje ciało przetoczyła się fala paraliżującego bólu. Przyspieszenie było nie do wytrzymania. W niczym nie przypominało to windy ani nawet kolejki górskiej – wrażenie można było porównać raczej do upadku z trzeciego piętra prosto na stopy.
Na szczęście, gdy nastąpiło uderzenie, moje nogi były lekko ugięte. W przeciwnym razie na pewno nie wytrzymałyby przeciążenia i mógłbym uszkodzić stawy. Ostrzegali nas przed tym, ale kompletnie zapomniałem. Miałem fart.
Zaczęło się długie opadanie. Zdawałem sobie sprawę, że pędzę prosto w atmosferę obcego świata, ale w tej chwili czułem jedynie ulgę. Jeszcze się nie zabiłem, udało mi się nawet niczego poważnie nie spierdolić, a do tego miałem jedną czy dwie minuty względnego spokoju, zanim trzeba będzie znów ruszać mózgownicą.
Jedna rzecz zaczynała mnie jednak niepokoić – HUD w moim hełmie jeszcze się nie włączył. Z założenia miał automatycznie nawiązać połączenie z kapsułą desantową i wyświetlać ciągły strumień danych przez czas trwania lotu. Czy dałem się zamknąć w wybrakowanej puszce? Czy miałem walnąć w ziemię z prędkością prawie dziesięciu tysięcy kilometrów na godzinę, bo kapsuły nie było stać na uprzejme odpalenie silników hamujących? Wiedziałem, że przy każdym zrzucie zdarzał się przynajmniej jeden taki wypadek. Nasze systemy transportowe działały, ale były dalekie od doskonałości.
Po kilkunastu trwających wieczność sekundach na wyświetlaczu СКАЧАТЬ