Wieczne strapienie. Jacek Leociak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wieczne strapienie - Jacek Leociak страница 5

Название: Wieczne strapienie

Автор: Jacek Leociak

Издательство: PDW

Жанр: Документальная литература

Серия: Poza serią

isbn: 9788381911306

isbn:

СКАЧАТЬ Poza tym mam nieodparte wrażenie, że przez te czterdzieści cztery lata od Kościoła powoli, ale nieustannie i konsekwentnie się oddala. Doskonale go rozumiem.

      *

      Tadeusz Nyczek w 2017 roku na łamach „Gazety Wyborczej” zwrócił się z uprzejmą prośbą do IPN, CBA, Straży Granicznej, Wojsk Obrony Terytorialnej oraz Zespołu Nazewnictwa Miejskiego o natychmiastowe zdekomunizowanie jego osoby. Słusznie. Ja też muszę o to poprosić. Urodziłem się na żydowskim Murdzielu, gdzie grasowały dzieci i wnuki KPP (nawet jeszcze przed jej powstaniem). Chodziłem do podstawówki, której komunistyczne władze narzuciły patrona o zgrzytającym w ustach prawdziwego Polaka nazwisku Tuwim, piewcę Lenina w Poroninie, narodu radzieckiego, a także autora rewolucyjnego wiersza Pstryk. Komuniści umieścili tę podstawówkę przy ulicy Esperanto – niesłusznie propagując innego Żyda i jego kosmopolityczny, utopijny język międzynarodowego lewactwa. Mieszkałem długie lata przy ulicy Mordechaja Anielewicza, który też był Żydem, do Sodalicji Mariańskiej nie należał i uparcie bojkotował Łańcuch Żywego Różańca, którym prawdziwi patrioci otaczali Polskę, chroniąc ją przed jadem żydokomuny. Miałem wprawdzie krótki epizod w Liceum imienia Romualda Traugutta, którego Prymas Tysiąclecia chciał wynieść na ołtarze (proces trwa), ale mieściło się to liceum przy ulicy Smoczej – przed wojną zatłoczonej żydostwem i wyglądającej jak śmierdzący bazar Wschodu. Przyznaję, bardzo często przechadzałem się ulicą Józefa Lewartowskiego (prawdziwe nazwisko Aron Finkelstein), który zmieniał partie polityczne jak rękawiczki: Żydowska Socjaldemokratyczna Partia Robotnicza „Poalej Syjon”, Komunistyczna Partia Robotnicza Polski, Komunistyczna Partia Polski, Wszechzwiązkowa Komunistyczna Partia (bolszewików), Polska Partia Robotnicza. Okna domu, w którym się urodziłem, wychodziły na ulicę Marchlewskiego – podczas najazdu bolszewickiego w 1920 roku szefa Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski w Białymstoku. Im dalej w moim życiorysie, tym gorzej. Wysoka Komisjo do spraw Zmiany Nazw Wszystkiego – pokornie proszę o zmianę mojej nazwy.

      *

      Jestem owocem popaździernikowych nadziei. Dosłownie! Urodziłem się 9 miesięcy po VIII Plenum KC PZPR, urozmaiconym niezapowiedzianą wizytą Chruszczowa. Gomułkę przywrócono z niebytu i wybrano na pierwszego sekretarza, a Chruszczow wrócił do siebie. Nie zdążyłem się jeszcze nauczyć mówić, podnosiłem tylko z wysiłkiem główkę do góry, do słońca, kiedy zlikwidowano tygodnik „Po Prostu”. Tyle było nadziei moich rodziców, a przede wszystkim Ojca, jak miałem się dowiedzieć po latach.

      Może dlatego przez całe życie mam kłopot z nadzieją. Różne wielkie nadzieje co do świata mi się nie spełniły.

      Dobry Pasterz Pan Jezus i jego wierni duszpasterze, którzy tak bardzo chcą, żebym był zbawiony. Pragną tego. Widzę ogień w ich oczach. Staram się nie podchodzić za blisko, żeby się nie sparzyć. Boję się tych, którzy – nieproszeni – chcą mnie zbawić, a do tego wiedzą, jak to zrobić.

      Uwierzyłem przez chwilę, że oglądam oto „koniec historii”. Miałem nadzieję, że teraz wszystko już będzie dobrze: dawni poddani staną się wolnymi obywatelami wolnego kraju w wolnej Europie. Że razem, że NATO, że Unia, że Schengen, że wielki projekt modernizacyjny. Przyznaję, tę nadzieję pielęgnowałem dość długo. Okazało się jednak, że to Polska, że mieszkam w Polsce. I z kranu zaczęła ciurkać ciepła woda.

      Nie byłem już taki głupi, żeby wierzyć politykom na słowo. Ale jest taki jeden, który zawsze mówi to, co myśli i czego chce. I to się urzeczywistnia. Jego marzenie, aby zostać emerytowanym zbawcą narodu – spełniło się. Na emeryturę jednak nie pójdzie. Nie przeminie, tylko zmieni stan skupienia i formę obecności. Istnieć będzie na kartach podręczników do historii, może jeszcze do innych dyscyplin naukowych. Wykuty ze spiżu, z brązu, marmuru czy ulepiony z pomalowanego żółtą farbą gipsu – tkwić będzie na placach i skwerach. Zawsze z nami. Zawsze przy nas. Dzień i noc obejmujący nas spojrzeniem i szeroko rozwartymi ramionami.

