Название: Dom sekretów
Автор: Natalia Bieniek
Издательство: PDW
Жанр: Современная зарубежная литература
isbn: 9788380972650
isbn:
Tu również ojciec trafił w sedno.
Młody mecenas Kwilecki szczycił się tym, że ceni wyższe wartości i przyświeca mu chęć pomocy ludziom, którzy najbardziej tej pomocy potrzebowali. Drobne odszkodowania dla oszukanych przez duże firmy staruszków; niesłuszne eksmisje w złym momencie roku; pomoc prześladowanym żonom i pracownicze zatargi o niewypłacone nadgodziny. Mydło i powidło.
Z początku Marcin brał wszystko, jak leci. Lubił o sobie myśleć jako o specjaliście od spraw beznadziejnych. Taką też sławę zyskiwał i niespecjalnie go obchodziły pełne politowania spojrzenia obrotnych kolegów z branży. Matka go podziwiała, ojciec również był dumny. Miał to być przecież początek kariery ich syna, co do której nie mieli wątpliwości, że wkrótce rozkwitnie. Etos pracy jest ważny, a Marcin zdawał się szanować wysiłek, pieniądze i własny rozwój. O to przecież chodzi. Wyszaleje się chłopak ze swoją dobroczynnością, a przy okazji lepiej wyuczy zawodu, dojrzeje… Z biegiem czasu zacznie potrzebować pieniędzy, to i sprawy przyjdą inne, bardziej popłatne.
W każdym razie Marcin rokował. W przyszłości miał przejąć kancelarię ojca. W związku z tym teraz mógł i nawet powinien zdobywać doświadczenie we wszelkich, choćby mało lukratywnych, dziedzinach prawa. Rodzice przymykali oko na niezbyt merkantylne wybory starszego syna.
Tymczasem zaś nieudolnie próbowali zeswatać Marcina z córką Radomira, Dorotą. Młodzi znali się od dzieciństwa, byli sąsiadami, a do tego ich rodzice grywali razem w brydża, jeszcze zanim Marcin i Dorota wyrośli z pieluch. Dwie szanowane rodziny o inteligenckich tradycjach. Dorota i Marcin mieli wiele wspólnego, oboje nie prowadzili rozrywkowego trybu życia w wieku nastoletnim, byli obowiązkowi i poważnie podchodzili do nauki.
– Dobrze, tato. Chętnie wezmę tę sprawę – powiedział Marcin.
Słowa ojca nastawiły go pozytywnie do nowego zadania. Poza tym ojciec by mu z pewnością nie wcisnął czegoś bardzo trudnego, bo musiał dbać także o własną renomę.
Młody Kwilecki doszedł do punktu, w którym z niechęcią musiał przyznać sam przed sobą, że przydałoby mu się jakieś lepiej płatne zlecenie. Jeździł tramwajem, stołował się w barze mlecznym, pomieszkiwał w kancelarii, by maksymalnie ograniczyć koszty utrzymania.
Ale nie miał też czasu, niestety, i w tym tkwił problem. Ani na rozrywkę, ani na urlop czy wyjazd. Nie mówiąc już o kobietach. Z Dorotą nie wyszło i nawet rozumiał dlaczego. Prawie w ogóle nie poświęcał jej czasu, gdyż ciągle siedział z nosem w kodeksach. Zamiast kierować uwagę na wiele drobnych spraw, co zabierało mnóstwo energii, powinien mieć tych spraw mniej, a lepiej płatnych. Przyjdzie i na to pora, pocieszał się Marcin. Na razie stos akt na jego biurku w kancelarii piętrzył się niemal pod sufit.
– Cieszę się. Skieruję zatem do ciebie tego klienta. – W głosie ojca zabrzmiało zadowolenie. – Wiem, że ostatnio dużo siedzisz w prawie mieszkaniowym… I to ci powinno pasować. A teraz muszę kończyć! Trzymaj się, synu!
Rozmowy z ojcem zawsze były krótkie i rzeczowe. I dobrze. W sumie stary był fajny.
Marcin spojrzał na leżące na biurku teczki.
