Название: Życie i los
Автор: Василий Гроссман
Издательство: PDW
Жанр: Историческая литература
isbn: 9788373926684
isbn:
9
Późną nocą generał Kryłow zwalił się na pryczę w swoim schronie. W skroniach czuł nieznośny ucisk, kłuło go w gardle od dziesiątków wypalonych papierosów. Przesunął językiem po suchym podniebieniu i odwrócił się do ściany. Drzemka zmieszała w jego pamięci walki w Sewastopolu i Odessie, okrzyki atakującej rumuńskiej piechoty, brukowane, obrośnięte bluszczem odeskie podwórza i marynarskie piękno Sewastopola.
Przywidziało mu się, że znowu jest w sewastopolskim punkcie dowodzenia; w sennej mgle pobłyskiwały soczewki pince-nez generała Pietrowa. Szkło bryznęło nagle tysiącami migotliwych odłamków i już za chwilę czuł kołysanie morza; szary obłok pyłu z rozbitych przez niemieckie pociski skał przepłynął nad głowami marynarzy i żołnierzy, po czym uniósł się ponad górę Sapun.
Słyszał obojętne pluskanie fal o burtę motorówki, a po chwili – szorstki głos marynarza podwodniaka: „Skacz!”. Wyglądało to tak, jakby skoczył na falę, ale noga zaraz dotknęła korpusu łodzi podwodnej… I ostatni rzut oka na Sewastopol, na gwiazdy na niebie, pożary na brzegu…
Kryłow zasnął. Nawet we śnie wojna sprawowała władzę. Łódź podwodna odpływała z Sewastopola do Noworosyjska… Generał podkurczał ścierpnięte nogi, jego pierś i plecy mokre były od potu, hałas silnika łomotał w skroniach. Nagle silnik umilkł – to łódź łagodnie spoczęła na dnie. Duszność zrobiła się nie do wytrzymania, przytłaczało go metalowe sklepienie, które przerywana linia nitów poszatkowała na kwadraty…
Usłyszał dobywający się z wielu gardeł ryk, plusk – to wybuchła bomba głębinowa, woda uderzyła o statek, zrzuciła Kryłowa z koi. Otworzył oczy: dookoła paliło się, w otwartym wejściu do schronu zobaczył płynący ku Wołdze potok płomieni; słychać było krzyki ludzi, stukot automatów.
– Szynelem, zakryj głowę szynelem! – wrzasnął do Kryłowa nieznajomy czerwonoarmista, wciskając mu wojskowy płaszcz.
Ale Kryłow odsunął żołnierza i krzyknął:
– Gdzie dowódca?
Nagle zrozumiał: Niemcy podpalili cysterny, gorąca ropa popłynęła ku Wołdze.
Wydawało się już, że nie ma co marzyć o tym, by wyjść żywym z płynnego piekła. Ogień huczał, z trzaskiem odrywał się od ropy wypełniającej jamy i leje, chlustającej w rowach łącznikowych. Ziemia, glina, kamień nasycały się ropą, zaczynały dymić. Z przeszytych pociskami zapalającymi zbiorników czarnymi, połyskującymi strumieniami chlustała ropa; wydawało się, że ktoś rozwija olbrzymie rulony ognia i dymu, przechowywane dotąd w cysternach.
Życie, które królowało na ziemi setki milionów lat temu, surowe i straszliwe życie przedpotopowych potworów, wyrwało się spod mogilnych warstw i znowu ryczało, tupiąc nożyskami, wyło, chciwie pożerało wszystko wokół siebie. Ogień unosił się na wieleset metrów w górę, wzbijając chmury palnej pary, które jakby wystrzelone z działa błyskały wysoko na niebie. Masa płomieni była tak wielka, że wichura nie nadążała z dostarczaniem tlenu płonącym cząsteczkom węglowodorów, i gęste, kołyszące się sklepienie oddzieliło jesienne gwiaździste niebo od gorejącej ziemi. Straszny był widok tego płynącego w górze, tłustego i czarnego firmamentu.
Słupy ognia i dymu, unosząc się w górę, przybierały chwilami kształty żywych, ogarniętych rozpaczą i wściekłością istot, to znowu wydawały się drżącymi topolami, osikami. Czerń i czerwień wirowały w strzępach ognia niby tańczące, potargane dziewuchy, czarne i rude.
