Название: Dom sekretów
Автор: Natalia Bieniek
Издательство: PDW
Жанр: Современная зарубежная литература
isbn: 9788380972650
isbn:
Dorota słuchała jej uważnie, z pełną zrozumienia miną.
– Daj mi pomyśleć – ciągnęła Sabina. – Potrzebuję czasu.
Kilkadziesiąt lat nie wystarczyło?! – miała ochotę spytać sama siebie. Delikatnie pogładziła wieko szkatułki. Tyle wspomnień, tyle rzeczy dobrych i tyle samo złych. Wszystko razem, wymieszane.
– Wiem, co może być w środku, ale to nigdy nie było moje. I wcale nie chcę, żeby tak się stało. Ja już nie potrzebuję bogactw. Chcę spokoju – oświadczyła.
Dorota nie nadążała za rozumowaniem staruszki. Chcieć spokoju, a jednocześnie grzebać w ścianie? Nie chcieć otwierać kuferka, ale go szukać? Sporo niewiadomych. Trochę to wszystko pokrętne.
– Rzeczywiście, nie do końca wiem, czego chcę. – Sabina jakby czytała w jej myślach. Podjęła decyzję. Nie zostawi tego ot, tak.
– Mam nadzieję, że mi pomożesz. – Chrząknęła.
– Zrobię, co będę mogła – zapewniła ją Dorota.
Pragnęła poznać historię staruszki, gdyż okruchy jej wspomnień świetnie się nadawały na wciągającą opowieść, którą Dorota zamierzała napisać.
– Chciałabym, żebyś kogoś dla mnie znalazła. – Sabina przełknęła głośno ślinę.
Stało się. Decyzja zapadła. Dziewczyna wyglądała na chętną do dalszych działań.
– Tylko, proszę, na razie nie zadawaj żadnych pytań.
– Dobrze, pani Sabino.
– Zaraz ci powiem wszystko, co wiem. Mam nadzieję, że to wystarczy. Bystra jesteś, dasz radę. Lubisz historyczne śledztwa, prawda? – Staruszka mrugnęła porozumiewawczo.
– Proszę mówić, pani Sabino. Zamieniam się w słuch.
Przez kolejny kwadrans coraz bardziej zdumiona Dorota pilnie zapisywała każde słowo swojej gospodyni. Wyglądało na to, że ta sprawa była bliższa Dorocie, niżby się wydawało. Cholernie bliska. I nie tak znów trudna do rozwikłania. Wystarczy pojechać może w dwa miejsca i wszystko będzie jasne.
Marcin Kwilecki poprawił krawat w złote wzory. Zdaniem jego matki był to ostatni krzyk mody. Marcin ufał opinii Konstancji i czasem korzystał z jej rad w kwestii ubiorów. Jego ojciec, stary mecenas Kwilecki, również zdawał się w tym względzie na żonę. Miała nad podziw dobry gust, jeśli chodzi o męską modę. Wprost odwrotnie, niż gdy chodziło o damskie stroje. Nieważne zresztą. Ważne, że Marcin był bystry, obowiązkowy i pracowity.
Będzie komu przekazać schedę po ojcu, dziadku i pradziadku. Oficjalnie wszystko, co osiągnął Kwilecki junior, czyli samodzielna pozycja w kancelarii, na równi ze wspólnikami ojca, szybko ukończona aplikacja oraz bilans wygranych spraw, było wyłącznie zasługą młodego prawnika.
Po chwili rozległ się prywatny telefon komórkowy Marcina. Dzwonił ojciec, mecenas Kwilecki senior. Syn początkowo zlekceważył połączenie, był przecież w pracy, w biurze, właśnie wrócił z sądu, gdzie dzięki jego działaniom pewnemu staruszkowi przyznano należne odszkodowanie. Marcin był z siebie dumny i zamierzał w samotności nacieszyć się dzisiejszą wygraną. Takie momenty utwierdzały go w przekonaniu, że warto było przejść przez to wszystko.
