Название: Wieczne strapienie
Автор: Jacek Leociak
Издательство: PDW
Жанр: Документальная литература
Серия: Poza serią
isbn: 9788381911306
isbn:
Siedzę w domu. Za oknem zaraza. Na mojej ulicy pies wyprowadza człowieka na spacer. Drepczą szybko skrajem chodnika, przyczajeni, w barwach ochronnych, utrzymując przepisowy odstęp na długość smyczy. Mam jeszcze zapasy, prąd, internet, wodę w kranie. Policja i wojsko patrolują ulice polskich miast. I – jak ogłaszają ich dowódcy – wszyscy jesteśmy z tego zadowoleni. Szpitale są świetnie przygotowane. Lekarze nie przestrzegają procedur – ratują życie i zarażają się. Sprzętu ochronnego jest mnóstwo, ale gdzieś się rozchodzi, jak głos wśród nocnej ciszy.
Dlaczego nie jestem spokojny? Przecież premier jest uosobieniem wiarygodności i prawdomówności. Mruży oczy. Nie wiem, z czego są zrobione jego oczy, ale nie wyglądają jak prawdziwe. Szlachetne zdrowie, prawda, nikt się nie dowie, prawda… Prawda. Nikt się nie dowie. Człowiek, który uwierzył, że jest prezydentem, ma twarz roześmianą, oczy wesołe, czasem tylko groźnie spojrzy i uniesie podbródek. Łapie w locie hostie, które uciekają masowo z kościołów. A w kościołach zaraza: puste ławki i puste tace. Dobrą Nowinę, że Chrystus zmartwychwstał, przynosi mi Antychryst z Krakowa i biznesmen z Torunia – osiemdziesiąty trzeci na liście stu najbogatszych Polaków.
Nad wszystkim czuwa Prezes. Poddani czekają, co Prezes zarządzi. Prezes zarządza, że tak ma być, i tak będzie. Prezes zarządza, że ma być inaczej, i będzie inaczej. I to jest wszystko zgodne ze wszystkim, a przede wszystkim z konstytucją, która wolę Prezesa wyraża, bo nie może być inaczej. Bo konstytucja została odzyskana. Bo wszystko zostało odzyskane. A co jeszcze nie zostało odzyskane, odzyskane zostanie. Prezes ze swoją świtą i ochroniarzami odprawia magiczny rytuał na opustoszałym placu, w otoczeniu policji w maseczkach. Ale sam Prezes się nie maskuje. On się nigdy nie maskował. Tylko że my nie chcieliśmy tego widzieć.
Dlaczego nie jestem spokojny? Przecież moje zdrowie zostało zawierzone Matce Boskiej, Królowej Polski. Cała Polska jest jej zawierzona. Granice są bezpieczne, otoczone łańcuchem wiernych. Każda głowa to jeden paciorek żywego różańca. To jest Różaniec do Granic. Nikt obcy się nie przeciśnie. Ulice są bezpieczne. W każdą pierwszą sobotę miesiąca przechodzi nimi Męski Różaniec. Cała Polska jest Jedną Wielką Strefą Wolną od Wszelkich Niebezpieczeństw Jakie Niesie Cywilizacja Śmierci. Wielka Strefa Wolności składa się z 10 201 Parafialnych Zon Wolności, które wchodzą w skład 1057 Dekanatów Wolności (w tym 15 wojskowych), które z kolei wchodzą w skład 27 Diecezji Wolności, 14 Archidiecezji Wolności oraz 14 Metropolii Wolności. W żadnym innym kraju świata nie ma tyle wolności.
A nad wszystkim unosi się twarz Marka Suskiego z szeroko otwartymi pustymi oczami. To jest właśnie to Wielkie Nic, które nas dławi. Jedni się duszą, inni niosą w darze plon – swoje serca, głowy i głosy. Wokół pandemia, świat drży w posadach, a u mnie za oknem puste oczy Marka Suskiego i Wojska Obrony Terytorialnej, które mają mnie wiernie strzec i wskazywać drogę w terenie.
Dlaczego nie jestem spokojny? Nie wiem, co będzie dalej. A może już będziemy tak żyć? Strzec się tego, co niewidzialne, unikać tego, co nieuniknione, używać detergentów, nie dotykać nikogo, utrzymywać zawsze bezpieczny dystans. Nie oddychać bez maski. A może trzeba naprawdę zostać w domu, czekać na komunikaty i nikomu nie dowierzać. Wszyscy mogą być nosicielami. A może rzeczywiście nie powinniśmy mieszać się z innymi i gromadzić? Po co stawiać opór? Należy myć ręce, ufać policji, słuchać się policji, legitymować się policji na wezwanie, powierzać ducha swego w ręce policji. A może lepiej tak właśnie żyć? Głosować za życiem, przeciwko zabijaniu, wybierać spokój i bezpieczeństwo zamiast chaosu i anarchii. Cieszyć się, że mogło być gorzej. Myć ręce.
