Название: Życie i los
Автор: Василий Гроссман
Издательство: PDW
Жанр: Историческая литература
isbn: 9788373926684
isbn:
Kiedy matka odwoziła go do babci na Ukrainę, w pociągu prawie nic nie jadł – zdawało mu się, że nie wypada jeść jajka na twardo albo wyjmować kotleta z zatłuszczonego papieru.
Mama została z Dawidem u babci pięć dni, ale w końcu musiała wracać do pracy. Żegnając się z nią, nie płakał, tylko mocno objął ją rękami za szyję, a mama powiedziała:
– Udusisz mnie, głuptasie. Tutaj masz mnóstwo tanich truskawek, a za dwa miesiące przyjadę po ciebie.
Koło domu babci Rozy był przystanek autobusu, który dowoził ludzi z miasta do zakładów garbarskich. Po ukraińsku przystanek nazywał się zupynka.
Zmarły dziadek był działaczem Bundu, człowiekiem znanym; przed laty mieszkał w Paryżu. Babcię szanowano za to i często wyrzucano z pracy.
Z otwartych okien słychać było głos spikera: Uwaha, uwaha, howoryt’ Kyjiw…
W dzień ulica była pusta, ożywiała się, kiedy szli nią uczniowie i uczennice z technikum garbarskiego; krzyczeli do siebie przez ulicę: „Bella, zdałaś? Jaszka, chodź, będziemy wkuwać marksizm!”.
Pod wieczór wracali do domu robotnicy z zakładów, sprzedawcy, monter Soroka z miejskiej rozgłośni radiowej. Babcia pracowała w radzie zakładowej przychodni.
Kiedy babci nie było, Dawid wcale się nie nudził.
Koło domu, w zapomnianym, bezpańskim sadzie, wśród zmarniałych, bezpłodnych jabłoni, pasła się stara koza, brodziły znaczone farbą kury, a po trawkach pełzały nieme mrówki. Hałaśliwie, pewnie zachowywały się tamtejsze mieszczuchy – wrony, wróble, a jak nieśmiałe wiejskie diwczyny – odwiedzające sad ptaki polne, których nazw Dawid nie znał.
Usłyszał wiele nowych słów, brzmiały jakoś tak: dykt… dzwinok… kaluża… kisłe mołoko… panczocha… kartopla… wiwczar… kosar. W tych słowach słyszał oddźwięki i odbicia rodzimej rosyjskiej mowy. Był zdumiony, kiedy mama i babcia zaczęły przy nim rozmawiać po żydowsku. Nigdy dotąd nie słyszał, żeby matka posługiwała się tym niezrozumiałym językiem.
Babcia zaprowadziła Dawida w gości do swojej siostrzenicy, grubej Rebeki Buchman. Do pokoju, który zdumiał Dawida obfitością białych szydełkowanych firanek, wszedł główny księgowy Gosbanku Eduard Isaakowicz Buchman, w wojskowej bluzie i butach.
– Chaim – powiedziała Rebeka – to nasz gość z Moskwy, syn Rai. – I od razu dodała, zwracając się do Dawida: – No, przywitaj się z wujkiem Eduardem.
Dawid spytał głównego księgowego:
– Wujku Eduardzie, dlaczego ciocia Rebeka mówi do ciebie „Chaim”?
– O, to dobre pytanie – pochwalił Eduard Isaakowicz. – Czyżbyś nie wiedział, że w Anglii każdy Chaim to Eduard?
Potem do drzwi zaczęła drapać kotka, a gdy w końcu udało jej się pazurami otworzyć je szerzej, wszyscy zobaczyli pośrodku pokoju dziewczynkę o zatroskanych oczach, siedzącą na nocniku.
W niedzielę Dawid poszedł z babcią na bazar. Szły tam też staruszki w czarnych chustkach i zaspane, ponure konduktorki, z niebieskimi i czerwonymi torbami szły wyniosłe żony rejonowych dygnitarzy, szły kobiety wiejskie w butach – czobotach.
Żydowscy żebracy wołali rozeźlonymi, ordynarnymi głosami – wydawało się, że dawano im jałmużnę nie z litości, ale ze strachu. A brukowaną ulicą jechały z kołchozów półtoratonowe ciężarówki z workami kartofli i otrębów, z drucianymi klatkami, w których siedziały kury, pokrzykujące na wybojach jak stare i chore Żydówki.
Najbardziej przyciągały uwagę i przerażały stragany rzeźników. Dawid zobaczył, jak z wozu ściągano zabitego cielaka z półotwartym bladym pyskiem, z białą kędzierzawą sierścią na szyi, upaćkaną krwią.
Babcia kupiła pstrokatą młodą kurkę i niosła ją za nogi spętane białą szmatką, a Dawid szedł obok niej i chciał pomóc kurze, unieść nieco jej bezsilną głowę. Nie mógł wyjść ze zdumienia, skąd u babci takie nieludzkie okrucieństwo.
Przypomniał sobie niezrozumiałe słowa mamy, że rodzina ze strony dziadka to inteligencja, a ze strony babci – mieszczanie i kupcy. Na pewno dlatego babcia nie miała litości dla kury.
Weszli na podwórko, gdzie powitał ich staruszek w jarmułce, a babcia zaczęła rozmawiać z nim po żydowsku. Staruszek chwycił kurę, zaczął coś mamrotać, kura ufnie gdaknęła; potem zrobił coś bardzo szybkiego, niedostrzegalnego, ale na pewno strasznego, i rzucił kurę przez ramię. Ta krzyknęła i pobiegła, trzepocząc skrzydłami, a chłopiec zobaczył, że to nie jest cała kura – stary zabił ją, i teraz biegł sam bezgłowy tułów. Tułów przebiegł kilka kroków, po czym upadł, drapiąc młodymi, silnymi łapami ziemię, i przestał być żywy.
W nocy chłopcu wydało się, że do pokoju wtargnął wilgotny zapach zabitych krów i ich zarżniętych dzieci.
Śmierć żyjąca w namalowanym lesie, gdzie namalowany wilk skradał się do namalowanego koziołka, wyszła tego dnia z bajki. Dawid uświadomił sobie po raz pierwszy, że i on jest śmiertelny, nie bajkowo, nie jak w książce z obrazkami, ale naprawdę, bez najmniejszych wątpliwości.
Zrozumiał, że kiedyś umrze jego mama. Śmierć przyjdzie po niego nie z bajkowego lasu, gdzie w półmroku stoją świerki – wyjdzie z tego powietrza, z życia, ze ścian domu; nigdzie nie można się przed nią schować.
Poczuł śmierć wyraźnie, do głębi, jaką potrafią osiągnąć jedynie małe dzieci i wielcy filozofowie, potęgą myśli bliscy prostocie i sile dziecięcej natury.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.