Sto lat samotności. Габриэль Гарсиа Маркес
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sto lat samotności - Габриэль Гарсиа Маркес страница 17

Название: Sto lat samotności

Автор: Габриэль Гарсиа Маркес

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-287-0620-0

isbn:

СКАЧАТЬ zaczynał pokrywać się niebieskimi pęcherzykami. Don Apolinar Moscote odważył się wspomnieć, że niepogrzebany topielec jest niebezpieczny dla zdrowia publicznego. „Nic podobnego, skoro on żyje”, brzmiała odpowiedź Josego Arcadia Buendíi, który zakończył siedemdziesięciodwugodzinne okadzanie rtęcią, dopiero gdy trup już zaczynał się rozkładać, wypełniając dom wonią zgnilizny; wtedy też dopiero pozwolił go pogrzebać, i to nie byle jak, lecz z honorami należnymi największemu dobroczyńcy Macondo. Był to pierwszy pogrzeb, jaki widziano w miasteczku, z największą liczbą uczestników, i dopiero w sto lat później jego splendor miał zostać przyćmiony przez karnawał pogrzebowy Mamy Grande. Pochowano Cygana w grobowcu wzniesionym pośrodku terytorium przeznaczonego na cmentarz, a na płycie grobowej wypisane zostało to wszystko, co o nim wiedziano: MELQUÍADES. Poświęcono mu dziewięć nocy żałobnego czuwania. W tłumie, który gromadził się na dziedzińcu, popijając kawę, opowiadając anegdotki albo grając w karty, Amaranta znalazła okazję, by wyznać swą miłość Pietrowi Crespiemu, od paru tygodni oficjalnie zaręczonemu z Rebeką. Pietro zakładał teraz w Macondo sklep z instrumentami muzycznymi i nakręcanymi zabawkami, w tej samej dzielnicy, gdzie wegetowali jeszcze Arabowie, którzy niegdyś wymieniali świecidełka na papugi, znanej powszechnie pod nazwą ulicy Turków. Włoch, którego głowa okryta wypomadowanymi lokami wzbudzała w kobietach nieodpartą potrzebę westchnień, potraktował Amarantę jak rozkapryszoną dziewczynkę, na którą nie trzeba zwracać zbyt wielkiej uwagi.

      – Mam młodszego brata – powiedział jej. – Wkrótce przyjedzie pomóc mi w sklepie.

      Amaranta poczuła się upokorzona i z zapiekłą urazą powiedziała mu, że zdecydowana jest przeszkodzić zaślubinom siostry, choćby próg kościoła mieli przestąpić po jej własnym trupie. Ta dramatyczna groźba wywarła na Włochu tak wielkie wrażenie, że nie oparł się pokusie powtórzenia jej Rebece. Tak więc wyjazd Amaranty, ciągle odkładany ze względu na zajęcia Urszuli, został zorganizowany w ciągu niecałego tygodnia. Amaranta nie sprzeciwiała się, lecz całując Rebekę na pożegnanie, szepnęła jej do ucha:

      – Nie rób sobie złudzeń. Mogą mnie wywieźć na koniec świata, a ja i tak znajdę sposób, żeby przeszkodzić twojemu małżeństwu, choćbym musiała cię zabić.

      Nieobecność Urszuli i niewidzialna obecność Melquiadesa, który nadal krążył cicho po wszystkich pokojach, sprawiły, że dom nagle stał się ogromny i pusty, a Rebece powierzono obowiązki gospodarskie, podczas gdy Indianka przejęła przemysł cukierniczy Urszuli. Wieczorami, gdy przychodził Pietro Crespi, anonsowany z daleka orzeźwiającym zapachem lawendy i zawsze jakąś zabawką w prezencie, narzeczona przyjmowała go w dużym salonie, przy drzwiach i oknach otwartych, żeby nie narażać się na plotki. Była to zbędna ostrożność, gdyż Włoch okazywał tyle szacunku, że nawet nie dotknął ręki kobiety, która za parę miesięcy miała zostać jego żoną. Dom był pełen przemyślnych zabawek. Tancerki na linie, pozytywki, małpki akrobatki, galopujące konie, dobosze z bębnami, bogata i zadziwiająca fauna mechaniczna, którą przynosił Pietro Crespi, rozproszyły smutek Josego Arcadia Buendíi po śmierci Melquiadesa i przeniosły go znów w dawne czasy alchemii. Żył w raju rozbebeszonych zwierzątek i rozmontowanych mechanizmów, usiłując udoskonalić je nowym systemem ruchu ciągłego, opartego na zasadach wahadła. Aureliano także zaniedbał warsztat, żeby nauczyć czytać i pisać małą Remedios. Z początku dziewczynka wolała swoje lalki od mężczyzny, który przychodził co dzień po południu i winien był temu, że odrywano ją od zabawy, żeby wykąpaną i starannie przebraną posadzić w salonie, gdzie miała przyjmować gości. Ale cierpliwość i oddanie Aureliana spodobały jej się w końcu i spędzała z nim wiele godzin, ucząc się liter i rysując w zeszycie kolorowymi ołówkami domy, zagrody pełne krów i okrągłe słońca z żółtymi promieniami, chowające się za góry.

