Название: Wieczne strapienie
Автор: Jacek Leociak
Издательство: PDW
Жанр: Документальная литература
Серия: Poza serią
isbn: 9788381911306
isbn:
Bardzo szybko te dzikie pola zamieniły się w plac budowy. Rosły domy cztero- i dziesięciopiętrowe. Między moim budynkiem a jezdnią był pas ziemi, pokryty dziką trawą, chwastami, pryzmami ziemi z kawałkami pokruszonych cegieł i rozrzuconymi gdzieniegdzie głazami. Pod jednym z nich paliliśmy ognisko. Po wielu latach znalazłem zdjęcie tego miejsca. To nie były żadne głazy czy skały, jak wtedy myślałem. To były kawały zburzonej kamienicy, która tu kiedyś stała, jeszcze z resztkami tynku, osmolone dymem z naszych ognisk. W Szkole Podstawowej numer 234 na Esperanto mieliśmy ziemne boisko. W niektórych miejscach wystawały ostre krawędzie gruzu. Nieprzyjemnie było przewracać się na takim boisku.
A więc górki, wzniesienia, nasypy, słowem – malowniczo ukształtowana rzeźba terenu. W zimie zjeżdżałem na sankach z nasypu ciągnącego się wzdłuż Świerczewskiego od Baru Łódzkiego do fontanny z żabami. Dało się dojechać do samej ulicy, co na pewno bezpieczne nie było. Potem zjeżdżałem z górki przy Dzielnej, na tyłach kościoła Świętego Augustyna. Pod ziemią można było znaleźć różne rzeczy. Nigdy nie były dla mnie czymś niezwykłym, nigdy nie niosły żadnej szczególnej aury. Stanowiły cząstkę mojego tam i wtedy, wiązały się najściślej z topografią dzieciństwa, były czymś naturalnym dla tego miejsca. Nigdy się nie zastanawiałem, skąd się tam wzięły. Nikt mi tego nigdy nie powiedział. Ani w domu, ani w szkole.
Mieszkańcy osiedla w czynie społecznym porządkowali teren, oczyszczali z gruzów, grabili, siali trawę, sadzili drzewa. Mój Ojciec z sąsiadami sadził topole na wewnątrzosiedlowej alei. Kopali rowy pod młode drzewka i wytyczali ścieżki prowadzące do bloków. Cegła spadła mu wtedy na nogę i zraniła palec. Tak się dziś boję, że wytną te topole, które sadził mój Ojciec.
Niedzielny spacer z rodzicami. Niech to będzie czerwiec 1961 roku (mam tak właśnie datowaną serię zdjęć). Ojciec kupuje w kiosku niedzielne wydanie „Życia Warszawy”, idziemy wzdłuż pustej prawie jezdni na Marchlewskiego do cukierni Jaskulskiego na rogu Nowolipek. Kupujemy ciastka na popołudnie. Pączki, może bezy z kremem, może coś jeszcze. Potem fontanna z żabami. Przed delikatesami na rogu Świerczewskiego i Marchlewskiego stoję na schodkach prowadzących do zamkniętych drzwi sklepu. Stoję razem z Ojcem, który trzyma moje dłonie i podnosi mi ręce do góry. Tworzy się wtedy coś w rodzaju litery V. I zdjęcie magiczne: stoję na chodniku z koleżanką z podwórka. Za naszymi plecami kościół Karmelitów przy Świerczewskiego. Jego bryła wystaje zza linii domów i wrzyna się w głąb ulicy. Jeszcze stoi na starym miejscu. Jeszcze nie nadszedł dla niego czas podróży. Operacja przesunięcia odbędzie się w nocy z 30 listopada na 1 grudnia 1962 roku. Ja będę wtedy spokojnie spał w swoim łóżku.
Nie spałem, kiedy pierwszy człowiek lądował na Księżycu. Była czwarta w nocy naszego czasu. Za niecałą godzinę miało wzejść słońce. Siedzieliśmy wszyscy przed telewizorem Ametyst, większym i lepszym od neptuna. Miałem już wtedy dwanaście lat. Widziałem pył, który się wzniósł, kiedy Armstrong zeskoczył z drabinki lądownika na powierzchnię Księżyca. Mały krok człowieka, który był wielkim skokiem dla ludzkości. Mnie ludzkość wtedy nie interesowała. Byłem podekscytowany, że oni tam są i nie spadają.
