Sto lat samotności. Габриэль Гарсиа Маркес
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sto lat samotności - Габриэль Гарсиа Маркес страница 15

Название: Sto lat samotności

Автор: Габриэль Гарсиа Маркес

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-287-0620-0

isbn:

СКАЧАТЬ z nieuwagi Amaranty i wręczyła Rebece list. Ta zdążyła odczytać nazwisko wielce szanownej panny Rebeki Buendíi, skreślone tym samym starannym pismem, tym samym zielonym atramentem i z takim samym wyszukanym rozmieszczeniem słów, z jakim pisane były instrukcje dotyczące użytkowania pianoli, prędziutko złożyła list w kilkoro i schowała go za stanik, patrząc na Amparo Moscote z wyrazem bezgranicznej wdzięczności i milczącej przysięgi wspólnictwa aż do śmierci.

      Nagła przyjaźń Amparo Moscote i Rebeki Buendíi rozbudziła nadzieje Aureliana. Wspomnienie małej Remedios nie przestawało go dręczyć, ale nie miał okazji jej widywać. Spacerując po ulicach w towarzystwie swych najlepszych przyjaciół – Magnifica Visbala i Gerinelda Marqueza, synów założycieli miasta o tych samych nazwiskach – szukał jej tęsknym wzrokiem w pracowni krawieckiej, ale widział tylko jej starsze siostry. Obecność Amparo Moscote w jego domu była jakby wróżbą. „Musi kiedyś przyjść z nią razem – mówił sobie Aureliano po cichu. – Musi przyjść”. Tyle razy to powtarzał i z takim przekonaniem, że pewnego popołudnia, kiedy wyrabiał w swoim warsztacie złotą rybkę, uczuł nagle pewność, że Remedios odpowiedziała na jego wezwanie. Trochę później rzeczywiście usłyszał dziecięcy głosik i podniósłszy wzrok, ze zlodowaciałym ze strachu sercem, zobaczył w drzwiach dziewczynkę w różowej organdynowej sukience i białych pantofelkach.

      – Nie wchodź tam, Remedios – powiedziała Amparo Moscote z ganku. – Tam się pracuje.

      Ale Aureliano nie dał jej czasu usłuchać. Podniósł pozłacaną rybkę na łańcuszku wychodzącym z jej pyszczka i powiedział:

      – Wejdź.

      Remedios zbliżyła się i zaczęła pytać, co to za rybka, lecz Aureliano nie mógł odpowiedzieć, bo głos uwiązł mu w gardle. Chciał patrzeć do końca życia na tę białą jak lilia skórę i szmaragdowe oczy, słyszeć ten głos, który po każdym pytaniu mówił „proszę pana” z takim samym szacunkiem, z jakim on mówił do swego ojca. Melquíades, siedząc w kącie przy biurku, gryzmolił swoje tajemnicze znaki. Aureliano znienawidził go nagle. Nie mógł zrobić nic więcej, jak tylko powiedzieć dziewczynce, że podaruje jej rybkę, ale mała tak się przestraszyła tej obietnicy, że czym prędzej uciekła. Tego popołudnia Aureliano stracił całą skrytą cierpliwość, z jaką dotychczas czekał na okazję zobaczenia jej. Zaniedbał się w pracy. Wzywał ją wiele razy w desperackim wysiłku skupienia myśli, ale Remedios nie odpowiedziała. Szukał jej w pracowni sióstr, zaglądał przez szpary żaluzji do jej domu, do biura jej ojca, ale znajdował ją tylko w tym obrazie, który wytworzyła jego własna straszliwa samotność. Spędzał całe godziny z Rebeką w salonie, słuchając walców pianoli. Ona ich słuchała, bo przy tej muzyce Pietro Crespi kiedyś uczył ją tańczyć. Aureliano słuchał po prostu dlatego, że wszystko, nawet muzyka, przypominało mu Remedios.

      Dom wypełniła miłość. Aureliano wyrażał ją w wierszach, które nigdy nie miały ani początku, ani końca. Pisał je na chropowatych pergaminach podarowanych mu przez Melquiadesa, na ścianach łazienki, na skórze swoich rąk, i wszędzie ukazywała się przeistoczona Remedios: Remedios w sennym powietrzu godzin sjesty, Remedios w milczącym oddechu róż, Remedios w tajemnym korowodzie nocnych motyli, Remedios w zapachu chleba o świcie, Remedios wszędzie i Remedios na zawsze. Rebeka oczekiwała na miłość, o czwartej po południu haftując przy oknie. Wiedziała, że muł pocztowy przybywa co dwa tygodnie, ale ona oczekiwała go przez cały czas, przekonana, że zjawi się przez pomyłkę jakiegokolwiek innego dnia. Stało się coś wręcz przeciwnego – kiedyś muł nie przybył przewidzianego dnia. Oszalała z rozpaczy Rebeka wstała o północy i jadła garście ziemi z ogrodu z samobójczą żarłocznością, płacząc z bólu i wściekłości, żując młode dżdżownice i raniąc sobie dziąsła skorupkami ślimaków. Wymiotowała aż do wschodu słońca. Pogrążona w stanie gorączkowej prostracji, straciła przytomność, a serce jej otworzyło się w bezwstydnym szale. Zgorszona Urszula podważyła zamek w skrzyni i na jej dnie znalazła szesnaście pachnących listów przewiązanych różową wstążeczką, zeschłe liście i płatki kwiatów przechowywane w starych książkach, i zasuszone motyle, które przy dotknięciu rozsypywały się na proszek.

