Название: Sto lat samotności
Автор: Габриэль Гарсиа Маркес
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 978-83-287-0620-0
isbn:
Przeszkoda, równie nieoczekiwana, jak nieodwracalna, przyniosła nową zwłokę na czas nieokreślony. Na tydzień przed ustalonym dniem uroczystości mała Remedios obudziła się o północy w kałuży ciepłego płynu, który trysnął z jej wnętrzności jak rozdzierający gejzer, i umarła w trzy dni później, zatruta własną krwią, z parą martwych bliźniaków w brzuchu. Amarantę opadły straszliwe wyrzuty sumienia. Tak żarliwie błagała Boga, żeby się stało coś okropnego, że poczuła się winna śmierci Remedios. Nie była to ta przeszkoda, o którą tak błagała. Remedios wniosła do domu powiew radości. Zainstalowała się z mężem w sypialni, tuż obok warsztatu, i udekorowała ją lalkami i zabawkami swego niedawnego dzieciństwa, a jej wesoła żywotność rozsadzała cztery ściany sypialni i przelatywała jak huragan zdrowia przez galerię z begoniami. Śpiewała od samego świtu. Była jedyną istotą, która odważała się pośredniczyć w sporach między Rebeką a Amarantą. Wzięła na siebie ciężar obsługiwania Josego Arcadia Buendíi. Zanosiła mu posiłki, pomagała mu w załatwianiu potrzeb codziennych, myła go mydłem i szmatą, iskała wszy i gnidy z jego włosów i brody, utrzymywała w dobrym stanie daszek z liści palmowych i wzmacniała go nieprzemakalnymi płachtami w okresie burz. W ostatnich miesiącach potrafiła nawet porozumiewać się z nim prymitywną łaciną. Gdy urodził się syn Aureliana i Pilar Ternery, przyniesiony od razu do domu i ochrzczony podczas intymnej uroczystości imionami Aureliano José, Remedios zdecydowała, że należy traktować go jak jej najstarszego syna. Jej instynkt macierzyński zadziwił Urszulę. Aureliano ze swej strony znalazł w niej to usprawiedliwienie, które potrzebne mu było do życia. Pracował całymi dniami w warsztacie, a Remedios przynosiła mu w południe kubek kawy bez cukru. Oboje odwiedzali co wieczór państwa Moscote. Aureliano rozgrywał z teściem niekończące się partie warcabów, a Remedios gawędziła z siostrami albo zasięgała rad matki w sprawach ludzi dorosłych. Więzy z rodziną Buendíów umocniły w miasteczku autorytet don Apolinara Moscote. W częstych podróżach do stolicy prowincji uzyskał fundusz rządowy na budowę szkoły, żeby mógł się w niej uczyć Arcadio, który odziedziczył zamiłowanie dydaktyczne swego dziadka. Drogą perswazji skłonił większość ludzi do pomalowania domów na niebiesko z okazji święta niepodległości narodowej. Ulegając żądaniom ojca Nicanora, kazał przenieść sklepik Catarina na odludną ulicę i zamknął kilka domów rozpusty, które prosperowały w samym sercu miasta. Kiedyś powrócił z sześcioma policjantami uzbrojonymi w strzelby, nakazując im utrzymywać porządek, i nikt już nie pamiętał dawnego układu wykluczającego obecność uzbrojonych ludzi w mieście. Aureliano zadowolony był z działalności swego teścia. „Będziesz taki gruby jak on” – mówili mu przyjaciele. Ale siedzący tryb życia, który zaokrąglił jego twarz i dodał blasku oczom, nie zwiększył wagi jego ciała ani nie zmienił charakteru, przeciwnie, utrwalił w linii jego ust wyraz samotnej medytacji i nieugiętej siły woli. I on, i jego żona cieszyli się tak serdecznym przywiązaniem obydwóch rodzin, że kiedy Remedios oznajmiła, że spodziewa się dziecka, nawet Rebeka i Amaranta zawiesiły broń, postanawiając zrobić szydełkiem wyprawkę z wełny w kolorze niebieskim, gdyby urodził się chłopiec, i różowym na wypadek, gdyby przyszła na świat dziewczynka. Remedios była ostatnią osobą, o której pomyślał Arcadio parę lat później przed plutonem egzekucyjnym.
