Sto lat samotności. Габриэль Гарсиа Маркес
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sto lat samotności - Габриэль Гарсиа Маркес страница 14

Название: Sto lat samotności

Автор: Габриэль Гарсиа Маркес

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-287-0620-0

isbn:

СКАЧАТЬ głównym celem rozbudowy było stworzenie dla dziewcząt odpowiedniego otoczenia i salonu, gdzie mogłyby przyjmować gości. Żeby nic nie przyćmiło splendoru tej imprezy, pracowała jak galernik, podczas gdy dokonywano ostatnich robót murarskich. Jeszcze zanim je zakończono, sprowadziła kosztowne sprzęty dla dekoracji i wyposażenia wnętrz, a także wspaniały wynalazek, który miał wzbudzić podziw całego miasteczka i radość młodzieży – pianolę. Przywieziono ją w częściach, załadowaną w kilku skrzyniach, razem z meblami wiedeńskimi, czeskimi kryształami, serwisem Kompanii Indyjskiej, holenderskimi obrusami i obfitością lamp i świeczników, wazonów, draperii i gobelinów. Dom handlowy na własny koszt wysłał włoskiego fachowca nazwiskiem Pietro Crespi, aby zmontował i nastroił pianolę, zaznajomił nabywców instrumentu, jak należy się z nim obchodzić, i nauczył ich tańczyć w takt modnych melodii spisanych na sześciu rolkach papieru.

      Pietro Crespi był młodym blondynem, najpiękniejszym i najlepiej wychowanym mężczyzną, jakiego dotychczas widziano w Macondo, tak dbałym o formy, że pomimo duszącego upału, pracował w brokatowej kamizelce i w grubym ciemnym żakiecie. Ociekający potem, zachowując należny dystans w stosunku do właścicieli domu, przez wiele tygodni pracował zamknięty w salonie z poświęceniem nie mniejszym niż Aureliano w swojej pracowni złotniczej. Pewnego ranka, nie otwierając drzwi, nie wzywając żadnego świadka cudu, zamieścił pierwszy zwój w pianoli i nieznośne uderzenia młoteczków, jak również nieustanny klekot drewnianych deseczek ucichły, gdy popłynęły pierwsze dźwięki czystej i składnej muzyki. Wszyscy pospieszyli do salonu. José Arcadio Buendía oniemiał z wrażenia, urzeczony nie tyle pięknością melodii, co samoistnym ruchem klawiatury, i zainstalował w salonie aparat Melquiadesa, w nadziei uzyskania dagerotypu niewidzialnego wykonawcy. Tego dnia Włoch został zaproszony na obiad. Rebeka i Amaranta, usługujące przy stole, były oszołomione zręcznością, z jaką posługiwał się sztućcami ten anielski młodzieniec o bladych rękach bez pierścionków. W saloniku przyległym do dużego salonu Pietro Crespi udzielał im lekcji tańca. Pokazywał taneczne kroki, nie dotykając dziewcząt, wybijając takt metronomem, pod życzliwym spojrzeniem Urszuli, która nie opuściła pokoju ani na chwilę przez czas trwania nauki. Pietro Crespi przywdziewał na tę okazję specjalne elastyczne obcisłe spodnie i lekkie pantofle do tańca. „Nie masz się czego obawiać – mówił do żony José Arcadio Buendía. – Ten człowiek nie jest mężczyzną”. Ale ona nie zaniechała czujności, dopóki nie skończyła się nauka i Włoch nie wyjechał z Macondo. Wtedy zaczęły się przygotowania do balu. Urszula sporządziła listę zaproszonych, składającą się wyłącznie z potomków założycieli miasta, z wyjątkiem rodziny Pilar Ternery, która tymczasem urodziła już dwoje nowych dzieci z nieznanych ojców. Była to więc istotnie selekcja klasowa, tyle że kierowana uczuciami przyjaźni, ponieważ wybrańcy należeli do najdawniejszych przyjaciół domu Buendíów, jeszcze sprzed wędrówki zakończonej założeniem Macondo, ich synowie i wnuki zaś byli stałymi towarzyszami Aureliana i Arcadia od dzieciństwa, a córki jedynymi dziewczętami, które przychodziły tu haftować razem z Rebeką i Amarantą. Don Apolinar Moscote, dobrotliwy przedstawiciel rządu, którego działalność ograniczała się do utrzymywania, z własnych skromnych środków, dwóch policjantów uzbrojonych w pałki, był właściwie władzą nominalną. Aby ulżyć wydatkom domowym, jego córki otworzyły rodzaj pracowni, gdzie wyrabiały zarówno kwiaty z filcu, jak i słodycze z guawy, a prócz tego pisały na zamówienie liściki miłosne. Ale chociaż skromne i usłużne, najładniejsze w miasteczku i najzręczniejsze w nowych tańcach, nie dostąpiły zaszczytu zaproszenia na zabawę.

