Prawda. Melanie Raabe
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Prawda - Melanie Raabe страница 7

Название: Prawda

Автор: Melanie Raabe

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия:

isbn: 9788381431958

isbn:

СКАЧАТЬ piąty leżeć i śnić.

      Od kiedy jeden z jego przyjaciół z czasów młodości postanowił uczcić zamiast urodzin swój jedenaście tysięcy sto jedenasty dzień na Ziemi, Philipp podliczał od czasu do czasu swoje dni.

      Patrzył na startujące i lądujące samoloty i zastanawiał się, na jakim jest etapie. Od zawsze przywiązywał wielką wagę do sporządzania bilansów.

      Miał względnie szczęśliwe dzieciństwo, myślał. Nastoletniość przeżyłem bez większych katastrof. Byłem siedem razy zakochany, zanim poznałem moją żonę. Studiowałem ekonomikę przedsiębiorstw. Pochowałem ojca. Ożeniłem się, spłodziłem syna. Kieruję dużym przedsiębiorstwem, robię to dobrze.

      Spełnione życie.

      Ale to przecież nie wszystko, myślał. Zrobiłem coś jeszcze.

      Philipp przeczesał włosy dłonią, zatęsknił nagle za papierosem, chociaż od lat już nie palił.

      Kupił paczkę i przyłączył się do tłumku niemych postaci w pomieszczeniu dla palaczy.

      Nie mógł przestać myśleć o pożegnaniu z Sarah.

      Znowu jej nie powiedział. Pił kawę i przyglądał się dziecku, które chwiejnymi kroczkami wędrowało z pomocą Sarah po kuchni, na swoich tłuściutkich nóżkach, na których widok starsze panie piszczały z zachwytu. Obserwował, jak prawie się przewróciło, potknąwszy się o krawędź kremowego dywanu, złapało na powrót równowagę i parło dalej. Przyszło mu na moment do głowy, jaki to cud mieć żonę i zdrowe dziecko i że powinien czuć wdzięczność, ale jak większość jaśniejszych emocji, ta też jakoś nie chciała zagościć na dłużej.

      To kara, pomyślał. Wiedziałem, że w jakiś sposób zostanę ukarany za to, co zrobiłem, i to jest ta kara.

      Sarah się odwróciła, jakby poczuła na plecach jego spojrzenie, uśmiechnęła się z trudem.

      Zapytaj mnie, pomyślał. Zapytaj, czy wszystko u mnie okej. Co u mnie słychać, zapytaj o cokolwiek. Zadaj mi któreś z tych głupich pytań, które mnie kiedyś zawsze tak denerwowały.

      Ale Sarah milczała. Znowu. Zajęła się dzieckiem i nie patrzyła już na niego. Na jej długich rozpuszczonych włosach widać było jeszcze ślad po gumce, którą związane były na noc. Tak chętnie by ich dotknął, jej włosów. Na stole stały kolorowe kwiaty, jaskry, o ile się nie mylił, jedyny barwny akcent w tym monochromatycznym wnętrzu. Cały dom był tak straszliwie kremowy, wcześniej nie rzucało mu się to w oczy. Jakby coś się pojawiło i wyssało kolor ze wszystkich przedmiotów. Długo nic nie zmieniali w tym domu, urządzonym przez jego matkę według jej własnego gustu, z respektu dla Constanze, która po przeprowadzce do mniejszego, dostosowanego do potrzeb osób starszych mieszkania wpraszała się regularnie na herbatę i narzekała na każdą najmniejszą zmianę w „jej” domu. Później po prostu dali za wygraną, urządzili się jakoś pośród tego hanzeatyckiego chłodu, pośród tej wytworności w kremowym kolorze, która pasowała do Constanze, ale nie do niego – a do jego stąpającej twardo po ziemi żony, która kochała intensywne barwy, już w ogóle. Beżowe tapicerowane meble, dużo starego drewna, na ścianach oprawione w ramy sztychy z motywami marynistycznymi.

      Kwiaty, które Sarah tydzień w tydzień przynosiła z rynku, były jedynym elementem nadającym tym wnętrzom odrobinę koloru.

      Dziwił się, że ona ciągle ma jeszcze czas na takie drobiazgi. Na tę piękną, bezsensowną aktywność. Kupowanie kwiatów. Przycinanie ich, układanie w wazonie. Ale prawdopodobnie to właśnie te drobne, na pozór pozbawione sensu czynności sprawiały, że Sarah zachowywała równowagę.