*
W czasach licealnych chodziłem na zajęcia Amatorskiego Klubu Filmowego w Pałacu Młodzieży. Na szczęście Radosław Sikorski z Antonim Macierewiczem jeszcze wtedy nie ogłaszali, że Pałac Kultury imienia Józefa Stalina trzeba zburzyć. Uczyłem się robić zdjęcia i kręcić filmy w formacie Super 8, a raz czy dwa razy nawet kamerą 16 milimetrów. Wtedy też zacząłem łazić po cmentarzu żydowskim przy Okopowej. Mieszkałem siedemset pięćdziesiąt metrów od bramy. Przedzierałem się przez krzaki, przeskakiwałem przez powalone macewy zanurzone w bujnej trawie, robiłem tam zdjęcia. Raz z moim szkolnym kolegą weszliśmy na cmentarz o północy, a prawdę mówiąc, jakąś godzinę przed północą. Wejść tam dokładnie o północy jednak się baliśmy. Jeśli z okna widzi się ten cmentarz każdego dnia, to jednak ciągnie. Miałem wtedy chyba szesnaście lat, pierwsza czy druga klasa liceum. Nie mieliśmy żadnych trudności z przejściem przez mur. Było dość jasno. Księżyc. Mało pamiętam, ale wiem, że dotarliśmy do muru Powązek. I że zabrałem ze sobą do domu jakiś kamień. Gdzieś się później zapodział przy przeprowadzce z Anielewicza do Konstancina. To jedna z takich strat, które bolą.
W maju 1976 roku zdawałem maturę. Wtedy zmarł mój Ojciec. Dzień po jego śmierci miałem egzamin z rosyjskiego. Streszczałem czytankę o człowieku, który „umier ot sierdiecznogo pristupa”. W czerwcu były strajki w Radomiu i Ursusie. Bardzo żałowałem, że Tata tego nie dożył. Wiedziałem, że na coś takiego czekał. Polonistyka na Uniwersytecie Warszawskim, Kazania świętokrzyskie: „Surge, propera, amica mea, et veni. Ta słowa pisze mądry Salomon a są słowa Syna Bożego…”, Malwina, czyli domyślność serca, „Biuletyn Informacyjny” KOR na zielonych przebitkach, ledwie widoczny. W czasie studiów pojechałem na Zachód – do Holandii, przez Berlin Zachodni. Tam dotknąłem pierwszy raz ziemi, która nie należała do Układu Warszawskiego. Mieszkałem w Berlinie Wschodnim u dziewczyn, którym poleciła mnie moja koleżanka z polonistyki Ela Jagiełło, za co do dziś jestem jej ogromnie wdzięczny. Wielka przedwojenna kamienica, ja w wielkim pokoju na wielkim łóżku. I moje gospodynie. U nich spałem, a na Zachód jechałem przez Friedrichstraße. Miałem wizę. One nie mogły tam pojechać. Wojtyła został papieżem. To bardzo dobrze pamiętam. Jego homilia rozpoczynająca pontyfikat: „Nie lękajcie się, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi. Dla Jego zbawczej władzy otwórzcie granice państw, systemów ekonomicznych i politycznych, szerokie dziedziny kultury, cywilizacji, rozwoju! Nie bójcie się! Chrystus wie, co nosi w swoim wnętrzu człowiek. On jeden to wie!”. Chrystus wie, ale Jan Paweł II „nie wiedział” wielu bardzo ważnych rzeczy. Okazał się najgorzej poinformowanym papieżem w historii papiestwa. 2 czerwca 1979 (w dniu moich urodzin) Jan Paweł II na placu Zwycięstwa w Warszawie. Jeszcze nie święty, nie ocukrowany. Jeszcze ożywiający nadzieję. Stałem w tym tłumie. Jak się te lata siedemdziesiąte kończą? Strajkami na Wybrzeżu, Solidarnością, stanem wojennym? Dla mnie kończą się obroną pracy magisterskiej we wrześniu 1981, zatrudnieniem na polonistyce, długim strajkiem, podczas którego w nocy patrolowałem teren uniwersytetu razem z profesorem Andrzejem Zygmuntem Makowieckim. Najweselsze patrole w moim życiu. Strajk zawiesiliśmy w piątek 11 grudnia i rozeszliśmy się do domów. W niedzielę 13 grudnia Jarosław Kaczyński spał do południa. Ja nie.
*
Uświadomiłem sobie w tym roku zarazy, że między bramą Uniwersytetu Warszawskiego a bramą Pałacu Staszica przeleciały mi czterdzieści cztery lata. Coś niesamowitego, że to właśnie tyle – „czterdzieści i cztery”! A więc znów Dziady? Czy jesteśmy już na to skazani? Na ten zaklęty krąg, kołowrót niewoli, zrywów i upadków? I krwi. „Tyran wstał – Herod! – Panie, cała Polska młoda wydana w ręce Heroda”, czyli początek Widzenia księdza Piotra. „To namiestnik wolności na ziemi widomy! […] Sława! sława! sława!”, czyli koniec Widzenia. Tyran ma realną władzę, siłę i trzyma za gardło. Powstaniec czy żołnierz jest „bez broni”, wzlatuje ponad poziomy, płonie, płonie i ginie.
Jak głosi plotka, Gustaw Holoubek podczas przedstawienia na scenie Teatru Narodowego, zakuty w kajdany, miał wychodzić na proscenium i mówić do publiczności: „Spektakl trwa!”. Od końca listopada 1967 do końca stycznia 1968 spektakl trwał w teatrze i w gabinetach władzy, potem przeniósł się na ulice. Rozgrywał się przede wszystkim tam, gdzie chodzę niemal codziennie przez СКАЧАТЬ