      Tylko Rebeka była nieszczęśliwa, rozmyślając nad pogróżkami Amaranty. Znała charakter swojej siostry, jej dumę, upór i zaciętość, i przerażała ją gwałtowność jej urazy. Całe godziny spędzała w łazience, ssąc palec i dokonując nadludzkich wysiłków woli, żeby nie jeść ziemi. Szukając jakiejś ulgi w swej rozterce, wezwała Pilar Ternerę, żeby poznać wróżby kart. Po kilku wstępnych i nic nieznaczących frazesach Pilar Ternera oświadczyła:

      – Nie będziesz szczęśliwa tak długo, dopóki twoi rodzice nie zostaną pogrzebani.

      Rebeka wzdrygnęła się. Jakby przypominając sobie dawny sen, zobaczyła siebie, małą dziewczynkę wchodzącą do tego domu z kuferkiem, fotelikiem na biegunach i workiem, którego zawartości nie znała. Przypomniała sobie łysego pana w lnianym garniturze, z kołnierzykiem u koszuli zapiętym na złoty guzik, który nie miał nic wspólnego z królem karowym z kart. Przypomniała sobie młodą i piękną kobietę o ciepłych, pachnących dłoniach, w niczym niepodobnych do artretycznych rąk treflowej damy. Pamiętała, że ta pani wpinała jej kwiaty we włosy, zabierając po południu na spacer po zielonych drogach wiejskich.

      – Nie rozumiem – powiedziała.

      Pilar Ternera wydawała się stropiona.

      – Ja także nie rozumiem, ale to właśnie mówią karty.

      Rebeka, zaniepokojona tą enigmatyczną wróżbą, zwierzyła się ojcu. José Arcadio Buendía zbeształ ją za to, że wierzy przepowiedniom z kart, ale podjął żmudny trud przetrząsania szaf i skrzyń, przesuwania mebli, przewracania do góry nogami łóżek w poszukiwaniu worka z kośćmi. Przypomniał sobie, że nie widział go od czasu rozbudowy domu. W tajemnicy wezwał murarzy i jeden z nich wyznał, że w ścianie którejś z sypialni zamurował worek, żeby wreszcie przestał mu przeszkadzać w robocie. Po wielu dniach ostukiwania murów z uchem przyklejonym do ściany uchwycono znajomy głuchy grzechot. Przebito mury i znaleziono kości w nienaruszonym worku. Tego samego dnia pogrzebano je w grobie bez napisu, naprędce wykopanym obok grobowca Melquiadesa, i José Arcadio Buendía powrócił do domu wolny od ciężaru, który przez pewien czas ważył na jego sumieniu niemal tak jak wspomnienie Prudencia Aguilara. Przechodząc przez kuchnię, pocałował w czoło Rebekę.

      – Wybij sobie złe myśli z głowy – powiedział jej. – Będziesz szczęśliwa.

      Przyjaźń Rebeki otworzyła Pilar drzwi domu, zamknięte dla niej przez Urszulę od urodzenia Arcadia. Przychodziła teraz o różnych porach dnia, hałaśliwa jak stado kóz, wyładowując swoją gorączkową energię w najcięższych robotach. Czasami wchodziła do warsztatu i pomagała Arcadiowi utrwalać płytki dagerotypu ze zręcznością i delikatnością ruchów, które budziły zdumienie chłopca. Zadziwiała go ta kobieta. Blaski jej skóry, zapach dymu, jej niepohamowany śmiech w ciemnym pokoju rozpraszały jego uwagę tak, że mylił się w pracy.

      Pewnego razu zamiast Arcadia był tam Aureliano, zajęty jakąś złotniczą robotą, i Pilar Ternera oparła się o stół, by podziwiać jego cierpliwą pracowitość. Nagle stało się. Aureliano sprawdził, że Arcadio znajduje się w ciemnym pokoju, zanim podniósł wzrok i napotkał oczy kobiety, której myśl była doskonale widzialna, jak w słońcu południa.

      – No dobrze – powiedział Aureliano. – Powiedz, o co chodzi.

      Pilar Ternera przygryzła usta i uśmiechnęła się smutnie.

      – Dobry jesteś do wojny – powiedziała. – Gdzie rzucisz okiem, tam pada strzał.

      Aureliano odetchnął z ulgą. Z powrotem skupił całą uwagę na swojej pracy, jakby nic się СКАЧАТЬ