Название: Świat Stali
Автор: B.V. Larson
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Космическая фантастика
Серия: Legion Nieśmiertelnych
isbn: 978-83-66375-24-6
isbn:
Znikąd wychynął znów weteran Harris i tym razem zawisł wprost nade mną. Jak wszyscy ludzie jego pokroju, był wielki, głośny i zdeterminowany, żeby upupić wszystkich żółtodziobów podczas pierwszego zrzutu.
– Pokaż lampy, McGill!
Posłusznie obróciłem nadgarstek w jego stronę. Z trudem wyjrzał zza swojej przyłbicy. W pełnym rynsztunku desantowym odczytanie wskaźników drugiego żołnierza to prawdziwa sztuka, ale dał sobie radę.
Mój kombinezon nie był opancerzony, ale nie przypominał też lichych białych skafandrów jak u zeszłowiecznego astronauty. Bardziej wyglądało to tak, jakbym założył grubą, sztywną tkaninę, pokrytą folią aluminiową.
Otaczający mnie ciężkozbrojni byli zakuci w metalowe skorupy z zaokrąglonymi, obrotowymi przegubami na barkach i łokciach. Zazdrościłem im wypasionego sprzętu.
– Ha – mruknął weteran Harris, gdy już odczytał moje parametry. – Możesz lecieć, kleksie.
– Dziękuję za troskę, weteranie!
Harris prychnął, pokręcił głową i oddalił się, chrzęszcząc zbroją. Obydwaj nie mieliśmy złudzeń, że zapomni, jak przyjął na klatę pół tuzina drzazg z mojego karabinu, a broń spoczywająca właśnie w moich dłoniach pewnie doskonale przywoływała wspomnienia.
Gdy tylko zniknął za załomem, minąwszy rząd siedzeń, statek ogarnęły gwałtowne drgawki. Zauważyłem, że siedzący obok bombardier rozgląda się niespokojnie.
– To tylko strzały z myśliwców – odparłem z bezczelnym uśmiechem. – Nie zamocz pancerza, bo zardzewieje. A to własność legionu.
Zupełnie nie wiem dlaczego, ale wyraźnie się wkurzył. Spotkałem się z tym już wiele razy. Kleksy były obiektem niekończących się docinków i wszyscy oczekiwali, że będziemy to cierpliwie znosić. I tak też robiłem, ale zawsze starałem się przy tym nie pozostawać im dłużny, gdy tylko nadarzyła się okazja. Większość starszych stopniem doprowadzało to do furii.
– Gówno wiesz – oświadczył Sargon stanowczym tonem. – Prawdziwe nerwy są właśnie teraz.
– Czemu? – spytałem.
– Słuchaj no, McGill… A co to w ogóle za nazwisko? Jesteś jakimś Szkotem czy co?
– Jestem z Georgii.
– Dobra, wali mnie to. Słuchaj, chcesz przeżyć swój pierwszy skok?
– Takie miałem plany.
– W takim razie wypierniczaj z barki jak najszybciej. Nie będzie schodziła całkiem na dół, wyrzucą nas nad celem. Ale to dobrze. Najlepsza i najszybsza droga prosto na permy zaczyna się właśnie tu i teraz. Na tę barkę zgrano wszystkie twoje dane. Jak chcesz wrócić z tej kampanii w jednym kawałku albo żeby cię wskrzesili, ta łajba nie może pierdolnąć z tobą na pokładzie.
Zmarszczyłem czoło w zamyśleniu. Wyglądało na to, że słyszę wreszcie jakieś konkrety. Tyle że nie miałem pewności, czy w nie wierzyć, biorąc pod uwagę źródło tych rewelacji. Nie przywykłem do takich rozmów. Może realność tego, co mogło nas spotkać przez najbliższe kilka minut, skłoniła bombardiera do udzielania mi porad?
– A co, jak już dotrzemy na powierzchnię? – drążyłem.
– Wtedy wszystko jest przesyłane automatycznie do kwatery polowej. Od tamtej chwili dużo trudniej będzie wylądować na permach.
