Название: Życie i los
Автор: Василий Гроссман
Издательство: PDW
Жанр: Историческая литература
isbn: 9788373926684
isbn:
Jadący do obozu pociąg ominął Berlin… Teraz, w bloku specjalnym, przeznaczonym dla więźniów, którymi szczególnie interesowało się gestapo, Mostowskiemu wydawało się, że od tamtej pory minęły całe lata. Karmiono tu lepiej niż w pozostałej części obozu, ale więźniowie czuli się jak króliki doświadczalne w laboratorium. Dyżurny uchyli drzwi, wywoła – okazuje się, że to nasz przyjaciel chce na korzystnych warunkach wymienić tytoń na rację żywnościową, wywołany zatem, uśmiechając się z zadowoleniem, wraca na swoją pryczę. Równie dobrze jednak mogą wywołać innego; ten przerywa pogawędkę i podchodzi do drzwi, ale rozmówca nie doczeka się już końca opowieści. Dzień później kapo podejdzie do pryczy, każe dyżurnemu zabrać z niej łachy, a ktoś przypochlebnie spyta sztubowego nazwiskiem Kehse, czy może zająć zwolnioną pryczę. Nikogo już nie dziwiły rozmowy dotyczące na przemian to selekcji i kremacji trupów, to obozowych drużyn piłkarskich: najlepsi są ci od regulówki, czyli Moorsoldaten[2], to silny rewir, kuchnia dobrze gra w ataku, polskiej drużynie „Pracefiks” brakuje obrońców. Za coś zwyczajnego uważano dziesiątki czy nawet setki plotek o nowej broni, o kłótniach między przywódcami nazistowskimi. Plotki były nieodmiennie pomyślne i nieodmiennie fałszywe; ot, takie obozowe opium dla ludu.
4
Nad ranem zaczął padać śnieg i nie topniał aż do południa. Rosjanie ucieszyli się i zarazem zasmucili. Rosja chuchnęła w ich stronę, rzuciła pod biedne zmęczone nogi matczyną chustę, pobieliła dachy baraków, tak że z daleka wyglądały swojsko jak chaty w rodzinnej wsi.
Ale radość błysnęła na chwilę, zmieszała się ze smutkiem i w nim utonęła.
Do Mostowskiego podszedł dyżurny, hiszpański żołnierz Andrès, i powiedział łamaną francuszczyzną, że jego przyjaciel, pisarz, widział jakiś dokument, dotyczący starego Rosjanina, ale nie zdążył przeczytać, bo szef kancelarii zabrał papier.
„Ten papier zawiera decyzję o moich losach” – pomyślał Mostowski i ucieszył się, że jest taki spokojny.
– Ale to nic – szepnął Andrès. – Można się jeszcze dowiedzieć.
– Od komendanta obozu? – spytał Gardi, a jego ogromne oczy błysnęły czernią w półmroku. – Czy też od samego Liessa, przedstawiciela Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy?
Mostowskiego dziwił kontrast między dziennym a nocnym Gardim. W dzień kapłan rozmawiał o zupie, o nowo przybyłych, ustalał z sąsiadami zasady wymiany dziennej racji żywnościowej, wspominał ostre, przyprawione czosnkiem włoskie potrawy.
Czerwonoarmiści spotykający go na placu obozowym znali jego ulubione powiedzonko: „Tutti caputi”, sami z daleka wołali do niego: „Ojczulku Padre, tutti caputi!”, i uśmiechali się, jakby te słowa dawały nadzieję. Nazywali go „ojczulkiem Padre”, myśląc, że padre to imię.
Kiedyś, późnym wieczorem, zamknięci w bloku specjalnym radzieccy dowódcy i komisarze zaczęli żartować sobie z Gardiego, powątpiewając, czy rzeczywiście dotrzymywał celibatu.
Gardi bez uśmiechu słuchał różnorodnej mieszaniny słów – francuskich, niemieckich i rosyjskich.
Potem zaczął mówić, a Mostowski tłumaczył jego słowa:
– Rosyjscy rewolucjoniści dla idei szli na katorgę i na szafot. Dlaczego więc jego rozmówcy wątpią, że dla idei religijnej człowiek może wyrzec się kobiety? To przecież nieporównanie mniejsze wyrzeczenie niż ofiara z życia.
