Dom sekretów. Natalia Bieniek
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dom sekretów - Natalia Bieniek страница 12

Название: Dom sekretów

Автор: Natalia Bieniek

Издательство: PDW

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия:

isbn: 9788380972650

isbn:

СКАЧАТЬ zawieszono naprzeciwko lustra w przedpokoju. Sprawiało to, iż gość płci męskiej, zdejmujący przy wejściu kapelusz, łatwo mógł ujrzeć swe lustrzane odbicie z ową imponującą ozdobą nad głową. Rogi znajdowały się nawet w pokoju bawialnym, pomiędzy portretem ojca pana domu (wielkie wąsy i czerwony nos) a portretem matki pana domu (wyraz oczu srogi, chusta na pół twarzy). Rogów był więc dostatek, rozmaitego kształtu i wielkości. I tylko czarująca pani domu, Anna Wilhelmina, znała ich symboliczne znaczenie, a także wiedziała, kiedy i gdzie przyprawiła je swojemu mężowi. A może ona sama też już straciła rachubę.

*

      Jako znacznie młodsza żona zapalonego myśliwego, Anna Wilhelmina wiodła zupełnie inne życie. Życie osobne. Niezależne, jak dziś byśmy powiedzieli. Samodzielne i pełne osobistego spełnienia.

      Anna Wilhelmina balowała. W dosłownym tego słowa znaczeniu.

      Ani w jej życiu, ani w życiu pułkownika za bardzo nie było miejsca na Różę.

      Choć róż mieli w domu dostatek.

      Róża wielokrotnie widziała Annę Wilhelminę ustrojoną w perły, złoto i pióra. Obwieszona rodzinnymi klejnotami, matka zmierzała do opery w towarzystwie ubranych w smokingi młodych mężczyzn. Pod dom przy ulicy Gdańskiej, w którym mieszkała, podjeżdżały dorożki, a w późniejszych czasach pierwsze automobile. Gdańska, równoległa do słynnej Piotrkowskiej, była w tamtych czasach jednym z lepszych adresów w Łodzi.

      Przy Gdańskiej mieszkali w swych okazałych rezydencjach łódzcy fabrykanci, w tym synowie Izraela Poznańskiego, Karol i Maurycy, czy też Rudolf Keller, którego pałac projektu Hilarego Majewskiego był imponującym przykładem secesji. Jednym słowem – bajkowa ulica. Bajkowy klimat, postaci rodem z bajki. Łatwo wyobrazić sobie strojne powozy, piękne konie, suknie i futra do ziemi.

      Gwoli prawdy należy jednak zaznaczyć, że rodzina Róży bynajmniej nie mieszkała w pałacu. Ulica Gdańska była bowiem długa na przeszło trzy kilometry i zdarzały się na niej miejsca bardziej i mniej szykowne. Kamienica, w której na pierwszym piętrze mieszkały Róża z Anną Wilhelminą, należała do tych skromniejszych, mniej eleganckich.

      Nie zmieniało to faktu, iż bogato wystrojona Anna Wilhelmina prowadzała się z różnymi panami po zmroku. Raz do opery, kiedy indziej do teatru. Czasem do kina. Mieli bowiem z małżonkiem niepisany układ, który w obecnych czasach nazwalibyśmy partnerskim.

      Pułkownik zajmuje się swoim najdziwniejszym hobby (Bóg jeden raczy wiedzieć, co się działo podczas polowań albo po nich – któregoś razu upolowane zające przyjechały do domu z zaplątanymi na łapach damskimi podwiązkami…), Anna Wilhelmina zaś nie zadaje mężowi pytań i uprawia swoje, nazwijmy to, hobby. Oto cała sprawa. Pułkownik wyjeżdża na ryby, Anna Wilhelmina idzie do teatru. Pułkownik przywozi piękne złociste lisy ze zgierskich lasów, Anna Wilhelmina zamawia nowe futro z lisów i bryluje w operze. Byle tylko każde było zadowolone. Byle żadne nie traciło nic z życia.

      Pewnego razu omal nie straciła życia przez swoje upodobania artystyczne. Jeszcze przed pierwszą wojną światową teatr, mieszczący się w gmachu hotelu Victoria na Piotrkowskiej, doszczętnie spłonął. Wśród widzów była wówczas oczywiście Anna Wilhelmina (w futrze z jakiejś upolowanej zwierzyny, mającym udawać norki). Ognia nie widziała, bezpośredniego zagrożenia życia nie było, lecz i tak opowiadała tę historię wielokrotnie, podając ją jako przykład swojego bohaterstwa oraz poświęcenia dla sztuki. Viva l’arte!