Nadal pamiętał swoje pierwsze i jedyne jak dotąd niepowodzenie na drodze ku prawniczej karierze. Choć bardzo pragnął o tym zapomnieć. Także za pomocą whisky, którą często przynosili mu zadowoleni z wygranych spraw klienci. Chodziło o jego pierwszą, niezbyt udaną próbę zdania egzaminu na aplikację. I o to, co wtedy zrobił stary mecenas Kwilecki.
Jeśli zna się połowę palestry, trudno, żeby twój syn zdawał na aplikację w nieskończoność. Za pierwszym razem Marcin dostał szansę na samodzielny sukces. Za jego drugim podejściem Kwilecki senior już sam monitorował sprawę. Twierdził wprawdzie, że Marcin zasłużył na to, by zostać adwokatem, ale jego syn był pewny, że stary mu w tym pomógł. Marcin już nie pytał, bo ojciec tylko się śmiał, ilekroć syn chciał poznać prawdę. Ale młody Kwilecki i tak wiedział swoje.
Może dlatego, kiedy już się dostał na aplikację, był jednym z najlepszych studentów. Starał się, jak mógł, uczył się po nocach, harował jak wół, zdawał wszystko śpiewająco. Ojciec mu w niczym już nie pomagał, bo nie musiał. Dobre oceny Marcina były tylko jego zasługą, nikt się przecież za niego nie nauczył tych wszystkich kodeksów, ustaw i rozporządzeń. Kosztowało go to nieprzespane noce, a także rezygnację z życia towarzyskiego i rodzinnego. Harówka miesiąc w miesiąc. Zero studenckich wyjazdów, przelotnych miłości, wypadów z kolegami na miasto.
W zamian terminowanie u znajomych ojca, na normalnych zasadach, bez ułatwień. Najpierw chłopiec na posyłki, do okienka podawczego sądu wte i wewte, przepisywanie dokumentów procesowych, sprawy najprostsze lub najnudniejsze… Długa i bardzo ciężka droga. Można powiedzieć, że swoją pilnością i poważnym podejściem Marcin odpracował swe pierwsze niepowodzenie, wtedy, na początku drogi, gdy nie został przyjęty za pierwszym razem. Nadal jednak czuł na sobie ów ciężar. Wciąż starał się udowodnić, że wart jest tamtej protekcji ojca. Pracował bardzo ciężko.
Niestety, telefon znów się rozdzwonił. Stary nie dawał za wygraną. Tym razem Marcin odebrał. To mogło być coś ważnego.
– Jak leci, synu? – Kwilecki senior miał mocny, stanowczy głos.
W sumie rzadko dzwonił do syna bez konkretnego powodu. Marcin czekał więc, aż ojciec wyjawi, o co chodzi. I rzeczywiście, niebawem przeszedł do rzeczy.
– Dzwonię do ciebie, bo mam propozycję. Może chciałbyś wziąć pewną sprawę.
Nie dał Marcinowi szansy na odpowiedź i kontynuował:
– W kancelarii nie mam komu tego dać, a sam jestem bardzo zajęty.
Zaraz się zreflektował, że to mogło zabrzmieć trochę nietaktownie. Jakby chciał synowi wcisnąć coś, na co sam nie miał ochoty. A to wcale nie było tak. Zamierzał na swój sposób wspomóc Marcina… finansowo.
Dodał więc:
– Duża wartość przedmiotu sporu. Pomyślałem o tobie, bo wiem, że świetnie sobie poradzisz.
O, i to jest to. Takie stwierdzenie zawsze daje pożądany efekt. Słowa mają moc sprawczą, kto mógłby o tym wiedzieć lepiej niż adwokat? Zresztą Marcin rozumiał, że ojciec chce dobrze. Sprawy, które dotąd prowadził młody Kwilecki, nie były, delikatnie mówiąc, zbyt dochodowe.
Marcin doradzał bowiem głównie osobom starszym, ubogim i niedołężnym, jakby z góry skazanym na niepowodzenie. Przedmiot sporu bywał niewielkiej wartości, toteż i procent od sprawy otrzymywał znikomy. Dla przykładu, reprezentował ostatnio СКАЧАТЬ