Название: Życie i los
Автор: Василий Гроссман
Издательство: PDW
Жанр: Историческая литература
isbn: 9788373926684
isbn:
Los, kolor skóry, ubranie, tupot nóg, nieśmiertelna zupa z brukwi i sztucznego saga, które Rosjanie nazywali „rybim okiem”, wszystko to było jednakowe dla dziesiątków tysięcy mieszkańców baraków obozowych.
Dla kierownictwa obozu ludzie różnili się numerami i barwą trójkątnej naszywki na kurtce: czerwony winkiel mieli polityczni, czarny – sabotażyści, zielony – mordercy i złodzieje.
Ludzie mówili różnymi językami i nie rozumieli się nawzajem, ale złączeni byli wspólną dolą. Znawcy fizyki molekularnej czy starożytnych rękopisów leżeli na pryczach obok włoskich chłopów i chorwackich pastuchów, nieumiejących się nawet podpisać. Ci, którzy dawniej mieli własnego kucharza i martwili ochmistrzynię swoim kiepskim apetytem, oraz ci, którzy jedli solone dorsze, szli obok siebie do pracy, stukając drewnianymi podeszwami, i tęsknie popatrywali, czy nie nadchodzą kostträgerzy, czyli roznoszący jedzenie – „kostrygi”, jak ich nazywali mieszkający w blokach Rosjanie.
Podobieństwo losów ludzi z obozu rodziło się z różnic między nimi. Więzień mógł wspominać ogródek przy zakurzonej włoskiej drodze, ponury szum fal Morza Północnego albo pomarańczowy abażur w gabinecie sztabowym na peryferiach Bobrujska – ale każdy z nich bez wyjątku pielęgnował w duszy piękny obraz przeszłości.
Im ciężej żyło się człowiekowi, zanim trafił do obozu, tym zawzięciej kłamał. Kłamstwo to nie miało żadnego praktycznego celu, służyło sławieniu wolności – poza obozem człowiek nie może być nieszczęśliwy…
Obóz ten przed wojną zwał się obozem dla przestępców politycznych.
Powstał nowy typ więźniów politycznych, stworzony przez narodowy socjalizm – zbrodniarze, którzy nie popełnili żadnej zbrodni.
Wielu trafiło do obozu za krytyczne uwagi o reżimie hitlerowskim, wypowiedziane w rozmowach z przyjaciółmi, za dowcipy polityczne. Nie rozrzucali ulotek, nie należeli do podziemnych organizacji. Oskarżono ich, że mogliby to wszystko zrobić.
Zamykanie jeńców wojennych w obozie koncentracyjnym dla politycznych było także wynalazkiem nazizmu. Trafiali tu zestrzeleni nad Niemcami lotnicy angielscy i amerykańscy, ale i dowódcy czy komisarze Armii Czerwonej, którymi interesowało się gestapo. Żądano od nich zeznań, współpracy, konsultacji, podpisów pod najróżniejszymi deklaracjami.
Przebywali tu również sabotażyści – bumelanci, którzy próbowali samowolnie porzucić pracę w wojennych fabrykach i na budowach. Osadzenie w obozie koncentracyjnym za złą pracę było również innowacją narodowego socjalizmu.
Siedzieli tutaj ludzie z liliowymi winklami na kurtkach – niemieccy emigranci, którzy wyjechali z Niemiec po zwycięstwie Hitlera. To był też nazistowski pomysł – kto porzucił Niemcy, stawał się wrogiem politycznym, choćby nie wiadomo jak lojalnie zachowywał się za granicą.
Ludzie z zielonymi winklami – złodzieje, włamywacze – stanowili w obozie formację uprzywilejowaną; władze wykorzystywały ich przy nadzorowaniu politycznych.
Także w przewadze więźnia kryminalnego nad politycznym przejawiało się nowatorstwo narodowego socjalizmu.
W obozie znajdowali się ludzie o losie tak swoistym, że nie potrafiono znaleźć żadnej naszywki, by przydzielić ich do jakiejś kategorii. Ale i dla Hindusa, zaklinacza węży, i dla Persa, który przyjechał z Teheranu, żeby studiować malarstwo niemieckie, i dla Chińczyka, studenta fizyki, nazizm uznał za odpowiednie legowisko na pryczy, miskę zupy i dwanaście godzin pracy przy regulówce.
