Dom sekretów. Natalia Bieniek
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dom sekretów - Natalia Bieniek страница 15

Название: Dom sekretów

Автор: Natalia Bieniek

Издательство: PDW

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия:

isbn: 9788380972650

isbn:

СКАЧАТЬ że się mylił. Przede wszystkim za wcześnie się ożenił. Stał wówczas na początku swojej drogi do sukcesów, a Tekla była córką majętnego kupca Fischera. Posag panny młodej pozwolił Rudnickiemu studiować w spokoju. Koniecznie chciał się uczyć, a kształcenie na uniwersytecie wymagało pieniędzy.

      Jednak pomylił się wtedy, wybierając Teklę. Pomylił się sromotnie. Teraz, kiedy doszedł do tego, do czego doszedł, miał już inną pozycję i mógł się ożenić, z kim tylko chciał. Choćby z tą frywolną romantyczką Anną Wilhelminą. Podobała mu się. Pociągała go. Z biegiem lat te odczucia rosły, gdyż widywali się często. Ale było już za późno. Wprawdzie Anna owdowiała, jednak mecenas nadal miał na głowie Teklę, która wiedziała o jego sprawach z przeszłości nieco więcej niż inni. Byłoby to wyjątkowo niekorzystne, gdyby porzucona małżonka, ogarnięta złością, zaczęła dzielić się swą wiedzą z osobami trzecimi. Rudnicki nie miał pewności, czy udałoby mu się zrobić z żony wariatkę. A ludzie mogliby uwierzyć w jej opowieści.

      Tak więc trwał w tym związku, a że był bogaty, mógł sobie pozwolić na płatne dziwki co jakiś czas. Oraz śledzenie z oddali losów pięknej Anny Wilhelminy, która nawet po bankructwie ojca, pozbawiona luksusów, wyglądała o niebo lepiej od Tekli. By mieć więcej sposobności widywania Anny, mecenas Rudnicki został pełnomocnikiem jej męża. Z biegiem czasu okręcił sobie pułkownika wokół palca. Uzależnił go od siebie, co wprawdzie kosztowało, ale było niezwykle ekscytującą manipulacją. Wprowadził swego klienta w świat hazardu. Gdy nieszczęśnik zaczął przegrywać, bo w istocie nie miał szczęścia do kart, mecenas zawsze służył mu drobną pożyczką i radą. W ten sposób zacieśniał krąg wokół Anny Wilhelminy, stosując metodę niewidocznych kroczków.

      Wszakże z biegiem czasu piękna pani pułkownikowa nieco straciła na atrakcyjności w jego oczach i nawet nie chodzi o to, że z wiekiem znacznie zbrzydła czy też się roztyła (jak, nie przymierzając, Tekla). W istocie Anna Wilhelmina zachowała wiele ze swojego dawnego uroku, nadal czarowała urodą i wrodzoną gracją, która nie przemija pomimo upływu lat. Jednak czas robi swoje, a mecenas Rudnicki wolał młode kobiety. Po prostu. Młode, nie czterdziestoletnie czy też starsze. Interesowała go tylko świeża krew.

      Na przykład Róża. Córka Anny piękniała z roku na rok. Odziedziczyła po matce pewne cechy, które ogromnie pociągały prawnika. Rodzaj dumy, buńczuczność, bezczelność nawet. I te ogniste oczy, to spojrzenie kobiety bynajmniej nie uległej i łagodnej. Właśnie tego pożądał mecenas Rudnicki.

      ROZDZIAŁ 3

DOROTA

      Służby porządkowe szybko opanowały sytuację, konstrukcja budynku była nienaruszona, ściany i dach nie groziły zawaleniem. Lokale zastępcze okazały się niepotrzebne. Sabina i Dorota wróciły do mieszkania.

      Staruszka siedziała na kanapie w głównym pokoju i patrzyła na kredens, kryjący tajemnicze znalezisko. Szkatułka znajdowała się w tym samym miejscu, gdzie ją zostawiły z Dorotą. Nikt tam nie grzebał, bo ściereczka kuchenna była ułożona w podobny sposób jak wtedy, gdy wychodziły.

      – Dobrze, że już zabrali te kości – powiedziała Dorota. – I że pozwolono nam tu wrócić. Nie chciałabym się od pani wyprowadzać. Miło mi się z panią mieszka.

