Название: Świat Stali
Автор: B.V. Larson
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Космическая фантастика
Серия: Legion Nieśmiertelnych
isbn: 978-83-66375-24-6
isbn:
Trenerzy przeciągnęli nas przez wszystkie musztry i ćwiczenia, aż zahartowaliśmy nie tylko nasze ciała, ale i umysły. Większość z nas zginęła podczas sesji treningowych wypełniających ostatnie tygodnie podróży, niektórzy nawet po kilka razy. Jak dotąd udawało mi się uniknąć tego losu, ale dobrze wiedziałem, że szczęście nie może trwać wiecznie.
Zmieniłem się po tym szkoleniu… Ono zmieniło nas wszystkich. Nabraliśmy hartu ducha. Nie sądzę, żeby ktokolwiek mógł doświadczyć śmierci czy – jak ja – patrzeć, jak wokół nieustannie giną koledzy, i wciąż być dawnym luzakiem.
* * *
Wielki dzień nadszedł wreszcie dwa miesiące po tym, jak załatwiłem weterana Harrisa. W końcu mieliśmy ruszyć do akcji i wylądować na planecie docelowej.
Dotarliśmy nad Cancri-9 tuż po północy, ale trybun, który kierował tym całym przedstawieniem z mostka okrętu, nie zamierzał pozwolić nam wylegiwać się na pryczach aż do rana. O drugiej trzydzieści byłem już w pełnym rynsztunku i maszerowałem w głąb naszego okrętu, gdzie czekały barki. To właśnie z ich przepastnych hangarów miały być zrzucane kapsuły desantowe.
Odprawa była raczej szczątkowa. Oficerowie z pewnością wiedzieli więcej, ale ja usłyszałem tylko, że mieliśmy spaść w otoczonej dżunglą strefie gdzieś wysoko w górach. Najwyraźniej jedynie wyżyny tej planety były wilgotne i pokryte zielenią, w przeciwieństwie do suchych jak wiór równin. Na miejscu znajdował się spory obóz, który miał nam służyć za lądowisko. Kazano nam zająć pozycje obronne, jak tylko dotkniemy ziemi.
A czego mieliśmy bronić? Z tego, co zrozumiałem, pod nami krył się wielki kompleks górniczy i to on był celem wroga.
Nie mogłem przestać myśleć o Cancri-9. To nie do wiary, że miałem wylądować tu naprawdę. Od lat toczyłem bitwy na tej planecie, podpięty do sieci w moim symulatorze. Nie miałem wątpliwości, że osobista wizyta będzie się bardzo różnić od symulacji, ale żywiłem też przekonanie, że podstawy będą się zgadzały – parująca gorącą wilgocią, rojąca się od inteligentnych, agresywnych jaszczurów planeta.
Pod pewnymi względami fakt, że pojawiliśmy się w układzie Cancri, nie był aż takim zaskoczeniem. Nie bez powodu akcja wielu gier komputerowych toczyła się akurat na tym świecie. Historia planety była burzliwa i nie brakowało w niej zwalczających się frakcji. Prawdę mówiąc, należały one do naszych najlepszych klientów. Regularnie najmowały ziemskie legiony, żeby stroszyć przed sobą piórka – rządzący chyba uważali, że cudzoziemscy żołnierze robią niezłe wrażenie.
Doczytałem co nieco o tej planecie na moim stuku, a szczegóły zapamiętałem z odpraw. Zamieszkujący ją Saurianie byli względnie zamożni. Planety rozrzucone po ich systemie gwiezdnym, wliczając ich świat macierzysty, obfitowały w złoża minerałów. Świat ten był planetą węglikową o wysokiej zawartości węgla i bogatym w żelazo jądrze.
Pierwsza odkryta przez ludzi planeta węglikowa nosiła nazwę „55 Cancri e”. W czasach ludzkiej eksploracji kosmosu w dwudziestym pierwszym wieku, jeszcze przed interwencją Galaktyków, takie planety uznawano za nietypowe, ale nie stanowiły jakiejś wyjątkowej rzadkości.
System Cancri, jak go obecnie nazywaliśmy, był binarnym układem gwiezdnym w gwiazdozbiorze Raka. Jego niezwykły charakter objawił się dopiero w 2012 roku. Pierwsza zaobserwowana przez nas planeta była niegościnną, rozżarzoną kulą, która znajdowała się o wiele za blisko lokalnej gwiazdy, by była zdolna podtrzymywać życie. Później odnaleziono jednak przystępniejsze węglowe planety. Jednym z tych światów była właśnie Cancri-9, którą odkryto w roku 2039, ponad dekadę przed pierwszą wizytą Galaktyków w Układzie Słonecznym.
