Sto lat samotności. Габриэль Гарсиа Маркес
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sto lat samotności - Габриэль Гарсиа Маркес страница 16

Название: Sto lat samotności

Автор: Габриэль Гарсиа Маркес

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-287-0620-0

isbn:

СКАЧАТЬ mogła nadążyć z obsłużeniem obu chorych. Nie udało jej się podczas długich i podstępnych przesłuchań odkryć przyczyny rozpaczy Amaranty. W końcu w jeszcze jednym momencie olśnienia podważyła zamek w skrzyni i znalazła listy związane różową wstążeczką, zawierające świeże płatki lilii, jeszcze wilgotne od łez, zaadresowane i nigdy niewysłane do Pietra Crespiego. Płacząc z wściekłości, przeklinała godzinę, w której przyszło jej na myśl kupić pianolę, zabroniła lekcji haftu i zarządziła swego rodzaju żałobę bez nieboszczyka, która miała trwać do czasu, kiedy jej córki wyrzekną się swoich nadziei. Nie odniosła skutku interwencja Josego Arcadia Buendíi, który zmienił swoje pierwotne zdanie o Pietro Crespim i podziwiał jego talenty mechanika w dziedzinie maszyn muzycznych. Tak więc, kiedy Pilar Ternera powiedziała Aurelianowi, że Remedios zdecydowana jest wyjść za niego, biedak zrozumiał, że nowina ta dobije jego rodziców. Niemniej stawił czoło sytuacji. Wezwani do salonu na oficjalną rozmowę José Arcadio Buendía i Urszula, nie drgnąwszy, wysłuchali oświadczenia syna. Dowiedziawszy się, kto jest wybranką jego serca, José Arcadio Buendía poczerwieniał jednak z oburzenia. „Miłość to przekleństwo! – zagrzmiał. – Masz naokoło tyle ładnych i uczciwych dziewcząt, a zachciało ci się właśnie córki wroga”. Urszula natomiast zgadzała się z tym wyborem. Lubiła wszystkie siedem sióstr za ich urodę, pracowitość, skromność i dobre wychowanie i ucieszyła się decyzją swego syna. Zwyciężony entuzjazmem swojej małżonki, José Arcadio Buendía postawił wtedy jeden warunek: Rebeka, której miłość była odwzajemniona, wyjdzie za mąż za Pietra Crespiego. Urszula, gdy tylko pozwoli na to czas, wyjedzie z Amarantą w podróż do stolicy prowincji, aby kontakt z innymi ludźmi ukoił jej zawód. Rebeka na wieść o tym natychmiast odzyskała zdrowie, napisała do narzeczonego entuzjastyczny list, który dała do aprobaty rodzicom i wysłała tym razem pocztą, nie korzystając z niczyjego pośrednictwa. Amaranta udała, że zgadza się z tym postanowieniem, i powoli wyleczyła się z gorączki, ale przyrzekła sobie, iż Rebeka wyjdzie za mąż tylko po jej trupie.

      Następnej soboty José Arcadio Buendía ubrał się w ciemny garnitur, kołnierzyk z celuloidu i zamszowe buty, które po raz pierwszy miał na sobie w dniu balu, i poszedł prosić o rękę Remedios Moscote. Corregidor i jego żona powitali go radośnie, lecz także z zakłopotaniem, gdyż nie znali celu niespodziewanej wizyty, a poznawszy go, myśleli, że pomylił imię wybranki. Żeby wyjaśnić pomyłkę, matka obudziła Remedios i przyniosła ją na rękach do salonu, jeszcze otumanioną snem. Spytano dziewczynkę, czy naprawdę chce wyjść za mąż, a ona, pochlipując, odpowiedziała, że chce tylko, żeby jej dali spać. José Arcadio Buendía, pojmując zmieszanie państwa Moscote, poszedł wyjaśnić tę sprawę z Aurelianem. Małżonkowie Moscote tymczasem przebrali się w uroczysty strój, poprzestawiali meble, umieścili świeże kwiaty w wazonach i oczekiwali go w towarzystwie starszych córek. Zmęczony niezręczną sytuacją i niewygodnym twardym kołnierzykiem José Arcadio Buendía potwierdził, że wybranką jego syna istotnie jest Remedios. „To nie ma najmniejszego sensu – oświadczył skonsternowany don Apolinar Moscote. – Mamy jeszcze sześć córek, wszystkie niezamężne i w wieku odpowiednim do małżeństwa. Byłyby zachwycone, wychodząc za młodych ludzi poważnych i pracowitych, takich, jakim jest pański syn, a jemu wpadła w oko właśnie ta jedna, która jeszcze siusia do łóżka”. Jego żona, dobrze zakonserwowana kobieta o zmęczonych powiekach i zrezygnowanych gestach, skarciła go za grubiaństwo. Po zjedzeniu kremu owocowego zaakceptowano wybór Aureliana, z tym że pani Moscote prosiła tylko o rozmowę sam na sam z Urszulą. Zaintrygowana, protestując przeciwko mieszaniu jej w męskie sprawy, ale w rzeczywistości onieśmielona emocją, Urszula poszła odwiedzić ją nazajutrz. Pół godziny później wróciła z wiadomością, że Remedios jeszcze nie jest dojrzała. Aureliano nie uważał tego za poważną przeszkodę. Czekał tak długo, że mógł jeszcze zaczekać, aż narzeczona osiągnie dojrzałość.

