Dom sekretów. Natalia Bieniek
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dom sekretów - Natalia Bieniek страница 14

Название: Dom sekretów

Автор: Natalia Bieniek

Издательство: PDW

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия:

isbn: 9788380972650

isbn:

СКАЧАТЬ pułkownikowej były trochę nieświeże i niedopracowane.

      Róża czekała na zewnątrz, pod drzwiami, jak jej kazała matka. Trudno jednak było nie słyszeć podniesionego głosu Anny Wilhelminy.

      – Przykro mi – odparł mecenas Rudnicki. – Ale taka jest prawda. Dom był jego jedynym majątkiem.

      – To niemożliwe! – upierała się wdowa. – Kiedy za niego wychodziłam, był człowiekiem majętnym. A mój fundusz? Pan pamięta… Miałam fundusz na drobne wydatki. Takie tam, reprezentacyjne… Życie towarzyskie… Skąd były te pieniądze?

      Mecenas Rudnicki uśmiechnął się z kiepsko skrywaną ironią. Pamiętał narzekania własnej żony: „Pułkownikowa ciągle w nowej sukni, a ja chodzę jak kocmołuch!”.

      – Te pieniądze, droga pani, już się skończyły – oznajmił autorytarnie.

      – Jak to?

      – Normalnie. Wydała je pani – odparł nie bez satysfakcji. – To nie był worek bez dna.

      – Ale przecież mój mąż miał regularne dochody, i to niemałe. Co się stało z tymi pieniędzmi?

      Mecenas Rudnicki powoli zapalił cygaro. Ach, te kobiety, jakże są naiwne, pomyślał. Zajęte sobą do tego stopnia, że nie widzą, co się wokół nich dzieje. Pół miasta wie, pół miasta o tym mówi, a one dowiadują się ostatnie.

      – Oboje państwo nie żyli zbyt oszczędnie… – Postanowił dozować złe wiadomości.

      – Co pan ma na myśli? Mój mąż niewiele na siebie wydawał…

      – Pani małżonek grał w karty, droga pani.

      – To co, że grał?!

      – Ujmę rzecz inaczej. Pani mąż przegrywał w karty pieniądze.

      Anna Wilhelmina przystanęła osłupiała.

      – Pan raczy żartować! To jakieś bzdury.

      A szeptem dodała, ledwie zrozumiale nawet dla siebie samej, z niejaką dozą zażenowania: „Ja zwariuję przez te karty!”.

      Tymczasem mecenas taktownie milczał.

      – Nie będę tego słuchać – kontynuowała zapalczywym tonem. – Chodź, Różo, idziemy! – W podnieceniu zapomniała, że córka stoi za drzwiami, a nie obok niej. – Nie damy szargać imienia naszego męża i ojca, przedwcześnie zmarłego! Idziemy!

      – A można wiedzieć dokąd? Dokąd panie pójdą? – spytał Rudnicki.

      Spojrzał na głęboki dekolt wdowy po byłym kliencie, której piersi falowały w uniesieniu w sposób nadzwyczaj ponętny.

      – Dom spłonął doszczętnie – zauważył rzeczowo.

      – Nie pana interes, dokąd pójdziemy! – Anna Wilhelmina przechwyciła lubieżne spojrzenie prawnika.

      – Radziłbym być grzeczniejszą, madame. Mogę paniom jeszcze pomóc – oświadczył na pożegnanie Rudnicki. – Albo zaszkodzić – dodał już ciszej, do siebie.

      Miał co do nich obu pewien plan. Pomysłów na życie mu nie brakowało.

*

      Mecenas Rudnicki wydawał się człowiekiem nie do zdarcia. Nikt nie wiedział, ile ma lat, ale wciąż wyglądał młodo. Zarówno przed wielką wojną, jak i dwadzieścia lat później. Wiecznie pełen energii, z nowymi pomysłami na życie własne oraz innych. Ku swojej uciesze i zmartwieniu otoczenia. Jako jeden z pierwszych łodzian posiadał samochód, którym szczycił się ponad miarę. Była to kupiona w tysiąc dziewięćset dwudziestym czwartym roku minerva, odpowiednik rolls-royce’a. Miała dwunastocylindrowy motor i podwozie hispano-suizy. Mecenas mknął tym cackiem po głównych arteriach miasta dla samej przyjemności jazdy.

