Dom sekretów. Natalia Bieniek
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dom sekretów - Natalia Bieniek страница 18

Название: Dom sekretów

Автор: Natalia Bieniek

Издательство: PDW

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия:

isbn: 9788380972650

isbn:

СКАЧАТЬ wyglądał na sześćdziesiąt lat, a jego polszczyzna pozostawiała wiele do życzenia. Miał lekki amerykański akcent – jak ocenił Marcin. Ocenił także strój przybyłego, a był to dobrej jakości garnitur i perfekcyjnie wyprasowana, zapewne bardzo droga koszula. Okulary w eleganckich oprawkach również wyglądały na markowe i kosztowne. Młody mecenas rzadko miał do czynienia z majętnymi klientami, spojrzał więc na pana Ottona Weissa szczególnie przychylnie.

      Potem przymknął oczy, robiąc łaskawie przyzwalającą minę, która miała oznajmić: „Zamieniam się w słuch, z czym przybywasz, drogi kliencie, i w czym mogę ci pomóc? Zrobię dla ciebie wszystko, co w mojej mocy”. Położył łokcie na biurku, brodę oparł na dłoniach. Podpatrzył tę pozę u ojca i nieodmiennie przywodziła mu ona na myśl pewność siebie i bogate doświadczenie Kwileckiego seniora.

      Otto Weiss wyjął ze skórzanej teczki plik dokumentów.

      – Reprezentuję moją klientkę, która z uwagi na stan zdrowia nie mogła przybyć do Polski ze Stanów Zjednoczonych – rozpoczął.

      Mówił poprawnie gramatycznie, jedynie nietypowy akcent sugerował, że Otto Weiss być może nie wychowywał się w Polsce. Momentami był aż nazbyt staranny, a niektóre słowa artykułował tak, jakby poznawał język polski w czasach Adolfa Dymszy.

      – Członkowie rodziny mojej klientki byli przed drugą wojną światową właścicielami następujących nieruchomości znajdujących się w centrum Łodzi. – Podał Marcinowi dokumenty.

      Marcin włożył okulary, których tak naprawdę nie potrzebował, bo nie miał wady wzroku, ale podobno dodawały mu profesjonalizmu. Na szkoleniu z autoprezentacji doradzano zakup eleganckich okularów z zerowymi szkłami.

      – Hm… – chrząknął, przeglądając papiery.

      Już pierwszy rzut oka na treść dokumentacji wystarczył mu, by stwierdzić, że sprawa może być poważna. I trudna.

      – Mam za zadanie odzyskać te parcele w imieniu mojej klientki. – Weiss przeszedł do rzeczy.

      Marcin domyślał się, że o to właśnie chodzi. Jaki mógł być inny powód?

      – Rozumiem… – powiedział wolno.

      Wartość przedmiotu sporu była rzeczywiście zacna. Zaiste, nawet bardziej niż zacna. Widać na pierwszy rzut oka. Nie trzeba zgłębiać ekspertyz. Jedna z lepiej położonych działek w centrum miasta… Młody mecenas z trudem stłumił narastającą ekscytację.

      – Zajmę się tą sprawą, panie Weiss. Za chwilę omówimy szczegóły – odparł spokojnym tonem.

      Na coś mu się przydały te zajęcia z autoprezentacji i wystąpień publicznych. Dzięki nim nauczył się, by nie odkrywać od razu wszystkich kart.

      Kiedy myślał, że wszystko jest już jasne, jego gość rozpoczął nowy temat.

      – I druga sprawa, z którą przychodzę… – zawiesił głos.

      – Taak? – Na twarzy Marcina pojawił się zachęcający uśmiech.

      – Mam odnaleźć pewną starszą kobietę.

      Po tych słowach Marcin przestał się uśmiechać.

      – Za to również otrzyma pan stosowne honorarium – zapewnił go rozmówca.

      Może Marcinowi się wydawało, lecz w głosie nowego klienta zabrzmiała nuta sarkazmu.

      Nie idzie im najlepiej ta konwersacja. Szkolenie z umiejętności miękkich do powtórki. Ale Weiss mylił się w swoich ocenach. Na mniej interesownego adwokata nie mógł trafić.