      Podczas gdy Urszula i dziewczęta rozpakowywały meble, czyściły porcelanę i zawieszały obrazy dziewic w łodziach pełnych róż, ozdabiając nagie ściany zbudowane przez murarzy, José Arcadio Buendía zrezygnował z uchwycenia obrazu Boga, przekonany o jego nieistnieniu, i wypatroszył pianolę, żeby przeniknąć jej tajemną magię. Na dwa dni przed balem, grzęznąc w potopie kołeczków i młoteczków, których stale było za dużo, szamocąc się w plątaninie strun, które rozwijał z jednego końca, a one same zwijały się na nowo z drugiego, zdołał jakoś sklecić całość z powrotem. Nigdy nie było w tym domu tyle nerwowego podniecenia i bieganiny, co przez ten czas, ale mimo wszystko nowe lampy naftowe zapaliły się w przewidywanym dniu i o oznaczonej godzinie. Otwarto dom, jeszcze pachnący żywicą i wilgotnym wapnem; synowie i wnuki założycieli obejrzeli galerię z paprociami i begoniami, zaciszne pokoje i ogród przesycony zapachem róż, po czym zgromadzili się w salonie pod nieznaną machiną nakrytą białym prześcieradłem. Ci, co znali fortepian, popularny w innych osiedlach na moczarach, czuli się trochę rozczarowani, lecz o ileż boleśniejsze było rozczarowanie Urszuli, gdy założyła pierwszy zwój papieru – żeby Amaranta i Rebeka mogły otworzyć bal – i okazało się, że mechanizm nie działa. Melquíades, już prawie niewidomy, rozsypujący się ze starości, odwołał się do swej najdawniejszej wiedzy, próbując go naprawić. W końcu José Arcadio Buendía poruszył niechcący jakiś zacięty tryb i popłynęła muzyka, najpierw jakby bulgocący strumyczek, potem jak bijące źródło nieskoordynowanych dźwięków. Nie trafiając w bezładnie założone i źle dostrojone struny, młoteczki oszalały. Mimo to nieulękli potomkowie dwudziestu jeden bohaterów, którzy przeszli sierrę w poszukiwaniu morza na zachodzie, drwili sobie z zasadzek muzycznego pandemonium i tańce trwały aż do świtu.

      Pietro Crespi przyjechał znowu, żeby złożyć pianolę. Rebeka i Amaranta pomogły mu uporządkować struny i śmiały się razem z nim z przemieszanych nut walców. Nastrój był tak przyjacielski i naturalny, że Urszula zrezygnowała z pilnowania młodych. W przeddzień wyjazdu Pietra zaimprowizowano na jego pożegnanie zabawę, z naprawioną już pianolą. Pietro i Rebeka dali mistrzowski pokaz nowoczesnych tańców. Arcadio i Amaranta dorównywali im wdziękiem i zwinnością. Ale widowisko zostało przerwane, gdy Pilar Ternera, stojąca w gromadzie gapiów przy drzwiach, pobiła się z kobietą, która pozwoliła sobie na uwagę, że młody Arcadio ma damskie pośladki. Koło północy Pietro Crespi pożegnał się sentymentalnym króciutkim przemówieniem i przyrzekł niedługo powrócić. Rebeka odprowadziła go do drzwi, a po zamknięciu domu i zgaszeniu lamp poszła płakać do swego pokoju. Był to niepocieszony, rozpaczliwy szloch, trwający kilka dni, a jego przyczyny nie dowiedziała się nawet Amaranta. Ta skrytość nie miała w sobie nic niezwykłego. Na zewnątrz ekspansywna i serdeczna, Rebeka miała charakter samotnika i serce nieprzeniknione. Była pięknie zbudowaną dziewczyną, wysoką i o mocnych kościach, lecz dotychczas nie chciała się rozstać ze swoim fotelikiem na biegunach, z którym przybyła do domu, wielekroć już naprawianym i z połamanymi poręczami. Nikt nigdy nie odkrył, że jeszcze w tym wieku zachowała zwyczaj ssania palca. Dlatego to przy każdej okazji zamykała się w łazience i nauczyła się spać z twarzą odwróconą do ściany. Podczas deszczowych popołudni, haftując w towarzystwie przyjaciółek na ganku z begoniami, często gubiła się w rozmowie i łza tęsknoty kręciła się w jej oku na widok podkopów wilgotnej ziemi i wzgórków zbudowanych przez dżdżownice w ogrodzie. Te skryte upodobania, zwyciężone ongiś przez pomarańcze z rabarbarem, powróciły z niepohamowaną siłą w okresie rozpaczy. Znowu zaczęła jeść ziemię. Pierwszy raz zrobiła to raczej przez ciekawość, przekonana, że obrzydliwy smak będzie najlepszym lekarstwem na pokusę. Istotnie nie mogła znieść smaku ziemi w ustach. Ale próbowała znowu pod wpływem wzrastającego niepokoju i z wolna odzyskała apetyty przodków, umiłowanie pierwotnych minerałów i nieskrępowaną satysfakcję pożywienia z przedhistorycznej epoki. Wrzucała garście ziemi do kieszeni, żeby potem żuć ją ziarnko po ziarnku, tak by nikt nie zauważył, z mieszanym uczuciem błogości i furii, w tym samym czasie, gdy uczyła swoje przyjaciółki najtrudniejszych ściegów lub rozmawiała z innymi mężczyznami, którzy nie zasługiwali na to, by dla nich jeść wapno ze ścian. Garście ziemi przybliżały ją w pewien sposób do tego jedynego mężczyzny zasługującego na takie СКАЧАТЬ