Urszula zarządziła żałobę, nakazując zamknięcie wszystkich drzwi i okien domu i zezwalając wyjść do miasta tylko w sprawach najważniejszych; zabroniła mówić głośno przez rok i dagerotyp Remedios z ukośną czarną wstęgą i oliwną wieczną lampką umieściła w miejscu, gdzie czuwano przy jej zwłokach. Przyszłe pokolenia, które nigdy nie pozwoliły zagasnąć tej lampce, czuły się zawsze trochę zaskoczone widokiem tej dziewczynki w plisowanych spódniczkach, białych bucikach, z organdynową kokardą we włosach, tak bardzo niezgodnym z klasycznym obrazem prababki. Amaranta zaopiekowała się Aurelianem José i zaadoptowała go jak syna, który miał dzielić jej samotność i ulżyć wyrzutom sumienia dręczącym ją po śmierci Remedios. Pietro Crespi przychodził o zmierzchu, stąpając cicho na palcach, z czarną wstążką na kapeluszu, i składał milczącą wizytę Rebece, bladej, bezkrwistej w swej czarnej sukni z długimi rękawami. Sama myśl o naznaczeniu nowej daty ślubu byłaby taką profanacją, że narzeczeństwo zmieniło się w jakiś związek wieczysty, zmęczoną miłość, o którą nikt już nie dbał, jakby narzeczeni, którzy niegdyś umyślnie psuli lampy, żeby się całować, porzuceni zostali na pastwę kaprysom śmierci. Straciwszy cel, doszczętnie załamana Rebeka znowu zaczęła jeść ziemię.
Nagle, kiedy żałoba trwała już tak długo, że wznowiono seanse haftu krzyżykami, pewnego popołudnia, o drugiej, w śmiertelnej ciszy godzin największego upału, ktoś pchnął drzwi od ulicy z taką siłą, że zadrżały fundamenty domu, i Rebeka ssąca palec w sypialni, i Amaranta, i jej przyjaciółki haftujące na ganku, Urszula w kuchni, Aureliano w swoim warsztacie, a nawet José Arcadio Buendía pod samotnym kasztanem doznali wrażenia, że dom się wali na skutek trzęsienia ziemi. Ujrzeli olbrzymiego mężczyznę, którego kwadratowe plecy ledwie mieściły się w drzwiach. Miał medalik z wizerunkiem Najświętszej Panny zawieszony na bawolej szyi, ramiona i pierś pokryte misternym tatuażem i miedzianą bransoletę na prawej ręce. Skórę miał spaloną słońcem i wiatrem, włosy krótkie i sztywne jak grzywa muła, żelazne szczęki i smutne spojrzenie. Talię ściskał mu pas dwa razy grubszy niż popręg konia, buty były wysokie, z ostrogami i podkutymi obcasami. Jego widok budził grozę i przywodził na myśl trzęsienie ziemi. Przeszedł przez salon i przyległy salonik z obszarpaną sakwą w ręku i ukazał się niby groźny olbrzym z baśni na ganku z begoniami, gdzie Amaranta i jej przyjaciółki siedziały jak sparaliżowane z igłami w powietrzu. „Cześć” – powiedział im zmęczonym głosem, rzucił sakwę na stół z robótkami i poszedł w głąb domu. „Cześć” – powiedział przestraszonej Rebece, przechodząc przez jej sypialnię. „Cześć” – powiedział Aurelianowi, który wytężając swój szósty zmysł, czekał przy stole złotniczym. Nie zatrzymał się przy nikim, poszedł prosto do kuchni i tu przystanął po raz pierwszy, u kresu podróży, która rozpoczęła się na przeciwległym końcu świata. „Cześć” – powiedział. Urszula przez ułamek sekundy stała z otwartymi ustami, patrząc mu w oczy, potem krzyknęła i rzuciła mu się na szyję, krzycząc i płacząc ze szczęścia. Był to José Arcadio. Wracał równie biedny, jak odszedł, do tego stopnia, że Urszula musiała dać mu dwa pesos na opłacenie wynajętego konia. Jego hiszpańszczyzna pomieszana była z jakimś dziwnym żargonem marynarskim. Pytano go, gdzie był, i odpowiedział: „Tam”. Zawiesił hamak w pokoju, który mu przeznaczono, i przespał trzy doby. Kiedy obudził się i zjadł szesnaście surowych jajek, poszedł prosto do sklepiku Catarina, gdzie jego monumentalne kształty wzbudziły popłoch i zaciekawienie kobiet. Zażądał muzyki i gorzałki dla wszystkich na swój rachunek. Mocował się na ręce z pięcioma mężczyznami jednocześnie. „To niemożliwe” – mówili, przekonawszy się, że nie są w stanie nawet ruszyć jego ramienia. „To dlatego, że ma amulet w ręku”. Catarino, który nie wierzył w takie próby sił, założył się o dwanaście pesos, że José Arcadio nie poruszy lady. Ale on szarpnął tylko, uniósł ladę nad głową i wystawił na ulicę. Trzeba było jedenastu mężczyzn, żeby wnieść ją z powrotem do środka. W szale zabawy wystawił na pokaz publiczny swoją monstrualną męskość, z wytatuowaną niebiesko-czerwoną dżunglą napisów w kilku językach. Kobiety, które obległy go natarczywie, pytał, która zapłaci najwięcej. Najbardziej zasobna skłonna była dać mu СКАЧАТЬ