Rzeczywiście, jakoś tak ostatnio wyszło, że większość problemów, którym musiał stawić czoło jako prawnik, dotyczyła kwestii mieszkaniowych. Często otrzymywał następujące pytania w ramach wstępnych konsultacji prawnych:
– Czy jeśli pożyczę mojej córce pieniądze na zakup mieszkania, to będziemy musiały zapłacić podatek?
– Mój narzeczony zameldował mnie u siebie na stałe. Czy to daje mi jakieś prawo do jego mieszkania?
– Przed śmiercią mój ojciec darował mieszkanie, stanowiące cały jego majątek, obcej osobie. Czy jako jedyny syn mam jakieś prawa do tego mieszkania?
– Przed wojną mój pradziadek był właścicielem kamienicy. Czy mam prawo zamieszkać w jednym z lokali bez płacenia czynszu? Spółdzielnia naliczyła mi jakiś straszny dług!
Jak widać, kwestie mieszkaniowe stanowiły palący problem, jakże powszechny i istotny dla klientów Marcina. A przeciętna wiedza ludzi o związanych z tymi sprawami zagadnieniach prawnych była wyjątkowo mizerna.
Propozycja od ojca rzeczywiście mogła więc okazać się ciekawa.
Gdyby klienci młodszego mecenasa Kwileckiego wiedzieli, że ich przyszły pełnomocnik, który siedział w swoim gabinecie, ubrany w elegancki garnitur i krawat z modnym złotym motywem, sam mieszka w kancelarii czy też ewentualnie u rodziców, mogliby wybuchnąć pełnym sarkazmu śmiechem. Młody adwokat miał świetną prezencję, złote spinki do mankietów, pióro renomowanej marki i zegarek wart niejedną pensję. (Prezent od ojca za ten cholerny egzamin na aplikację nadal palił Marcina w rękę). Mieszkał natomiast głównie w kancelarii przy Piotrkowskiej, a to dlatego, że nie opłacało mu się wracać na noc do podmiejskich Łagiewnik, do willi rodziców.
Ciągle pracował, nie miał czasu na godzinne dojazdy w korkach. Rodzice oczywiście wyszli z propozycją kupienia mu mieszkania w centrum, żeby nie musiał dojeżdżać do biura, ale Marcin twardo obstawał przy swoim: sam zarobi na mieszkanie. Poza tym w kancelarii naprawdę było mu wygodnie.
Sekretarka bez pukania weszła do gabinetu. Marcin tego nie lubił. Na korytarzu rozległy się krzyki. Znów jakiś awanturujący się staruszek, który podpisał niekorzystną umowę na telewizję cyfrową, chociaż nie ma w domu odpowiedniego odbiornika?
– Przepraszam, szefie. – Lidia, studentka drugiego roku aplikacji, rozłożyła ręce. – Ten mężczyzna mówi, że koniecznie musi się z panem widzieć. I że zna pańskiego ojca.
Krzyki na korytarzu ucichły, a do gabinetu wszedł elegancki starszy pan.
Marcinowi wydawało się, że gdzieś już widział tę twarz. Nie mógł sobie jednak przypomnieć gdzie. Jeśli to jest związane z niedawną rozmową telefoniczną, to ojciec potrafi działać z szybkością torpedy.
– Proszę zamknąć drzwi, pani Lidio – powiedział. – I nikogo do mnie nie wpuszczać przez najbliższą godzinę.
Lidia posłusznie wykonała polecenie szefa, zabierając ze sobą na odchodnym pustą filiżankę po jego kawie.
Może wreszcie trafi się coś ciekawego. Zaraz się okaże, czy to ten od ojca.
Teraz już był prawie pewien, że gdzieś widział tego człowieka.
– Mówi pan: Otto Weiss?
– Tak, przez dwa s.
Jakkolwiek by należało pisać to nazwisko, Marcin i tak żadnego podobnego nie znalazł na liście swoich dzisiejszych klientów. Nagle przypomniał sobie: widział tego mężczyznę w kancelarii ojca, ale było to jakiś czas temu. Jeśli ojciec zna pana Weissa, on, Marcin, musi się szczególnie postarać, by wypaść jak najlepiej. Spiął się jeszcze bardziej.
– Polecono mi pana – podkreślił Otto Weiss.
СКАЧАТЬ