      – Ma to swoje plusy, istotnie – potwierdziła z lekkim uśmiechem Sabina.

      Przez chwilę siedziały w ciszy. Stało się to ostatnio dość rzadkie w tym mieszkaniu – nikt się nie kręcił, nikt nic nie mówił, nikt nie hałasował… Teraz można by usłyszeć bzyczenie muchy, tak zrobiło się cicho. Rzeczywiście, jakiś zagubiony owad uderzał skrzydełkami o szybę okienną, utkwiwszy pomiędzy oknem a firanką. Sabina podejrzewała, że to bąk lub osa.

      – Dorotko, wypuść tego biedaka za okno – poprosiła. – To też stworzenie boskie! Nie skrzywdziłabym nawet muchy.

      Dziewczyna popatrzyła na staruszkę spod oka. Wydawało jej się, że w słowach Sabiny pobrzmiewa pewna nuta ironii. Posłusznie otworzyła okno, a latające stworzenie boskie zwane bąkiem, zapewne niezwykle pożyteczne w innym ekosystemie, wyleciało na wolność.

      – Dziękuję – powiedziała Sabina.

      Dorota powróciła na fotel, a po drodze obrzuciła zaintrygowanym wzrokiem kredens, w którym zostawiły szkatułkę.

      – Pewno chciałabyś zajrzeć do tych skarbów… – zaczęła staruszka. – Wreszcie jesteśmy same.

      Dorota już otwierała usta, by możliwie dyplomatycznie wyrazić lekkie zainteresowanie, lecz starsza pani była bardziej bezpośrednia i konkretna.

      – Dawaj to, zobaczymy, może się uda otworzyć bez klucza.

      Dorota wyjęła z kredensu szkatułkę, która była dość ciężka i spora. Wyglądała bardziej jak miniskrzyneczka. Potrząsnęła nią delikatnie, ale nie było słychać żadnych interesujących dźwięków, czyli dla przykładu uderzania diamentu o diament ani stukania perły o perłę. W środku zdecydowanie coś było, lecz wszelkie dźwięki zostały wytłumione. Pewnie ktoś owinął zawartość w gałganki.

      Postawiła znalezisko na stoliku kawowym przed oczami Sabiny. Na bocznej ściance szkatułki znajdował się zamek, coś jak niewielka kłódeczka. To oczywiste, że przydałby się klucz.

      – Spróbuję otworzyć bez klucza – zaproponowała nieśmiało dziewczyna.

      Sabina skinęła przyzwalająco głową.

      Dorota starała się unieść wieko, ale ani drgnęło. Zamek wyglądał solidnie. Można by spróbować podpiłować.

      – Ma pani kuchenny tasak do cięcia kości?

      Sabina spojrzała na nią z zaskoczeniem.

      – No, wie pani, moja mama rozcina nim kurczaka… – Dorota wyczuła, że jej pytanie zabrzmiało niezręcznie, i zamilkła.

      – Cóż, może nie posuwajmy się tak daleko – powiedziała ostrzejszym tonem Sabina. – Jakie mamy prawo, by w ogóle to otwierać?

      Co prawda, to prawda. Zakłopotana Dorota opuściła głowę.

      – Myślałam, że to należało do pani rodziny… – wyjaśniła.

      Gdyby Sabina odrzekła: „Tak, to moje! To miał być mój posag! Szkatułka należała do moich przodków!” – wtedy otwarcie jej byłoby jak najbardziej na miejscu. Co jej szkodziło tak właśnie odpowiedzieć? To by wiele ułatwiło, staruszka zdawała sobie z tego sprawę. Jednak nie chciała kłamać.

      – Niestety, Doroto – wyjaśniła. – Wbrew temu, czego zapewne byś pragnęła, ta rzecz nie jest i nie była moja.

      Zamierzała jeszcze dodać, że szkatułka jest pechowa i tak naprawdę to żałuje, że kiedykolwiek miała z nią do czynienia. Wolałaby nie wiedzieć o jej istnieniu, gdyby to mogło odwrócić pewne sprawy.

      – Ale nie poszła z nią pani na policję – zauważyła dziewczyna.

      Gwoli ścisłości to policja przyszła do nich, a Sabina raczej nie dałaby rady nigdzie tej szkatułki СКАЧАТЬ