      Z zewnątrz wszystko wyglądało jak zawsze, rzeczy utraciły jednak swoją oczywistość, po tej… po tej sprawie. Nie wiedział, co robić. Nie wiedział, jak pogłaskać żonę po włosach, jak pocałować ją na pożegnanie, nie wiedział, jak ma się bawić ze swoim rocznym dzieckiem, czasami nie wiedział nawet, jak wziąć i wypuścić oddech. Zadawał sobie pytanie, kiedy to się zaczęło, że rzeczy zaczęły tak zupełnie wymykać się spod kontroli. Czy naprawdę dopiero wtedy, tej jednej brzemiennej w skutki nocy? A może już wcześniej?

      Przy pożegnaniu Philipp toczył wewnętrzną walkę.

      Czy ma jej powiedzieć? Zmagał się z tym dylematem. Obserwował wskazówki kuchennego zegara posuwające się w swojej żmudnej wędrówce, tak długo, aż było już za późno, by rozpoczynać rozmowę. Pocałował Sarah w czoło i ruszył ku wyjściu.

      Sarah miała w zwyczaju towarzyszyć mu do drzwi i odprowadzać wzrokiem, zawsze gdy wyruszał w dłuższą podróż. Tyle razy stała w drzwiach i machała mu na pożegnanie tak długo, aż zniknął jej z oczu. Wsiadając do samochodu, czuł jej wzrok na plecach. Widział we wstecznym lusterku, jak stawała się coraz mniejsza i mniejsza, w miarę jak się oddalał. Początkowo wydawało mu się to takie słodkie, później stało mu się to obojętne, w pewnym momencie wręcz idiotyczne, wreszcie przestał to w ogóle widzieć. Ale tego dnia ten rytuał sprawiał mu radość. Oznaczał, że ona kocha go jeszcze, a miał już teraz świadomość, że to nie jest oczywiste.

      I zdawało mu się wtedy – przed tą krótką podróżą służbową, która miała okazać się bardzo wyczerpująca – że tak dobrze jest wiedzieć, co teraz nastąpi. Ten drobny, czuły gest, który mówił: nieważne, jak wiele padło między nami złych słów, ile napsuła Constanze, to wszystko, co się stało, nie ma żadnego znaczenia, bo nasz związek ciągle funkcjonuje. Za to jestem wdzięczny, pomyślał wtedy i poczuł radość, uświadomiwszy sobie, że wciąż jeszcze jest zdolny do takich uczuć.

      Przekroczył próg, czuł na plecach wzrok Sarah, jak zawsze, i postanowił, że tym razem zrobi coś, czego nigdy wcześniej nie robił, bo zawsze wydawało mu się to trochę głupie. Postanowił, że wsiądzie jak zawsze do swojego mercedesa, jak zawsze włączy silnik, ruszy jak zawsze – a potem opuści szybę i też pomacha Sarah. I ona to zobaczy i będzie wiedzieć, że on ją jeszcze kocha. I ona się wtedy uśmiechnie. I ten uśmiech nie będzie wymuszony. Jak kiedyś.

      Philipp zszedł po schodach, odwrócił się do niej, uśmiechając się – i zdążył jeszcze zobaczyć, jak Sarah zamyka za sobą drzwi i znika wewnątrz domu. Tak po prostu. Żadnego machania, żadnej Sarah. Żadnego rytuału. Żadnej pociechy. Tylko śnieżnobiałe drzwi z numerem 11.

      Pokonując kolejne stopnie prowadzące na ulicę, czuł już w powietrzu jesień – zapach pierwszego mrozu i gnijących liści – tak jak koty, które podobno wyczuwają, kiedy do łóżka ciężko chorego człowieka zbliża się śmierć. Gdy jechał samochodem na lotnisko, zaczęło padać. Deszcz złączył niebo i ziemię szarymi sznurami, grubymi jak pręty krat.

      Philipp zgasił papierosa, od którego zrobiło mu się niedobrze, i usiadł znowu w poczekalni przy bramce, tym razem możliwie daleko od tamtej zakochanej pary. Większość obciągniętych sztuczną skórą siedzeń zajmowali biznesmeni, szarzy panowie jak on, piszący coś na swoich laptopach albo komórkach. Pomiędzy nimi tu i ówdzie kilku obligatoryjnych turystów, którzy byli jak barwne, egzotyczne ptaki.

      Wcześniej, szukając biletu, zauważył, że Sarah włożyła mu do torby jabłko. Nie wiedział, czy go to cieszy, czy irytuje. Gdyby chciał zabrać ze sobą jabłko, СКАЧАТЬ