      Tylko Aureliano zdolny był zrozumieć tak ogromną rozpacz. Tego popołudnia, podczas gdy Urszula usiłowała wywieść Rebekę z mroków obłędu, wybrał się do sklepiku Catarina. Razem z nim poszli do Magnifica Visbala i Gerinelda Marqueza. Zakład rozszerzono i dobudowano amfiladę drewnianych izdebek, w których mieszkały samotne kobiety pachnące zwiędłymi liśćmi. Zespół złożony z gitary i perkusistów wykonywał piosenki Francisca el Hombre, który już od paru lat nie pokazał się w Macondo. Trzej przyjaciele popijali guarapo. Magnifico i Gerineldo, rówieśnicy Aureliana, ale bardziej doświadczeni w sprawach tego świata, pili z kobietami, które siedziały im na kolanach. Jedna z nich, przywiędła i ze złotymi zębami, pogładziła Aureliana pieszczotliwie. Odtrącił ją. Zauważył, że im więcej pije, tym wyraźniej przypomina sobie Remedios, lecz tym lepiej znosi torturę tych wspomnień. Sam nie wiedział, w którym momencie zaczął jakby szybować w powietrzu. Zobaczył swoich przyjaciół i kobiety żeglujące w smudze światła, bez ważkości i objętości, wymieniające słowa, które nie wychodziły z ich ust, dające tajemnicze znaki, których sens nie odpowiadał ich gestom. Catarino położył mu rękę na plecach i powiedział: „Zaraz wybije jedenasta”, Aureliano odwrócił głowę i zobaczył olbrzymią zniekształconą twarz, tak jak w tamtych czasach zapomnienia, i odzyskał ją jakiegoś innego ranka w pokoju, który był mu zupełnie obcy i gdzie znajdowała się Pilar Ternera w halce, bosa, rozczochrana, oświetlająca pokój latarnią, osłupiała i niedowierzająca własnym oczom.

      – Aureliano!

      Aureliano stanął pewniej na nogach i podniósł głowę. Nie wiedział, jak dotarł do tego miejsca, wiedział jednak w jakim celu, ponieważ od dzieciństwa cel ten tkwił ukryty w nienaruszalnym zakamarku jego serca.

      – Przyszedłem się z panią przespać – powiedział.

      Ubranie miał oblepione błotem i wymiotami. Pilar Ternera, która w owym czasie mieszkała tylko z dwojgiem najmłodszych dzieci, nie zadała mu ani jednego pytania. Zaprowadziła go do łóżka. Obmyła mu twarz mokrą szmatą, zdjęła z niego ubranie, a potem sama rozebrała się do naga i zasunęła moskitierę, żeby nie widziały ich dzieci, gdy się przebudzą. Znużyło ją już oczekiwanie na mężczyznę, który pozostał, na mężczyzn, którzy odeszli, na niezliczonych mężczyzn, którzy zgubili drogę do jej domu, zmyleni niepewnością kart. W oczekiwaniu pomarszczyła się jej skóra, zwiędły piersi i wygasł żar serca. Poszukała Aureliana w ciemności, położyła mu rękę na brzuchu i pocałowała go w szyję z macierzyńską czułością. „Moje biedne dzieciątko” – szepnęła. Aureliano się wzdrygnął. Ze spokojem, bez najmniejszego potknięcia, zostawił za sobą ostre skały bólu i odnalazł Remedios zamienioną w bezkresne trzęsawisko, pachnącą dymem i świeżo uprasowaną bielizną. Kiedy oprzytomniał, zapłakał. Początkowo był to szloch mimowolny i urywany, potem popłynął niepohamowanym strumieniem, jak gdyby jakieś bolesne nabrzmienie rozdarło się w jego wnętrzu. Ona czekała, gładząc go po głowie, aż do chwili, gdy jego ciało uwolniło się od ciemnej zmory, która nie pozwalała mu żyć. Wówczas Pilar Ternera zapytała: „Kto to jest?”. Aureliano powiedział jej. Ona zaśmiała się tym śmiechem, który niegdyś płoszył gołębie, a teraz nawet nie budził jej dzieci. „Będziesz ją musiał prowadzić za rączkę” – zażartowała. Ale pod tym żartem Aureliano wyczuł spokojną przystań zrozumienia. Zanim wyszedł z jej domu, pozostawiając tam nie tylko zwątpienie w swą męskość, lecz СКАЧАТЬ