Название: Życie i los
Автор: Василий Гроссман
Издательство: PDW
Жанр: Историческая литература
isbn: 9788373926684
isbn:
Przed wojną pocieszał się, że dzięki oddaleniu od praktyki rzadziej stykał się z tym, co budzi jego niezgodę – i z przejawami jedynowładztwa Stalina w partii, i z krwawymi prześladowaniami opozycji, i z brakiem szacunku dla starej gwardii partyjnej. Głęboko przeżył egzekucję Bucharina, którego dobrze znał i bardzo lubił. Wiedział jednak, że gdyby przeciwstawił się partii w którejkolwiek z tych spraw, to chcąc nie chcąc, zaszkodziłby idei Lenina, której poświęcił życie. Niekiedy dręczyły go wątpliwości – może to słabość, tchórzostwo były przyczyną, że milczał i nie protestował przeciw temu, z czym się nie zgadzał? Przed wojną działo się przecież tyle okropnych rzeczy! Często wspominał zmarłego Łunaczarskiego – tak chciałby znów go zobaczyć! Jak łatwo rozmawiało mu się z Anatolijem Wasiljewiczem, jak szybko, w pół słowa się rozumieli!
Teraz, w tym straszliwym niemieckim obozie, czuł się pewny i silny. Dręczyła go tylko jedna sprawa. Nawet tutaj nie potrafił na powrót przywołać znanego z czasów młodości uczucia: swój wśród swoich, obcy wśród obcych.
Wcale nie chodziło o to, że oficer angielski spytał go kiedyś, czy w uprawianiu filozofii nie przeszkadza mu to, że w Rosji zabronione jest wypowiadanie poglądów antymarksistowskich.
– Niektórym to istotnie może przeszkadzać. Mnie, marksiście, nie przeszkadza – odpowiedział.
– Zapytałem właśnie dlatego, że jest pan starym marksistą – wytłumaczył Anglik.
I chociaż Mostowski się skrzywił, bo te słowa sprawiły mu jednak dużą przykrość, zdobył się na jakąś replikę.
Nie chodziło też o to, że tacy ludzie, skądinąd bardzo bliscy, jak Osipow, Gudź czy Jerszow, niekiedy go nużyli. Kłopot polegał na tym, że obcych stało się dlań wiele rzeczy w jego własnej duszy. Jeszcze w czasach pokoju zdarzało się, że z radością witał starego przyjaciela, a w trakcie spotkania ów przyjaciel stawał się mu obcy.
Ale co robić, kiedy to, co obce dniom dzisiejszym, żyło w nim samym, było częścią jego samego… Ze sobą przecież zerwać nie sposób, nie można przestać się spotykać z sobą samym.
W rozmowach z Ikonnikowem złościł się, bywał grubiański, wyzywał go od niezguł, ciap, mazgajów, oferm. Ale mimo tych szyderstw smucił się, kiedy go długo nie widział.
Na tym właśnie polegała główna zmiana, jaka w nim zaszła od czasów młodości, kiedy siedział w carskim więzieniu.
Kiedy był młody, wszystko w przyjaciołach i współwyznawcach było mu bliskie, wszystko w nich rozumiał. Każda myśl, każde spojrzenie wroga było odpychające, obce.
Teraz niespodziewanie w myślach obcych ludzi rozpoznawał to, co było mu drogie dziesiątki lat temu, a to, co obce, dziwnym trafem pojawiało się czasem w myślach przyjaciół.
„To chyba przez to, że zbyt długo żyję na świecie” – myślał Mostowski.
5
Amerykański pułkownik zajmował osobny boks baraku specjalnego. Wieczorami pozwalano mu swobodnie wychodzić z baraku, dostawał też specjalne obiady. Podobno w jego sprawie interweniował król Szwecji, którego prosił o to prezydent Roosevelt.
Pułkownik przyniósł kiedyś tabliczkę czekolady choremu rosyjskiemu majorowi Nikonowowi. W baraku specjalnym najbardziej interesowali go właśnie jeńcy rosyjscy. Próbował rozmawiać z Rosjanami o ich taktyce i przyczynach niepowodzeń pierwszego roku wojny.
