Życie i los. Василий Гроссман
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Życie i los - Василий Гроссман страница 11

Название: Życie i los

Автор: Василий Гроссман

Издательство: PDW

Жанр: Историческая литература

Серия:

isbn: 9788373926684

isbn:

СКАЧАТЬ musi albo nas pożreć, zniszczyć, albo sam zginąć. Przecież nienawiść faszystów do nas świadczy o słuszności idei leninowskiej. To jeszcze jeden, niebagatelny, dowód. Zrozumcie, że im większa nienawiść faszystów do nas, tym większa powinna być pewność, że nasza sprawa jest słuszna. I damy im radę.

      Gwałtownie odwrócił się do Kiriłłowa i dodał:

      – No, co z wami? Pamiętacie, jak to było u Gorkiego? Kiedy chodził po więziennym dziedzińcu, jakiś Gruzin krzyczał: „Co ty chodysz taka kura, ty chody głowa do góry!”.

      Wszyscy się roześmiali.

      – Tak jest, chodźcie z podniesioną głową – powiedział Mostowski. – Pomyślcie tylko: olbrzymie, potężne państwo radzieckie broni idei komunizmu! Niech no Hitler spróbuje pokonać i państwo, i ideę. Stalingrad trzyma się, broni. Przed wojną myśleliśmy czasem: „Czy nie jesteśmy zbyt surowi, nie za mocno przykręciliśmy śrubę?”. Ale teraz faktycznie nawet ślepy widzi, że cel uświęca środki.

      – Tak, śrubę przykręcili u nas mocno. Dobrze to ujęliście – zauważył Jerszow.

      – Za mało przykręcili – rzekł generał Gudź. – Gdyby przykręcili mocniej, to Niemcy nie doszliby do Wołgi.

      – Nie nam uczyć Stalina – rzekł Osipow.

      – Właśnie – przytaknął Mostowski. – A jeśli nawet przyjdzie zginąć w kazamatach albo w podziemnych kopalniach, nic już na to nie poradzimy. Nie trzeba teraz o tym myśleć.

      – A o czym? – spytał głośno Jerszow.

      Siedzący obejrzeli się, potem spojrzeli po sobie i nic nie powiedzieli.

      – Ej, Kiriłłow, Kiriłłow – odezwał się nagle Jerszow. – Słusznie nasz ojciec mówi: powinniśmy się cieszyć, że faszyści nas nienawidzą. My ich, a oni nas. Rozumiesz? Pomyśl tylko – trafić do swoich, do łagru, swój do swego. To jest prawdziwe nieszczęście! A tutaj co! Silni z nas ludzie; jeszcze damy Niemcom bobu.

      7

      Przez cały dzień dowództwo 62. Armii nie miało łączności z jednostkami. Przestały działać liczne radiostacje sztabowe, kable wszędzie zostały przerwane.

      Bywały chwile, kiedy ludziom patrzącym na pokrytą drobnymi falami Wołgę wydawało się, że to rzeka jest nieruchoma, a brzegi drżą i falują. Setki ciężkich dział radzieckich prowadziło ogień zza Wołgi. Nad niemieckimi pozycjami na południowym zboczu kurhanu Mamaja unosiły się kłęby ziemi i gliny.

      Te kłęby przesiewane były potem przez dziwne, niewidzialne sito, które tworzyła siła ciężkości: ciężkie grudy i bryły spadały na ziemię, a lekka chmura wzbijała się do nieba. Po kilka razy na dzień czerwonoarmiści, ogłuszeni, z rozpalonymi oczami, ścierali się z niemieckimi czołgami i piechotą.

      Dowództwu, oderwanemu od wojsk, dzień wydawał się niesamowicie długi.

      Czujkow, Kryłow i Gurow próbowali czymś wypełnić ten dzień, stwarzali pozory działania – pisali listy, spierali się o możliwe ruchy nieprzyjaciela, żartowali, pili wódkę, z zakąską i bez, milczeli, wsłuchując się w huk bomb. Żelazny wicher wył wokół okopu, zmiatał wszystko, co żyło, co na chwilę choćby wystawiło głowę nad powierzchnię ziemi. Sztab był sparaliżowany.

      – Zagrajmy w durnia – zaproponował Czujkow i przesunął na róg stołu dużą, pełną niedopałków popielnicę.

