Название: Życie i los
Автор: Василий Гроссман
Издательство: PDW
Жанр: Историческая литература
isbn: 9788373926684
isbn:
Michaił Sidorowicz rzekł dobrodusznie:
– Istny z pana dialektyk. Masz ci los, pod koniec życia musiałem ujrzeć cud ewangeliczny.
– Nie – rzekł posępnie Ikonnikow. – Przecież według was cel uświęca środki, a te wasze środki są bezlitosne. Niech się pan nie dopatruje żadnego cudu – nie jestem dialektykiem.
– No to – żachnął się Mostowski, nagle dziwnie zirytowany – czym w końcu mogę panu służyć?
Ikonnikow przypominał teraz wojskowego, który nagle usłyszał komendę: „Baczność!”; powiedział:
– Proszę się ze mnie nie wyśmiewać! – Jego pełen goryczy głos brzmiał wręcz tragicznie. – Nie przyszedłem do pana po to, żeby żartować. W zeszłym roku, piętnastego września, widziałem egzekucję dwudziestu tysięcy Żydów – kobiet, dzieci, starców. Tego dnia zrozumiałem, że Bóg nie mógł do czegoś takiego dopuścić, stało się więc dla mnie oczywiste, że Boga nie ma. W panującym dziś mroku dostrzegam waszą siłę, zmagającą się ze straszliwym złem…
– No cóż – odrzekł na to Michaił Sidorowicz – w takim razie porozmawiajmy.
Ikonnikow pracował przy regulówce, w błotnistej części terenów przyobozowych, gdzie układano olbrzymie betonowe rury, żeby odprowadzać wody rzeki i brudnych strumieni, zamulające nizinę. Pracujących w tej okolicy nazywano Moorsoldaten; zazwyczaj trafiali tam ludzie, którzy czymś narazili się władzom obozowym.
Ikonnikow miał małe dłonie, szczupłe palce i dziecięce paznokcie. Wracał z pracy usmarowany gliną, mokry, podchodził do pryczy Mostowskiego i pytał:
– Mogę usiąść koło pana?
Siadał i uśmiechał się; nie patrząc na rozmówcę, przesuwał ręką po czole. Czoło miał jakieś dziwne – niezbyt wysokie, wypukłe, jasne; takie jasne, jakby istniało niezależnie, bez związku z brudnymi uszami, ciemnobrązową szyją, dłońmi o połamanych paznokciach.
Jeńcom radzieckim, ludziom o prostych życiorysach, wydawał się kimś mętnym i podejrzanym.
Od czasów Piotra Wielkiego wszyscy przodkowie Ikonnikowa byli kapłanami. Dopiero ostatnie pokolenie dokonało innego wyboru – zgodnie z życzeniem ojca Ikonnikow i jego bracia otrzymali świeckie wykształcenie.
Ikonnikow studiował na petersburskiej uczelni technicznej, ale zainteresowała go doktryna Tołstoja, na krótko więc przed ukończeniem studiów porzucił je i udał się na północ, do guberni permskiej, gdzie został nauczycielem ludowym. Osiem lat przeżył na wsi, potem wrócił na południe, do Odessy, i zamustrował się na statek handlowy, był ślusarzem w maszynowni, odwiedził Indie, Japonię, mieszkał jakiś czas w Sydney. Po rewolucji wrócił do Rosji i wstąpił do komuny wiejskiej. Było to jego dawnym marzeniem; wierzył, że komunistyczna praca na roli doprowadzi do powstania Królestwa Bożego na ziemi.
W czasie przymusowej kolektywizacji zobaczył pociągi nabite rodzinami rozkułaczonych. Widział, jak wycieńczone dzieci padały na śnieg i już nie wstawały. Widział „zamknięte”, wymarłe wsie z zabitymi oknami i drzwiami. Widział aresztowaną chłopkę, obdartą kobietę o żylastej szyi i spracowanych ciemnych rękach, na którą konwojenci patrzyli z przerażeniem – oszalała z głodu, zjadła dwójkę swoich dzieci.