Często zaczynał rozmowę z Jerszowem, patrząc zaś w mądre, poważne i zarazem roześmiane oczy majora, zapominał, że nie mówi on po angielsku.
Wydawało mu się niepojęte, że człowiek o tak inteligentnej twarzy może go nie rozumieć, zwłaszcza że przecież chodzi o rzeczy, które mocno obchodzą ich obu.
– Czyżby pan ani w ząb nie rozumiał? – pytał ze smutkiem.
Jerszow odpowiadał mu po rosyjsku:
– Nasz szanowny sierżant znał wszystkie języki poza obcymi.
Ale mimo to rosyjscy więźniowie porozumiewali się z ludźmi dziesiątek różnojęzycznych nacji. Posługując się mową złożoną z uśmiechów, spojrzeń, poklepywania po plecach oraz kilku czy nawet kilkunastu zniekształconych rosyjskich, niemieckich, angielskich i francuskich słów, rozmawiali o koleżeństwie, współczuciu, pomocy, o miłości do domu, żon, dzieci.
Kamerad, gut, Brot, Suppe, Kinder, Zigarette, Arbeit i jeszcze jakiś tuzin słów niemieckich, powstałych w łagrach: Blockälteste, Kapo, Vernichtungslager, Appellplatz, Wachraum, Flugfeld, Lagerschutz – wystarczyło, żeby wyrazić to, co jest szczególnie ważne w prostym i zarazem skomplikowanym życiu obozowym.
Były i słowa rosyjskie – riebiata, tabaczok, towariszcz – których używali więźniowie różnych narodowości. A rosyjskie słowo dochodiaga, określające człowieka w stanie bliskim śmierci, stało się wspólne dla wszystkich, zjednoczyło pięćdziesiąt sześć obozowych narodowości.
Z zapasem kilku, może kilkunastu słów wielki naród niemiecki wdarł się do miast i wsi, zamieszkanych przez wielki naród rosyjski; miliony wiejskich bab, starców, dzieci rosyjskich i miliony niemieckich żołnierzy porozumiewało się słowami matka, pan, ruki wwierch, kurka, jajka, kaputt. Z tego porozumienia jednak nie wynikało nic dobrego. Do tego, czego dokonywał w Rosji, wielkiemu narodowi niemieckiemu te słowa jednak wystarczały.
Tak samo nic dobrego nie wynikało z tego, że Czerniecow zagadywał radzieckich jeńców wojennych o różne rzeczy; a przecież językiem władał znakomicie, przez dwadzieścia lat emigracji nie zapomniał rosyjskiego. Nie mógł zrozumieć radzieckich jeńców, oni zaś go unikali.
Nie umieli się również porozumieć między sobą radzieccy jeńcy – jedni byli gotowi umrzeć, byle nie zdradzić, inni zamierzali wstąpić do wojsk Własowa. Im dłużej jedni i drudzy rozmawiali i spierali się, tym gorzej się rozumieli. A potem już tylko milczeli, pełni wzajemnej pogardy i nienawiści.
W tym bełkocie niemych i w perorach ślepych, w tej ciżbie nieszczęśników, których połączyły strach, nadzieja i cierpienie, w niezrozumieniu, nienawiści ludzi mówiących tym samym językiem znalazła najdobitniejszy wyraz jedna z tragedii dwudziestego wieku.
6
W dniu, kiedy zaczął sypać śnieg, wieczorne rozmowy jeńców rosyjskich przenikał szczególny smutek.
Nawet pułkownik Złatokrylec i komisarz brygadowy Osipow, zawsze energiczni, pełni wewnętrznej siły, stali się ponurzy i nierozmowni. Smutek ogarnął wszystkich.
Major artylerii Kiriłłow siedział przygarbiony na pryczy Mostowskiego i ledwie dostrzegalnie kiwał głową. Wydawało się, że nie tylko ciemne oczy, ale całe jego olbrzymie ciało przepełnione jest smutkiem.
Podobny wyraz oczu mają nieuleczalnie chorzy – patrząc w takie oczy, nawet najbliżsi, pełni współczucia ludzie, myślą sobie: „Bodajbyś już umarł”.
Wszędobylski Kotikow o żółtej twarzy, wskazując Kiriłłowa, szeptem СКАЧАТЬ