      Nawet Kryłowa, szefa sztabu, opuścił spokój. Stukając palcem w stół, powiedział:

      – Nie ma gorszej sytuacji, niż tak czekać, czy aby człowieka nie pożrą.

      Czujkow rozdał karty i ogłosił: „Czerwień jest atu”; potem nagle pomieszał talię i powiedział:

      – Siedzimy jak kurczęta i rżniemy w karcięta. Nie, nie mogę!

      W zamyśleniu jego twarz wydawała się straszna; malował się na niej wyraz ostatecznej udręki i nienawiści.

      Gurow rzekł w zadumie, jakby przeczuwał swój los:

      – Tak, po takim dniu można umrzeć na atak serca.

      Potem roześmiał się i dodał:

      – W dywizji wyjść za dnia do wychodka to straszna rzecz, nie do wyobrażenia! Opowiadali mi, że szef sztabu u Ludnikowa wpada do schronu i woła. „Hura, chłopaki, wysrałem się!”. Patrzy, a tam w środku siedzi lekarka, w której się kochał.

      Z nastaniem mroku naloty niemieckie się skończyły. Bardzo możliwe, że człowiek, który nocą trafiłby na stalingradzki brzeg, słysząc ogłuszający łoskot, uznałby, że niedobry los przywiódł go do miasta w godzinę jakiegoś decydującego szturmu, ale dla starych wyg wojennych to był czas golenia się, przepierek, pisania listów, czas, kiedy frontowi ślusarze, tokarze, spawacze, zegarmistrzowie mogli robić zapalniczki, ustniki, lampki z łusek po pociskach, z knotami z materiału na szynele, naprawiać zegary ścienne z wagami.

      Migoczące płomienie wybuchów oświetlały nadrzeczną skarpę, ruiny domów, zbiorniki z ropą, kominy fabryczne, a w tych krótkich rozbłyskach nabrzeże i miasto wydawały się złowieszcze i posępne.

      W ciemnościach ożył armijny węzeł łączności, zastukały maszyny do pisania rozmnażające kopie meldunków bojowych, zabrzęczały silniczki radiostacji, zaterkotał alfabet Morse’a, a telefoniści zaczęli się nawoływać – podłączali do sieci stanowiska dowodzenia dywizji, pułków, baterii, kompanii… Odchrząkiwali z szacunkiem łącznicy, którzy przybyli do sztabu armii, oficerowie łączności składali meldunki dyżurnym operacyjnym.

      Z meldunkami do Czujkowa i Kryłowa pośpieszyli staruszek Pożarski, dowodzący artylerią armijną, i szef śmiertelnych przepraw, generał wojsk inżynieryjnych Tkaczenko, nowy mieszkaniec, dowódca dywizji syberyjskiej Gurtjew, w zielonym żołnierskim szynelu, i stalingradzki weteran, podpułkownik Batiuk, który ze swoją dywizją zajmował pozycje pod kurhanem Mamaja. W raportach politycznych, składanych członkowi rady wojennej armii Gurowowi, powtarzały się sławne stalingradzkie nazwiska – moździerzysty Bezdidźki, strzelców wyborowych Wasilija Zajcewa i Anatolija Czechowa, sierżanta Pawłowa; inne z kolei nazwiska pojawiły się po raz pierwszy – Szoninowi, Własowowi, Brysinowi pierwszy dzień w Stalingradzie przyniósł sławę wojenną. A na pierwszej linii wydawano listonoszom złożone w równoramienny trójkąt kartki: „Leć, liściku, przez góry, doliny, donieś wieści do mojej dziewczyny… Dzień dobry, a może i dobry wieczór…”. Na pierwszej linii chowano poległych, i spali wiecznym snem w tę swoją pierwszą noc tuż obok schronów i kryjówek, gdzie ich koledzy pisali listy, golili się, jedli chleb, pili herbatę albo myli się w prowizorycznych łaźniach.

      8

      Dla obrońców Stalingradu nadeszły najcięższe dni.

      W chaosie miejskiej bitwy, ataków i kontrataków, w walce o Dom Specjalisty, o młyn, o budynek Gosbanku, w walce o piwnice, podwórza, place przewaga Niemców stała się oczywista.

      Klin niemiecki w południowej części Stalingradu, wbity w pobliżu parku Łapszynów, wąwozu Kuporosnego i Jelszanki, rozszerzał się, i niemieccy kaemiści, ukryci tuż nad wodą, ostrzeliwali lewy brzeg Wołgi na południe СКАЧАТЬ