– E tam, nie gadajcie – rzucił komisarz brygadowy[3] Osipow.
Nocą, kiedy więźniowie zasypiali, Gardi się zmieniał. Klękał i modlił się. Wydawało się, że w nieprzytomnych oczach duchownego, w ich aksamitnej i wypukłej czerni, może utonąć całe cierpienie katorżniczego miasta. Na jego brązowej szyi napinały się żyły, jak podczas pracy; na pociągłej, apatycznej twarzy pojawiał się wyraz ponurej, szczęśliwej zawziętości. Modlił się długo, więc Michaił Sidorowicz zasypiał przy akompaniamencie pośpiesznego szeptu Włocha. Budził się zazwyczaj po półtorej czy dwóch godzinach, a wtedy Gardi już spał. Spał niespokojnie, jakby łączył we śnie obie swoje natury, dzienną i nocną – chrapał, mlaskał smacznie, zgrzytał zębami, głośno mu się odbijało, i nagle przeciągle zaczynał recytować piękne słowa modlitwy, mówiące o miłosierdziu Boga i Madonny.
Nigdy nie ganił starego komunisty z Rosji za ateizm, często natomiast wypytywał go o Związek Radziecki.
Słuchając Mostowskiego, Włoch kiwał głową, jakby przytakując opowieściom o pozamykanych cerkwiach i klasztorach, o olbrzymich dobrach ziemskich, odebranych przez państwo Synodowi.
Swoimi czarnymi oczami spoglądał ze smutkiem na starego komunistę, aż Michaił Sidorowicz pytał ze złością:
– Vous me comprenez?[4]
Gardi uśmiechał się swoim zwykłym, codziennym uśmiechem, tym samym, z którym mówił o ragoût i sosie pomidorowym.
– Je comprends tout ce que vous me dites, je ne comprends pas seulement, pourquoi vous dites cela?[5]
Jeńcy rosyjscy z bloku specjalnego nie byli zwolnieni z robót, dlatego Mostowski widywał ich i rozmawiał z nimi tylko późnym wieczorem i w nocy. Nie chodzili do pracy jedynie generał Gudź i komisarz brygadowy Osipow.
Częstym rozmówcą Mostowskiego był dziwny człowiek w nieokreślonym wieku – Ikonnikow-Morż. Spał na najgorszym miejscu w całym baraku – przy drzwiach wejściowych, gdzie nieustannie był narażony na przeciągi i gdzie przez pewien czas stał kibel, ogromne naczynie z dwoma uchami i brzęczącą pokrywą.
Rosyjscy więźniowie nazwali Ikonnikowa „starym spadochroniarzem”; uważali, że jest jurodiwyj, nawiedzony, i traktowali z pełną obrzydzenia litością. Odznaczał się niesamowitą wytrzymałością, jaka cechuje tylko szaleńców i idiotów. Nigdy się nie przeziębiał, chociaż kładąc się spać, nie zdejmował z siebie przemoczonej na jesiennym deszczu odzieży. Rzeczywiście, wydawało się, że takim dźwięcznym i jasnym głosem może mówić tylko wariat.
Ikonnikow-Morż poznał się z Mostowskim w sposób następujący – podszedł do niego i nie odzywając się słowem, wpatrywał się długo w jego twarz.
– Co towarzysz powie dobrego? – spytał Michaił Sidorowicz i uśmiechnął się, kiedy Ikonnikow, przeciągając słowa, powiedział:
– Co dobrego? A cóż to jest dobro?
Słowa te przeniosły Michaiła Sidorowicza w czasy dzieciństwa, kiedy starszy brat, przyjeżdżając do domu z seminarium, wiódł z ojcem spory na tematy teologiczne.
– To problem z ta-a-ką brodą – rzekł Mostowski – jeszcze buddyści i pierwsi chrześcijanie się nad nim zastanawiali. A i marksiści niemało namęczyli się nad jego rozwiązaniem.
– I co, rozwiązali? – spytał Ikonnikow z intonacją, która rozśmieszyła Mostowskiego.
– Armia Czerwona – odparł Mostowski СКАЧАТЬ