      Pokazywała potem wszem wobec swoje futro z norek, lekko zniszczone przez ogień, jako dowód niecodziennych przeżyć. Jeszcze wiele lat po tym wydarzeniu matka Róży obnosiła się z owym futrem, gdyż specjalnie nie oddawała go do naprawy. Róża jednak znała sztuczki matki i dobrze wiedziała, że zostało nadpalone cygarem. W dorożce. Który młody adorator był tak nieostrożny, tego już nie dało się dokładnie określić. „Pan futro moje niszczysz!” – miała krzyknąć Anna Wilhelmina, siedząc w dorożce obok dżentelmena w meloniku.

      Zatem Anna Wilhelmina brylowała, stroiła się i poświęcała szeroko rozumianej sztuce. U Zelwerowicza na Cegielnianej (obecna Jaracza) grano klasyków: Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, a także Wyspiańskiego (który przecież aż takim klasykiem wtedy jeszcze nie był). Anna Wilhelmina siedziała w loży teatralnej w modnej kreacji, twarz miała ukrytą za barwnym wachlarzem w stylu fin de siècle, na policzkach rumieńce, czy to prawdziwe, czy też wymalowane różem. Wokół same wystrojone damskie głowy, kapelusze i pióra. Emocje i podniosła muzyka. Kostiumy i teatralne fryzury. Nie wiadomo tylko, czy więcej było ich na scenie, czy na widowni.

      Róża natomiast sama prasowała kołnierzyki do swoich zgrzebnych sukienek i splatała w warkocze długie włosy mysiego koloru. Zawsze miała perfekcyjnie wyczyszczone buty. I czyste białe podkolanówki, starannie naciągnięte. Podbierała ojcu gazety i książki, nawet te poważne, zbyt poważne dla młodych panienek. Łapczywie czytała je po kryjomu w swoim pokoju, a potem odnosiła na miejsce, tak by nikt się nie zorientował, że miała je w rękach. Marzyła o szkole dla dziewcząt. Prawdziwej, gdzie uczono by o świecie. Nie tylko o haftach i robótkach ręcznych.

      Czytała w gazecie o żeńskim gimnazjum Heleny Miklaszewskiej i marzyła, by móc tam spędzić swe nastoletnie życie, prawie jak zakonnica za murami klasztoru. Z dala od domu, odoru mięsa, woni róż, zapachu cygar i dziur wypalonych cygarem w futrze zdartym ze zwierząt. Używając współczesnych słów, można by rzec, że młoda Róża dobrze wiedziała, czego chce od życia. Miała konkretny, całkiem realny plan na najbliższe lata. Nie przewidziała tylko, że nagle jej los ulegnie zmianie i już nigdy nie powróci na poprzednie, przewidywalne i starannie obmyślone tory.

      Wyobraziła sobie kiedyś, że ktoś napada na Annę Wilhelminę. Zrywa te wszystkie błyskotki, odrąbuje matce szyję, na której wiszą perły i złote łańcuchy, i odcina palce, ozdobione pierścieniami. Wyrywa jej z piersi broszkę razem z ciałem, z żywym ciałem skrytym za szlachetnymi kamieniami i z kamiennym sercem w głębi.

      Róża miała bujną wyobraźnię, do której nie była skłonna się przyznać. Nawet przed samą sobą.

DOROTA

      Sabina zamilkła. Wypiła parę łyków kawy.

      – Wybacz, zaschło mi w gardle – wyjaśniła z lekkim uśmiechem.

      Dorota siedziała nieruchomo, jak zahipnotyzowana. Szeroko otwarte oczy, widoczny na twarzy szok. Zaniemówiła z przejęcia.

      – Co się stało? – spytała staruszka z udawaną troską. – Czyżbym przynudzała? – Zmrużyła chytrze oczy.

      – Och, nie, absolutnie nie! – zaprotestowała dziewczyna. – Wręcz przeciwnie!

      Jej własny głos zabrzmiał jakoś tak płasko, bez wyrazu. Historia przedstawiona przez Sabinę była fascynująca. Dorota nigdy by nie przypuszczała, że ta przemiła, ale całkiem zwyczajna staruszka ma tak nieprzeciętny talent do snucia opowieści. Spodziewała się niezbornego, chaotycznego przynudzania, a usłyszała trzymającą w napięciu fabułę, logicznie przedstawioną i starannie ubraną w słowa. Dorota nie wiedziała, co powiedzieć.

      Sabina zauważyła jej niepewną minę.

      – Może zamówić ci jeszcze jedną kawę? Albo setkę? O ile tu mają…

      – Raczej СКАЧАТЬ