Patrzę przez okno. Widzę ciemność, ale powoli się uspokajam. Mam nadzieję, że po zarazie policjanci pozostaną w maskach. Tylko tam, w tej sekretnej szczelinie między skórą a materiałem zabezpieczającym, ich szlachetność może w pełni rozkwitnąć, a ich umiłowanie prawdy, dobra i piękna może urosnąć w wielkie mocne drzewo. Niech zawsze przy nas stoją, rano, wieczór, we dnie, w nocy, niech nas strzegą, niech będą nam zawsze ku pomocy, niech bronią nas przed pokuszeniem i wybawiają ode złego. Niech czuwają w bawełnianych maskach i lateksowych rękawiczkach. Nie musimy widzieć ich nosów i ust podczas interwencji, przecież wiemy, że patrzą na nas z uśmiechem życzliwości i zatroskania. Cokolwiek robią, czynią to dla naszego dobra. W maskach stają się opiekunami profesjonalnymi i uniwersalnymi. Bez uczuć niepotrzebnie malujących się na twarzy. Bez twarzy.
3. Krótka wycieczka w stronę kłamstwa i hipokryzji
Dwa najsłynniejsze polskie wiersze o kłamaniu zachowują gender balans. U Jana Brzechwy (Kłamczucha) bohaterką jest nieznana nam z imienia dziewczynka, a Julian Tuwim w roli kłamcy obsadza Grzesia (O Grzesiu kłamczuchu i jego cioci). Muszę jednak od razu ująć się za dziewczynką z wiersza Brzechwy. Nie nazwałbym tej sympatycznej osóbki z bujną wyobraźnią kłamczuchą. Mówi wprawdzie o rzeczach, które nigdy się nie zdarzyły, ale czy na pewno chce pana, z którym rozmawia, wprowadzić w błąd? Opowiada mu przecież o jakichś dziecięcych fantazjach, plecie jakieś niestworzone rzeczy, tak jawnie absurdalne i nierzeczywiste (siostra zmieniająca się w skowronka, padająca z nieba oranżada, abecadło pożerające pieczeń z rondla), że żaden trzeźwo myślący dorosły nie może tego brać na serio. Poza tym jest wielce prawdopodobne, że dziewczę może w to wszystko wierzyć, że granice między imaginacją a realnością są u niej zatarte. Nikt tu zatem nikogo w błąd nie wprowadza, nikt nie chce świadomie i z premedytacją nikogo oszukać, przedstawiając nieistniejący stan rzeczy jako prawdę. Pan z wiersza Brzechwy myli się zatem, nazywając bogu ducha winną dziewczynkę kłamczuchą, albo też stosuje tę kwalifikację w bardzo potocznym i niedefinicyjnym znaczeniu. Niestety zupełnie inaczej jest z Grzesiem u Tuwima. Ten ewidentnie kłamie. Mówi, że coś zrobił (wysłał list), wiedząc, że tego nie zrobił. Jest świadomy, że kłamie, to znaczy opowiada o wydarzeniu, które nigdy nie miało miejsca, tak jakby rzeczywiście się wydarzyło. Żeby uwiarygodnić fikcję, opisuje ją hiperdokładnie, ze wszelkimi najdrobniejszymi szczegółami. To go ostatecznie pogrąża. List nigdy nie został wysłany, ponieważ ciocia nigdy o to Grzesia nie poprosiła. A raczej, chcąc sprawdzić prawdomówność Grzesia, sama dopuściła się taktycznego kłamstwa, zastawiając tym samym na niego pułapkę, a biedak wpadł w nią po uszy. Misterna konstrukcja kłamstwa Grzesia rozsypała się w gruzy.
*
Chcę powiedzieć parę słów o kłamstwie i hipokryzji, ponieważ mam przeświadczenie, że wydzielają one szczególnie przykry zapach, skutecznie rywalizując ze smogiem w zatruwaniu naszego polskiego powietrza. Ten zaduch kłamstwa i hipokryzji jest groźny tak samo jak emisja do atmosfery dwutlenku siarki, tlenku azotu, tlenku węgla, sadzy i pyłów. Nieprzypadkowo moje notatki ze współczesności wokół tego krążą.
Kłamstwo, a raczej kłamanie, jest działaniem. Charakteryzuje go stan podwójnej świadomości: wiem, co jest prawdą, ale mówię to, co prawdą nie jest. Kluczową rzeczą dla kłamstwa jest wiedza i świadomość kłamcy. Jeśli się mylę, jeśli jestem w błędzie – nie kłamię, tylko mówię nieprawdę. Inną kluczową sprawą jest intencja wprowadzenia w błąd. Ten, kto kłamie, łamie regułę szczerości i zaufania, która leży u podstaw relacji między ludźmi. Przynajmniej leżeć powinna, abyśmy СКАЧАТЬ