      Wzbogacił się, między innymi wykorzystując sytuację ojca Anny Wilhelminy, gdy tamten tracił majątek. Zrobił to w sposób tak przemyślny, że nikt nie zauważył, iż mecenas maczał palce w ruinie finansowej starego Rottenberga. Nawet sama Anna tego nie dostrzegła, pogrążona w rozpaczy po wycofaniu się z planów matrymonialnych wcześniej chętnego do żeniaczki szlachcica. Rudnicki był wtedy młodym, początkującym adwokatem, niezbyt drogim z powodu mizernego jeszcze doświadczenia. Dlatego ojciec Anny Wilhelminy wybrał go na swojego pełnomocnika.

      Mecenas Rudnicki przeprowadził wtedy wiele korzystnych dla siebie transakcji. Zainwestował sporo, ale efekt był tego wart. Kupował za bezcen kosztowne przedmioty, które potem sprzedawał ze znacznym zyskiem. Nie zważał na sentymentalną wartość owych rzeczy, lekce sobie ważył uczucia właścicieli i ich przywiązanie do rodzinnych pamiątek. Podobne podejście miała wówczas Anna Wilhelmina, zajęta głównie sobą. Dlatego nie przyszło jej do głowy, żeby podejrzewać prawnika o niecne zamiary. Widziała bowiem tylko siebie i swoje plany.

      Tymczasem mecenas znacząco skorzystał na bankructwie jej ojca. Można nawet powiedzieć, że przy okazji tamtych licytacji Rudnicki nieźle się obłowił. Oczywiście formalnie rzecz biorąc, działał zgodnie z prawem, niczego nie ukradł, tylko raczej niezwykle korzystnie kupił. Akcje firmy nieszczęsnego bankruta również nabył, całkiem celowo i w sposób przemyślany. Zarobił na nich potem po dwakroć. Kupił też kamienicę starego Rottenberga przy Piotrkowskiej.

      Z biegiem czasu Rudnicki dalej powiększał swój majątek, do czego miał niewątpliwy talent. Dzięki doskonałej znajomości przepisów nie postępował w sposób jawnie bezprawny, zatem nie popełniał przestępstwa. A że przy okazji nie liczył się z losem i uczuciami innych osób, to już nieważne. Na takie rzeczy nie ma paragrafu.

      Długo by tu opowiadać, jak mecenas Rudnicki wzbogacił się przy okazji wielkiej wojny. Możliwości było wówczas sporo i skwapliwie z nich korzystał. Wojna to nie tylko zniszczenia i bieda. To także okazja dla ludzi obrotnych i pozbawionych skrupułów. Można dla przykładu sprzedawać broń, umundurowanie, handlować lekami… Można produkować rzekomo luksusowe, drogie trumny. W rzeczywistości warte ułamek swej ceny. Pogrążone w żałobie rodziny były skłonne sporo za taką trumnę zapłacić, byle tylko ciało ukochanego syna czy małżonka zostało należycie uhonorowane.

      Nie warto jednak wdawać się w szczegóły, ciemne sprawki mecenasa Rudnickiego nie zasługują na tyle uwagi. Warto wszakże wiedzieć, skąd mecenas miał pieniądze na jeden z pierwszych w Łodzi automobili i jak to się stało, że tuż po wielkiej wojnie został właścicielem pięknej willi w okolicach Zgierza. Willę otaczały zgierskie lasy, cisza i spokój. Trudno było wówczas o bardziej sielankowe miejsce.

      Jedynym, co mecenasowi Rudnickiemu nie udało się w życiu, a przynajmniej mogło się udać lepiej, była żona. Tekla Rudnicka była szpetna jak noc, bezkształtna, wielka, o brzydkiej cerze i małych oczkach, przypominała świnkę. Niezgrabna w ruchach i pozbawiona gracji, brzydko jadła, żarła wręcz, i tu znów dobrze wypadało porównanie z maciorą. Rudnicki wstydził się Tekli na salonach, brzydził się nią w łóżku, miał jej dość na co dzień i od święta. Zresztą z wzajemnością.

      Tekla także nie miała pięknej duszy, w istocie pasowali więc do siebie bardziej, niżby się wydawało. Mecenasowa była nudna, małostkowa i chciwa. СКАЧАТЬ