Dniem i nocą trwał ruch transportów do obozów zagłady, do obozów koncentracyjnych. Dookoła rozlegał się stukot kół, ryk parowozów, huk butów setek tysięcy więźniów, którzy, oznakowani pięciocyfrowymi numerami, szli do pracy. Obozy stały się miastami Nowej Europy. Rosły i rozszerzały się w zgodzie ze swoim rozplanowaniem, razem ze swoimi uliczkami i placami, szpitalami, ze swoimi pchlimi targami, krematoriami i stadionami.
Jakże naiwne i nawet dobrotliwie patriarchalne wydawały się dawne, przycupnięte na przedmieściach więzienia w porównaniu z tymi obozowymi miastami, w porównaniu z purpurowoczarną, przyprawiającą o obłęd łuną nad piecami krematoriów.
Wydawałoby się, że do kierowania taką masą represjonowanych potrzebna jest olbrzymia, też niemal milionowa armia nadzorców, strażników. Tymczasem nic podobnego. Całymi tygodniami w barakach nie pokazywał się nikt w mundurze SS! Sami więźniowie wzięli na siebie sprawę ochrony policyjnej w miastach-obozach. Sami więźniowie pilnowali porządku w barakach, uważali, żeby do ich kotłów trafiały wyłącznie zgniłe i zmarznięte kartofle, oddzielając od nich te duże, dobre, które miały powędrować do magazynów z żywnością dla wojska.
Więźniowie byli lekarzami, bakteriologami w katorżniczych szpitalach i laboratoriach, stróżami zamiatającymi katorżnicze chodniki, inżynierami dbającymi o katorżnicze światło, katorżnicze ciepło, o katorżnicze części do katorżniczych maszyn.
Sroga i energiczna policja lagrowa – kapo noszący na lewym ramieniu szeroką żółtą opaskę, starsi obozu, blokowi, sztubowi – trzymała pod kontrolą wszystkie poziomy życia w obozie, od spraw ogólnych do prywatnych, tych, które załatwiano nocami na pryczach. Więźniowie dopuszczani byli do poufnych spraw obozowego państwa – pomagali nawet sporządzać listy ludzi przeznaczonych do likwidacji, przesłuchiwać podejrzanych w betonowych pudełkach – dunkelkammerach. Wydawało się, że gdyby zniknęła komendantura, to i tak sami więźniowie puszczaliby przez druty prąd wysokiego napięcia, żeby nikt nie uciekł, żeby wszyscy nadal pracowali.
Kapo i blokowi służyli komendantowi, ale wzdychali, a niekiedy nawet płakali po tych, których odprowadzali do krematoriów… Bez przesady jednak – rozdwojenie jaźni nie było całkowite, w końcu nie wpisywali swoich nazwisk na listy przeznaczonych do gazu. Michaiła Sidorowicza zaś przerażało zwłaszcza to, że narodowy socjalizm nie przychodził do obozu z monoklem w oku, po oficersku wyniosły, obcy ludowi. Narodowy socjalizm nie separował się od prostego ludu, żył z nim za pan brat: posługiwał się jego humorem, umiał lud rozśmieszyć, był plebejski i nie zadzierał nosa. Znał doskonale i język, i umysł, i duszę tych, których pozbawił wolności.
3
Mostowskiego, Agrippinę Pietrownę, lekarkę wojskową Lewinton i kierowcę Siemionowa Niemcy zatrzymali na peryferiach Stalingradu i wszystkich zawieźli do sztabu dywizji piechoty.
Po przesłuchaniu Agrippinę Pietrownę wypuszczono; tłumacz na polecenie pracownika żandarmerii polowej dał jej bochenek chleba z grochu i dwa czerwone banknoty – trzydziestki, Siemionowa zaś dołączono do kolumny jeńców zmierzających do stalagu w okolicach chutoru Wiertiaczyj. Mostowskiego i Sofię Osipownę Lewinton zawieziono do sztabu grupy armii.
Mostowski po raz ostatni widział tam Sofię Osipownę – bez furażerki, z oderwanymi dystynkcjami, stała na zakurzonym podwórzu; zachwyciła go posępnym, złowrogim wyrazem twarzy.
Po trzecim przesłuchaniu Mostowskiego popędzono piechotą na stację kolejową, gdzie odbywał się załadunek ziarna. Dziesięć wagonów wydzielono dla chłopców i dziewcząt jadących na roboty do Niemiec – Mostowski słyszał krzyki kobiet, kiedy pociąg odjeżdżał. Sam siedział w wagonie trzeciej klasy, w małym przedziale służbowym. Eskortujący go żołnierz nie wyglądał na surowego, ale kiedy Mostowski pytał o coś, przybierał taki wyraz СКАЧАТЬ