Patria. Fernando Aramburu
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Patria - Fernando Aramburu страница 6

Название: Patria

Автор: Fernando Aramburu

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-8110-477-7

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      Pewnego dnia Nerea zasugerowała sprzedaż starego mieszkania. Jakiś czas później to samo zaproponował Xabier. Bittori wyczuła, że knują coś za jej plecami. Kiedy więc spotkali się we troje, natychmiast podjęła temat.

      – Dopóki żyję, mieszkanie nie jest na sprzedaż. Po mojej śmierci zrobicie, co będziecie chcieli – stwierdziła nieznoszącym sprzeciwu tonem, ciskając wzrokiem pioruny.

      Jej dzieci nie oponowały. Wymieniły tylko szybkie spojrzenia. Nikt już więcej nie wrócił do tego tematu.

      I tak Bittori postanowiła jeździć do miasteczka – zachowując możliwie największą ostrożność, najlepiej w nieprzyjemne deszczowe i wietrzne dni, kiedy ulice były wyludnione. I gdy jej dzieci były czymś zajęte albo podróżowały. Chociaż zdarzało się, że nie zaglądała tam przez siedem czy osiem miesięcy z rzędu.

      Wysiadała z autobusu na peryferiach. By nikt jej nie zobaczył. By nie musiała z nikim rozmawiać. Mało uczęszczanymi ulicami docierała do budynku, w którym kiedyś mieszkała. W domu spędzała godzinę lub dwie – czasami zostawała dłużej – przeglądała zdjęcia, czekając, aż dzwon na kościelnej wieży wybije konkretną godzinę, i upewniwszy się, że w pobliżu bramy domu nie ma ludzi, wracała tam, skąd przyjechała.

      Nigdy nie wstępowała na cmentarz. Po co? Txata pochowali w San Sebastián, chociaż w miejscowej nekropolii w rodzinnym panteonie spoczywali jego dziadkowie od strony ojca. Nie było takiej możliwości, zdecydowanie jej to odradzano. Jeśli pochowasz go w miasteczku, zniszczą jego grób. Znane są tego typu przypadki.

      Na cmentarzu Polloe podczas ceremonii pogrzebowej Bittori szepnęła Xabierowi coś, co utkwiło mu na zawsze w pamięci. Co? Że według niej nie pochowali Txata, ale go ukryli.

      6

      Txato, entzun

      Było późne popołudnie. Strasznie się wlecze ten autobus. Za dużo przystanków. O Boże, następny. Siedzące obok siebie dwie kobiety mówiły naraz, przekrzykując się wzajemnie. Każda gadała o czymś innym, ale najwidoczniej się rozumiały. Nagle ta, która znajdowała się od strony przejścia, delikatnie szturnęła łokciem towarzyszkę i przyciągnąwszy jej uwagę, wskazała szybkim ruchem głowy w stronę przodu autobusu.

      – Ta w ciemnym płaszczu – szepnęła.

      – Kto to?

      – Nie mów, że jej nie poznajesz.

      – Widzę tylko jej plecy.

      – To żona Txata.

      – Tego zamordowanego? Ale się postarzała!

      – Lata lecą, a co myślałaś?

      Umilkły. Autobus jechał dalej. Jedni pasażerowie wysiadali, inni wsiadali, a obie kobiety patrzyły przed siebie w milczeniu. W końcu jedna nie wytrzymała.

      – Biedna kobieta.

      – Dlaczego?

      – Na pewno wiele wycierpiała.

      – Jak my wszyscy.

      – Tak, ale ona musiała przeżyć koszmar.

      – Mamy wojnę, Pili, wojnę.

      – Nie twierdzę, że nie.

      Po chwili odezwała się ta, która nie miała na imię Pili:

      – O co się założysz, że wysiądzie przy terenach przemysłowych?

      Odwróciły wzrok, kiedy Bittori wstała. Tylko ona wysiadła na najbliższym przystanku.

      – A nie mówiłam?

      – Skąd wiedziałaś?

      – Wysiada tutaj, żeby nikt jej nie widział, a potem prędziutko, cichaczem idzie do swojego domu.