      Jego fenomen polega w dużej mierze na zdolnościach profetycznych. „We mnie jest czyste dobro” – mówił w wywiadzie z Agnieszką Kublik i Moniką Olejnik w lutym 2006 roku. I proszę – dobro było w nim, jest i będzie zawsze, czasami może troszkę przybrudzone. Jak jego buty. „Żadne krzyki i płacze nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne” – mówił z kolei w lipcu tego samego roku. No i stało się. Dziś żaden kolor nie może już być pewny swojego koloru. Podczas kongresu Prawa i Sprawiedliwości w lipcu 2016 roku popisał się Jarosław Kaczyński szczerością wyjątkową, która przecież jest istotą każdego prawdziwego prorokowania: „Nasze rządy będą przeciwieństwem rządów prawa” – powiedział z mównicy. Na koniec – Wolska. „Marsz, marsz Dąbrowski z ziemi polskiej do Wolski” – śpiewał na kongresie Prawa i Sprawiedliwości 4 czerwca 2006 roku. I spełniło się – mamy Wolskę. W Wolsce życie stało się lepsze i żyje się weselej. A jak żyje się weselej, to i praca idzie lepiej, i ryż w misce lepiej smakuje.

      Powtarzamy do znudzenia, że Jarosław Kaczyński podzielił Polaków. To prawda, ale Polska była podzielona w ten sposób od dawna, tylko nie było tego aż tak bardzo widać. PiS to nie żadna okupacja. PiS to emanacja. Jarosław Kaczyński zrobił to, co robi fotograf w ciemni. Zaczął wywoływać utrwalone na materiale światłoczułym i niewidoczne dla oka obrazy. On wiedział, co się pojawi na papierze fotograficznym, gdy się go włoży do kuwety i potraktuje wywoływaczem. Straszne tam są chemikalia w tym wywoływaczu, siarczany, fenole i inne cholerstwo. Kaczyński bez przerwy leje na nas ten trujący roztwór. Utajony obraz nabiera kształtów i rumieńców. Kto zapali wreszcie w tej ciemni światło?

      Pozwoliliśmy jednemu człowiekowi pożerać nasz kraj, nasze pola, łąki, lasy, wsie i miasta, instytucje demokratyczne, sądy, media, edukację, nawet stadninę koni. On to wszystko pochłaniał, a rzesze biły mu brawo, śpiewając: „Jarosław, Polskę zbaw”. O tak – to było najważniejsze: zbawienie Polski. Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski arcybiskup Stanisław Gądecki już na początku 2016 roku ogłosił z satysfakcją: „Nastąpił ogromny przełom. Po wojnie nie było jeszcze takiego zjednoczenia państwa i Kościoła”. Ta radość Gądeckiego jest radością polskiego Kościoła instytucjonalnego z nadejścia władzy człowieka, który krok po kroku niszczy wszystko, czego się dotknie. Niszczy to znaczy zbawia, a w języku „dobrej zmiany” – odzyskuje.

      Po 1989 roku pełno było „okrzyków radości dochodzących z miasta”, czyli z Polski. Kto z nas wtedy pamiętał, „że ta radość jest zawsze zagrożona”? Czy był wówczas wśród nas doktor Rieux, który wiedział to, „czego nie wiedział ten radosny tłum, […] że bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika, że może przez dziesiątki lat pozostać uśpiony […] i że nadejdzie być może dzień, kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki dżuma obudzi swe szczury i pośle je, by umierały w szczęśliwym mieście”? Wydaje się, że Wielki Architekt „dobrej zmiany” obudził szczury i wypuścił je na ulice polskich miast. I jak mu to gładko poszło! Jak łatwo bakcyl dżumy dał się zbudzić i teraz rozprzestrzenia się coraz bardziej. Jak chętnie aż tylu mieszkańców miasta dało się zadżumić. I jest im z tym dobrze. I uważają to za objaw zdrowia. A Kościół, zamiast bić w dzwony na trwogę, patrzy, jak jego wyznawcom rosną w pachwinach i pod pachami guzy dymienicze. I nic nie mówi, bo sam swoje guzy ukrywa, a swoich zadżumionych przenosi do innych parafii. Okazuje się, że rasizm, ksenofobię, zawiść, mściwość, frustrację zbudzić w ludziach jest stosunkowo łatwo.

      *

      Mojej edukacji w szkole podstawowej na Esperanto patronował Władysław Gomułka. Na moje lata spędzone w liceum na Smoczej i na polonistyce UW spoglądał gospodarskim okiem Edward Gierek. Zacząłem pracować pod czujnym okiem generała Wojciecha Jaruzelskiego, na dwa i pół miesiąca СКАЧАТЬ