Tym, co czyniło macierzysty świat Saurian tak wyjątkowym, była jego zdatność do zamieszkania. Atmosfera większości węglikowych czy „diamentowych” planet okazywała się zbyt toksyczna lub zbyt gorąca, by życie mogło przetrwać. Cancri-9 stanowiła rzadką kombinację – był to świat posiadający zasoby ciepłej wody, bogaty w żelazo, diamenty i wiele pierwiastków ziem rzadkich, z dodatkowym atutem w postaci atmosfery nadającej się do oddychania.
Takie planety ktoś nazwał poetycko „światami stali”. Nazwa się przyjęła, bo były dosłownie zbudowane z żelaza i węgla, a więc dwóch głównych składników stopu. Gdzieniegdzie te dwa elementy formowały tu całe żyły najprawdziwszej stali. Skorupa zewnętrzna była upstrzona materią organiczną, ale stanowiła jedynie łupinę osłaniającą wewnętrzne jądro z metalu, a przede wszystkim – węgla.
Krótko mówiąc, Cancri-9 skrywała fantastyczne bogactwo materiałów nadających się wręcz doskonale do budowy statków i innych konstrukcji. W przeciwieństwie do takiej Ziemi, dysponującej zaledwie garstką najemnych legionów, Saurianie mogli sobie pozwolić na szastanie kredytami.
Po zapoznaniu się z kilkoma artykułami technicznymi wyłączyłem stuka i powiedziałem sobie, że to bez znaczenia, dlaczego tu jestem. Jedyne, co się liczyło, to że miałem zaraz wylądować na płonącej stercie kamieni, krążącej wokół podwójnej gwiazdy. Sam zrzut przyprawiał o zgrozę. Ćwiczyliśmy to już wiele razy, podobnie jak manewry w zerowej grawitacji, ale zdawałem sobie sprawę, że prawdziwy lot na pewno będzie wyglądał inaczej.
To był mój pierwszy zrzut, pierwsza bitwa i w ogóle pierwsza wojna. Myślałem, że się zesram.
– Legioniści, kontrola systemów! – zawołał weteran Harris, maszerując przed szeregiem.
Gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, w jego oczach ujrzałem całą głębię uczucia, jakim mnie darzył. Nie zatrzymując się, ruszył dalej sprawdzać zapięcie siłowe i zamki magnetyczne.
Znajdowaliśmy się już na barce. Plan był prosty: transportowce miały wytoczyć się spod „Corvusa” i wejść w atmosferę. Gdy znajdziemy się poniżej orbity, zostaniemy zrzuceni w kapsułach.
Wszyscy dookoła zaczęli stukać w swoje interfejsy i poruszać opancerzonymi kończynami. Jakiś koleś z siedzenia obok przywalił mi wystającym z ramienia przegubem. Nie bolało zbyt mocno, ale miałem na sobie tylko inteligentny mundur, a nie trzy centymetry stali. Samo wrażenie wystarczyło, żebym się wzdrygnął.
– Sorry, kleksie – zwrócił się do mnie ochrypłym głosem. – Nie chciałem cię nastraszyć.
Rzuciłem okiem na jego ramię. Identyfikator i oznaka stopnia wskazywały, że miałem zaszczyt ze specjalistą Sargonem. Na belkach Sargona widniał emblemat z armatą, był więc bombardierem. Ale tego samego mogłem się domyślić, po prostu przyglądając się jego wyposażeniu. Podniósł się i ściągnął z górnej półki olbrzymi złożony cylinder. Była to broń nazywana pieszczotliwie „rzygaczem” – ciężkie działo plazmowe, które w sumie przypominałoby wyrzutnię rakietową, gdyby ta wymagała pilnej diety.
Sięgając po broń, bardzo pieczołowicie umieścił swój pancerny tyłek centralnie przed moją twarzą. Walnąłem go z siłą wystarczającą, by zostawić srebrzystą szramę na jego wypolerowanym pancerzu. Na szczęście moje kostki osłaniały stalowe rękawice, a nie tylko tkanina.
– Sorry – rzuciłem niewinnie.
Sargon wrócił na miejsce z rzygaczem w dłoniach, zaśmiewając się w głos, a ja zająłem się СКАЧАТЬ