      – Słucham, proszę mówić dalej… – Marcin ponownie złożył ręce pod brodą.

      Jego rozmówca wyjął z teczki inny plik dokumentów. W tym fotografie.

      – Otrzymałem od mojej mocodawczyni informację, że ta oto osoba ocaliła jej życie podczas wojny. Moja mocodawczyni chciałaby wystosować wniosek o przyznanie jej medalu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. – Znów umilkł na chwilę.

      – Proszę mówić dalej – zachęcił go Marcin.

      Przeczuwał, że te dwie kwestie są tak ze sobą powiązane, że nie może się zająć tylko pierwszą z nich. Aby prowadzić intratną sprawę spadkową, będzie musiał również pobawić się w detektywa w tej drugiej, niekomercyjnej. Powstrzymał westchnienie.

      Wówczas Weiss pokazał mu fotografię.

      Wyglądała na zrobioną w latach trzydziestych dwudziestego wieku. Przedstawiała sześć młodych dziewczyn w lekkich sukienkach. Marcin zbliżył twarz do zdjęcia.

      Trudno byłoby rozpoznać którąś z postaci, nawet gdyby znał osobiście tę osobę. Fotografia małego formatu, dziewczyny tak młode, że własnej matki nie potrafiłby wskazać, gdyby znajdowała się na tym zdjęciu.

      Z zainteresowaniem słuchał dalszych wyjaśnień Weissa.

KIEDYŚ

      Właściciele nieruchomości, Sara i Samuel Goldmanowie, mieszkali skromnie, bez zbytniego przepychu, choć widać było, że niczego nie muszą sobie odmawiać. Ich trzy dorastające córki, Debora, Miriam i Rachela, miały sporo sukienek, strojne kapelusze, rękawiczki i szale na różne okazje. W potężnej szafie wisiało kilka dobrej jakości futer. W kuchni przyrządzano koszerne dania, choć nie dbano przesadnie o zwyczaje. Rodzina była spolonizowana, mieli kucharkę Polkę. A właściwie Polkę niemieckiego pochodzenia. Nazywała się Adela Schmidt. Ot, takie zagmatwane losy, istny tygiel narodowości i można by snuć na ten temat nieskończoną ilość opowieści.

      Goldmanowie głęboko wrośli w tkankę społeczną miasta. Nie należeli do najbogatszych łódzkich rodzin, byli jednak stosunkowo majętni. Samuel odziedziczył po ojcu małą fabrykę tkanin oraz przędzalnie, które w porównaniu z zakładami łódzkich potentatów były doprawdy skromne. Aż dziw, że przedsiębiorstwo Goldmana nie zostało przejęte, wykupione i pożarte przez potężniejszą konkurencję. Może dlatego, że Samuel Goldman wraz z żoną nie mieli ambicji konkurowania z największymi, toteż nie wchodzili w drogę potentatom i skupiali się na produkcji detalicznej.

      Goldmanowa była szczególnie dumna ze składu kapeluszy przy ulicy Piotrkowskiej. Pracownia, mimo że mała, skromna i zlokalizowana w bocznej oficynie, słynęła z wyrobów najwyższej jakości i najnowszych wzorów. Z biegiem czasu doszły także rękawiczki i szale. Oraz szycie sukien na zamówienie. Zróżnicowany asortyment. Nic dziwnego, że córki Goldmanów miały sporo strojów.

      Jeśli chodzi o własny wygląd, Sara wyznawała zasadę, że lepiej się nie wyróżniać. Dzięki temu idealnie wtapiała się w tłum. Ubierała się na czarno lub też w szarości zbliżone do czerni, choć mogła nosić każdy z barwnych materiałów, które wraz z mężem sprzedawali. Stać ją było, by jaśnieć od stóp do głów, ale jej na tym nie zależało. Była okrągła i pulchna jak bułeczka, chodziła w nieodłącznej chuście na głowie. Mając sporą tuszę i twarz raczej średniej urody, zdawała sobie sprawę, że nawet najlepsze stroje nie uczynią z niej powabnej księżniczki. СКАЧАТЬ