      Odzyskaną harmonię zmąciła śmierć Melquiadesa. Chociaż było to wydarzenie do przewidzenia, nie spodziewano się go w tych okolicznościach. Kilka miesięcy po powrocie Melquíades zaczął się starzeć w tak zastraszającym tempie, że uważano go za jednego z tych bezużytecznych pradziadków, którzy jak cienie krążą po sypialniach, powłócząc nogami, i wspominają dawne dobre czasy, staruszków, o których nikt się już nie troszczy i nawet o nich nie pamięta, aż do dnia, gdy rankiem znajdzie ich nieżywych w łóżkach. Z początku José Arcadio Buendía towarzyszył mu w jego zajęciach, rozentuzjazmowany nowością, jaką była dagerotypia i przepowiednie Nostradamusa. Z wolna jednak zaczął go pozostawiać jego własnej samotności, bo coraz trudniej było się z nim porozumieć. Tracił wzrok i słuch, tych, z którymi rozmawiał, mylił z ludźmi znanymi mu z odległych epok ludzkości i odpowiadał na pytania urywaną mieszaniną języków. Chodził, macając rękami powietrze, choć pomiędzy sprzętami poruszał się z niewytłumaczalną zręcznością, jakby był obdarzony instynktem orientacji opartym na doznaniach bezpośrednich. Pewnego dnia zapomniał włożyć sztuczną szczękę, którą zostawiał na noc w szklance wody obok łóżka, i odtąd już jej nie używał. Kiedy powiększono dom, Urszula kazała dla niego zbudować specjalny pokój obok warsztatu Aureliana, daleko od hałasów i krzątaniny domowej, z jednym ogromnym oknem i półkami, na których sama ułożyła mu książki, niemal doszczętnie zjedzone przez mole, i papiery kruszące się w ręku i pokryte nieczytelnymi znakami; postawiła tam także szklankę ze sztuczną szczęką, w której zakiełkowały wodne roślinki z maleńkimi żółtymi kwiatkami. Nowe miejsce najwidoczniej spodobało się Melquiadesowi, bo przestano go widywać nawet w jadalni. Chodził tylko do warsztatu Aureliana, gdzie spędzał długie godziny, gryzmoląc swoją enigmatyczną literaturę na pergaminach, które zabierał z sobą, a które wydawały się zrobione z zeschłej materii, kruchej jak ciasto francuskie. Tam zjadał posiłki, które Visitación przynosiła mu dwa razy dziennie, ale w ostatnich czasach stracił apetyt i żywił się tylko jarzynami. Wkrótce przybrał ten mizerny, słabowity wygląd właściwy wegetarianom. Jego skóra pokryła się meszkiem podobnym do tego, który pojawiał się na staroświeckiej, nigdy niezdejmowanej kamizelce, a oddech stał się smrodliwy jak u śpiącego zwierzęcia. Aureliano w końcu zapomniał o nim pochłonięty układaniem swych wierszy, ale kiedyś wydało mu się, że coś rozumie z bełkotliwych monologów starca, i zaczął przysłuchiwać się uważniej. Jedynym, co mógł wyłowić z tej przemowy, podobnej dźwiękiem do toczących się kamieni, było trzykrotnie powtórzone słowo equinox i nazwisko Alexandra von Humboldta. Arcadio zdołał nawiązać z nim trochę bliższy kontakt, kiedy zaczął pomagać Aurelianowi w złotnictwie. Na wysiłek podjęty, aby się z nim porozumieć, Melquíades odpowiadał, rzucając od czasu do czasu zdania po hiszpańsku, nader luźno związane z rzeczywistością. Któregoś popołudnia jednakże jakby olśniło go nagłe wzruszenie. Wiele lat później, stojąc przed plutonem egzekucyjnym, Arcadio miał sobie przypomnieć to drżenie, z jakim Melquíades odczytał mu kilka stronic nieprzeniknionych zapisków, których oczywiście nie zrozumiał, ale które, gdy je czytał głośno, brzmiały jak encykliki papieskie. Uśmiechnął się potem, po raz pierwszy od dłuższego czasu, i powiedział po hiszpańsku: „Gdy umrę, gotujcie rtęć w moim pokoju przez trzy dni”. Arcadio powtórzył to Josemu Arcadiowi Buendíi, a ten usiłował otrzymać od niego jakąś obszerniejszą informację, lecz wszystkim, co uzyskał, była odpowiedź: „Osiągnąłem nieśmiertelność”. Kiedy oddech Melquiadesa zaczął cuchnąć, Arcadio prowadził go do kąpieli co czwartek rano. Zdrowie Melquiadesa jakby się polepszyło. Rozbierał się i wchodził do wody razem z chłopcami, a jego tajemniczy zmysł orientacji pozwalał mu omijać głębokie i niebezpieczne miejsca. „Wszyscy wyszliśmy z wody” – powiedział kiedyś. Tak minęło wiele czasu i nikt go nie widywał w domu, z wyjątkiem tego wieczoru, gdy dokonał wstrząsającego wysiłku, żeby naprawić pianolę, albo w te ranki, gdy szedł do rzeki razem z Aurelianem, niosąc pod pachą tykwę i kulę СКАЧАТЬ