Płonąca ropa rozpływała się po wodzie, a potem syczała, dymiła się, wiła w śmiertelnym uścisku rzecznego nurtu.
Zadziwiające, że w tych chwilach wielu żołnierzy już wiedziało, którędy można dostać się do brzegu. Krzyczeli: „Tutaj, tutaj biegnij, tą dróżką!”; niektórzy zdążyli parę razy wrócić do płonących schronów, pomagali sztabowcom dostać się do cypla na brzegu, gdzie w widłach wpadających do Wołgi ognistych potoków ropy stała gromadka ocalałych z pożaru.
Ludzie w waciakach pomogli zejść na brzeg dowódcy armii i oficerom ze sztabu. Na własnych rękach wynieśli generała Kryłowa, którego już uważano za martwego, po czym, mrugając opalonymi rzęsami, przez te same czerwone zarośla przedzierali się do schronów sztabowych.
Personel sztabu 62. Armii stał tak do rana tuż nad Wołgą, na małym skrawku ziemi. Zasłaniając twarze przed rozpalonym powietrzem, strącając iskry z mundurów, ludzie spoglądali na dowódcę. Narzucił na ramiona krasnoarmiejski szynel, spod czapki wystawały mu włosy. Nachmurzony, posępny, wydawał się jednak spokojny i zamyślony.
Gurow rzekł, patrząc na stojących:
– Nawet w ogniu nie płoniemy, jak się okazuje… – i obmacał gorące guziki płaszcza.
– Dawać tu żołnierza z łopatą! – krzyknął szef służby inżynieryjnej, generał Tkaczenko. – Przekopcie tu szybko kanał, bo z tamtej górki zaraz popłynie ogień!
Zwrócił się do Kryłowa:
– Wszystko się pomieszało, towarzyszu generale, ogień płynie jak woda, a Wołga pali ogniem. Na szczęście nie ma silnego wiatru, bo wszyscy byśmy spłonęli.
Kiedy znad rzeki dolatywał wietrzyk, ciężki namiot pożaru kołysał się, chwiał, a ludzie uchylali się od płomieni.
Niektórzy podchodzili do brzegu, oblewali buty wodą, która parowała na gorących cholewach. Jedni milczeli ze wzrokiem utkwionym w ziemi, drudzy ciągle się rozglądali albo starając się przemóc napięcie, żartowali: „Tu zapałki niepotrzebne, można zapalić od Wołgi albo od wiatru”. Jeszcze inni obmacywali się i z niedowierzaniem kręcili głowami, gdy poczuli, jak rozgrzane są sprzączki na ich pasach.
Usłyszeli kilka wybuchów; to eksplodowały granaty ręczne w schronach batalionu ochrony sztabu. Potem zatrzeszczały naboje w taśmach do kaemów. Zaświszczał też niemiecki pocisk z moździerza i rozerwał się gdzieś daleko nad Wołgą. Poprzez dym widać było odległe postacie ludzi na brzegu – widocznie ktoś starał się odwrócić pożar od stanowiska dowodzenia, a po chwili wszystko znikało, zasłonięte dymem i płomieniami.
Kryłow wpatrywał się w rozlany dookoła ogień i już nie wspominał, nie porównywał… Czy do pożaru Niemcy nie planują przypadkiem dorzucić natarcia? Nie wiedzą, w jakiej sytuacji znajduje się dowództwo armii, schwytany wczoraj jeniec nie wierzył, że sztab armii dyslokowany jest na prawym brzegu… Oczywiście, to lokalna operacja, a więc są szanse, żeby dożyć jutra. Byle tylko wiatr się nie zerwał.
Kryłow obejrzał się na stojącego obok Czujkowa; ten wpatrywał się w huczący pożar; twarz jego, usmarowana kopciem, wydawała się miedziana, rozpalona. Zdjął czapkę, przesunął ręką po włosach i stał się podobny do wiejskiego kowala; iskry skakały nad jego kędzierzawą głową. Popatrzył do góry na rozhulaną płomienną kopułę, obejrzał się na Wołgę, gdzie wśród wężowatych płomieni widać było ciemne luki. Kryłowowi przyszło na myśl, że dowódca armii w napięciu zastanawia się nad tymi samymi problemami, które СКАЧАТЬ