      Autobus pojechał dalej, a Bittori – myślą, że ich nie widziałam? – ruszyła w tym samym kierunku przez strefę fabryk i warsztatów. W jej postawie było więcej powagi niż wyniosłości; trzymała wysoko głowę i zaciskała usta, bo nie musiała się przed nikim kryć.

      Miasteczko, jej miasteczko. Późny wieczór. W oknach paliły się światła, z okolicznych pól docierał zapach roślin, niewielu przechodniów na ulicach. Postawiła kołnierz płaszcza i przeszła mostem, patrząc na ogródki ciągnące się wzdłuż brzegów płynącej spokojnie rzeki. Dotarłszy do pierwszych budynków mieszkalnych, poczuła, że trudno jej się oddycha. Duszności? Niezupełnie. Za każdym razem, kiedy tam przyjeżdżała, jakaś niewidzialna dłoń zaciskała się na jej gardle. Szła spokojnym krokiem, rozpoznając szczegóły: w tej bramie pierwszy raz chłopak wyznał mi miłość. Zdziwiona zmianami: tych latarni tutaj nie pamiętam.

      Wkrótce usłyszała za plecami szmer. Przypominał brzęczenie muchy latającej przy jakimś oknie albo w ciemnej bramie. Ledwie dosłyszalny szept, kończący się na ato. To jej wystarczyło, żeby domyślić się całego zdania. Może powinna była przyjechać później, kiedy ludzie zamkną się w swoich domach. Ostatnim autobusem. Zwariowałaś, a jak wtedy wrócisz? Przenocuję tutaj. We własnym mieszkaniu i we własnym łóżku.

      Przed drzwiami Pagoety tłoczyła się grupka palaczy. Bittori miała ochotę ich ominąć. Ale jak? Cofając się i obchodząc kościół od drugiej strony. Zatrzymała się na chwilę, lecz natychmiast poczuła wstyd. Ruszyła więc dalej środkiem ulicy z wymuszoną naturalnością. Serce biło jej tak mocno, że przez moment miała obawy, że mężczyźni je usłyszą. Było ich czterech czy pięciu, szklanki w jednej ręce i papieros w drugiej. Przeszła obok, nie patrząc na nich. Kiedy się zbliżała, na pewno ją rozpoznali, bo nagle zamilkli. Jedna, dwie, trzy sekundy. Podjęli przerwane rozmowy, kiedy tylko Bittori dotarła do końca ulicy.

      Na oknach jej mieszkania żaluzje były spuszczone. W dolnej części fasady budynku wisiały dwa plakaty. Ten wyglądający na nowy zapowiadał jakiś koncert w San Sebastián, drugi, wyblakły i poszarpany, był reklamą Wielkiego Międzynarodowego Cyrku i wisiał dokładnie w miejscu, w którym pewnego ranka pojawił się jeden z wielu namazanych farbą napisów: TXATO ENTZUN PIF-PAF.

      Bittori weszła do bramy i poczuła, jakby cofnęła się w czasie. Ta sama lampa, stare skrzypiące schody, rozlatujące się skrzynki pocztowe, które wisiały w rzędzie – pewnego dnia Xabier zdemontował tę przypisaną do ich mieszkania. Żeby uniknąć kłopotów, powiedział. W jej miejscu widać było kwadrat w kolorze, jaki miały ściany przed laty, jeszcze przed narodzinami Nerei i syna Miren, tego drania. Piekło powinno istnieć właśnie dlatego, żeby mordercy odsiadywali w nim swoje wyroki przez wieczność.

      Poczuła zapach zimnego powietrza, starego drewna i stęchlizny. I w końcu niewidzialna ręka zaczęła rozluźniać uścisk na jej gardle. Klucz, zamek – weszła do mieszkania. W sieni natknęła się na Xabiera, dużo młodszego, który ze łzami w oczach mówił jej: nie możemy pozwolić, by nienawiść zatruła nam życie, ograniczyła nas, albo coś w tym rodzaju, nie pamiętała już dokładnie jego słów. Przypomniała sobie jednak, jak wiele lat temu w tym właśnie miejscu odpowiedziała ze СКАЧАТЬ