Nie porzuciwszy komuny, zaczął wówczas głosić ewangelię, błagać Boga o ratunek dla ginących. Skończyło się tym, że go zamknięto, ale okazało się, że nieszczęścia lat trzydziestych pomieszały mu rozum. Po roku przymusowego leczenia w więziennym szpitalu psychiatrycznym wyszedł na wolność i zamieszkał na Białorusi u starszego brata, profesora biologii; dzięki jego protekcji dostał pracę w bibliotece technicznej. Ale tragiczne przejścia zostawiły trwały ślad w jego psychice.
Kiedy zaczęła się wojna i Niemcy zajęli Białoruś, Ikonnikow był świadkiem męczarni jeńców, egzekucji Żydów w miastach i miasteczkach. Znowu wpadł w rodzaj histerii, zaczął błagać znajomych i nieznajomych o ratunek dla Żydów; sam zresztą próbował ratować żydowskie dzieci i kobiety. Niebawem ktoś na niego doniósł, on zaś jakimś cudem uchronił się od szubienicy i trafił do obozu.
Obdarty i brudny „spadochroniarz” miał mętlik w głowie, wyznawał niedorzeczne i komiczne ponadklasowe poglądy moralne.
– Tam gdzie panuje przemoc – wyjaśniał Ikonnikow Mostowskiemu – dzieją się nieszczęścia i leje się krew. Widziałem straszliwe cierpienia chłopstwa, a przecież kolektywizację zaprowadzono w imię powszechnego dobra. Ja w dobro nie wierzę, wierzę w dobroć.
– A zatem, zgodnie z pańską teorią, trzeba będzie ubolewać, kiedy w imię dobra powiesi się Hitlera i Himmlera. To już proszę sobie ubolewać beze mnie – odcinał się Michaił Sidorowicz.
– Niech pan zapyta Hitlera – nie ustępował Ikonnikow – a wyjaśni panu, że i ten obóz służy dobru.
Mostowski miał wrażenie, że jego spory z Ikonnikowem przypominają bezsensowne zmagania noża z meduzą.
– Świat nie wymyślił nic lepszego od maksymy wypowiedzianej w szóstym wieku przez chrześcijanina z Syrii: „Napiętnuj grzech, ale wybacz grzesznikowi”.
W baraku siedział jeszcze jeden stary Rosjanin. Nazywał się Czerniecow i miał tylko jedno oko. Strażnik rozbił mu drugie, sztuczne; czerwony oczodół okropnie wyglądał w bladej twarzy. Kiedy Czerniecow z kimś rozmawiał, zasłaniał dłonią ziejący otwór.
Był mienszewikiem, który w 1921 roku uciekł z Rosji Radzieckiej. Dwadzieścia lat spędził w Paryżu, pracując w banku jako księgowy. Do obozu trafił za apele do pracowników bankowych, by sabotowali zarządzenia nowej niemieckiej administracji. Mostowski go unikał.
Najwyraźniej popularność Mostowskiego martwiła mienszewika – i hiszpański żołnierz, i Norweg, właściciel sklepiku papierniczego, i belgijski adwokat lgnęli do starego bolszewika i wypytywali go o różne rzeczy.
Kiedyś na pryczy Mostowskiego usiadł przywódca jeńców radzieckich, major Jerszow. Przysunął się do niego, położył mu rękę na ramieniu i zaczął mówić szybko i z zapałem.
Mostowski obejrzał się nagle – z odległej pryczy patrzył na nich Czerniecow. Michaił Sidorowicz pomyślał, że wyraz smutku w jedynym oku mienszewika jest straszniejszy niż ziejąca czerwona dziura w miejscu drugiego.
„Tak, bratku, nie jest ci wesoło” – pomyślał Mostowski, ale nie poczuł złośliwej satysfakcji.
Do Jerszowa każdy miał jakiś interes, co oczywiście nie było sprawą przypadku. „Gdzie jest Jerszow?”, „Jersza nie widzieliście?”, „Towarzyszu Jerszow!”, „Majorze Jerszow!”, „Jerszow powiedział…”, „Spytaj Jerszowa…”. Przychodzili do majora ludzie z innych baraków, wokół jego pryczy zawsze panował ruch.
Michaił Sidorowicz mówił, że Jerszow posiada rząd dusz. Takimi władcami dusz byli i działacze lat sześćdziesiątych i lat osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku. A także narodnicy, przez pewien czas Michajłowski. Okazało się, że i w hitlerowskim obozie koncentracyjnym jest ktoś taki! СКАЧАТЬ