Permanentna śmierć. To właśnie tego wszyscy się obawiali. W moim szczęśliwym legionie nikomu z pozoru nie przeszkadzała myśl, by dać się poszatkować w służbie Ziemi. Ale z permazgonem było inaczej. Żadnego wskrzeszania, żadnej rekonstrukcji – to była śmierć w starym stylu, na wieki wieków, amen.
Statek znów wpadł w konwulsje i tym razem pojawiła się też nowa atrakcja. Z zaokrąglonego metalowego sufitu nad naszymi głowami wystrzelił obłok pary. Przez ułamek sekundy buchała do środka, po czym równie nagle zniknęła, wessana przez ukazującą się naszym oczom dziurę.
– Dekompresja! – wrzasnął bombardier z siedzenia obok. – Wszyscy, uszczelnić kombinezony!
Sargon połączył się z weteranem Harrisem i zgłosił trafienie. To musiał być wielki odłamek, nie było innej opcji. Skrzywiłem się, teraz już naprawdę zmartwiony. To nie powinno mieć miejsca. O niczym podobnym nie było mowy na odprawie.
Podniosłem wzrok na dziurę, a moje systemy komputerowe samoczynnie wzięły się do roboty, analizując i rejestrując obraz. Legionowe hełmy miały nie tylko chronić nasze mózgownice, skrywały również cały zestaw ekranów. Wyświetlacz przezierny, inaczej HUD, nakładał na obraz dane cyfrowe dotyczące każdego obserwowanego obiektu. System śledził ruch naszych oczu i wszystko, na co spojrzeliśmy, było analizowane, by natychmiast wyświetlić odpowiednie informacje z zasobów wbudowanego w kombinezon komputera. Z zewnątrz hełmy wyglądały jak pomieszanie kasku motocyklowego i czegoś, co mógł nosić starodawny nurek głębinowy. Od środka przypominały bardziej kokpit symulatora lotniczego.
Jako punkt numer jeden wśród wyników analizy widniała teraz „utrata szczelności kadłuba”. W dolnej części ekranu wizjera pojawiło się małe okienko sugestii, a w nim zalecenie, by jak najszybciej załatać dziurę. W tym przypadku zalecenia nie były zbyt przydatne, bo nie miałem do tego ani kwalifikacji, ani odpowiedniego sprzętu. Postanowiłem nie ruszać się z miejsca.
Wzdłuż naszego szeregu znów maszerował weteran Harris – zatrzymał się przy dziurze, trzymając coś, co przypominało trochę przepychaczkę do rur. Jej srebrna końcówka wyglądała jednak na płynną, trochę jak żelatyna, tyle że złożona z mieszanki elastycznych metali. Substancja wtopiła się w szczelinę, dokładnie ją zasklepiając.
Stary na odchodnym pokazał mi środkowy palec, obrócił się i ruszył przed siebie. Wpatrywałem się w jego plecy z nieciekawą miną.
– Ten koleś mnie nienawidzi, ale jednocześnie wydaje się, jakby mnie chronił – rzuciłem do sąsiada bombardiera.
– Tylko nie wpakuj mu się pod lufę. Jak będzie trzeba, ciebie też skosi. Ja zresztą tak samo.
Wzruszyłem ramionami. Moim zadaniem był zwiad i zdejmowanie celów z ukrycia. Lekką ręką spisywano mnie na straty, oczekując, że nie wrócę żywy. Wszyscy nowi tak zaczynali, w każdym legionie. Na dobry sprzęt trzeba było zapracować. Tylko doświadczeni kombatanci, którzy wiedzieli, jak przeżyć, i zasłużyli się w walce, mogli zostać pełnoprawnymi zawodowcami lekkiej piechoty albo ciężkozbrojnymi wyposażonymi w kosztowne pancerze i broń energetyczną. Najlepszego sprzętu nie produkowano na Ziemi, więc legion musiał wydawać ciężko zarobione kredyty na jego zakup. Nikomu nie podobał się pomysł marnowania cennych zasobów na jakiegoś cieniasa.
W końcu zabrzmiał dzwonek, a wielka lampa na suficie zaświeciła się na zielono. Pora ruszyć do akcji. Wszelkie myśli o sprzęcie czy Cancri-9 wyparowały z mojego umysłu. Nie przejmowałem się Saurianami, którzy czekali na powierzchni planety. Martwiłem СКАЧАТЬ