Prawda. Melanie Raabe
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Prawda - Melanie Raabe страница 3

Название: Prawda

Автор: Melanie Raabe

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия:

isbn: 9788381431958

isbn:

СКАЧАТЬ I ci goście nie są wegetarianami, więc będą kurczak, sałatka i ziemniaki.

      Biorę głęboki oddech, zaczesuję za ucho nieistniejący kosmyk i rozpakowuję kurczaka. Wygląda zadziwiająco żałośnie i w jakiś sposób śmiesznie, bez głowy, piór, tak nagi. W pierwszej chwili mam opory, żeby go dotknąć, ale biorę się w garść. Kładę dłonie na martwej skórze. Nie czuję nic poza chłodem, zimnem zwłok. Życie, które musiało kiedyś mieszkać w tym małym osobliwym ciele, dawno już uleciało, któż wie dokąd. Nagle wydaje mi się to bardzo dziwne, że stoję i planuję potrawę z czegoś, co sobie biegało i dziobało ziarna, potem odsuwam od siebie te myśli. To myśli Philippa, nie moje, po tylu latach ciągle jeszcze myśli Philippa w mojej głowie. Koniec, czas z tym skończyć.

      Biorę kurczaka w obie dłonie, płuczę pod bieżącą wodą, osuszam papierowym ręcznikiem. Krótki rzut oka na przepis, który wynalazłam w moich starych książkach kucharskich, upewniam się, czy wszystko dobrze zapamiętałam.

      Potem zaczynam skubać listki tymianku, wrzucam je wraz z odrobiną soli i dużą porcją oliwy do moździerza i zaczynam ucierać całość. Gdy kończę, a cała kuchnia pachnie ziołami, zanurzam dłonie w ziołowej oliwie i zaczynam wcierać ją w skórę kurczaka. To wszystko, co teraz robię, jest takie dziwne, archaiczny, okultystyczny rytuał, zioła, oleje i martwe zwierzęta. Warsztat czarownicy. Przyglądam się sama sobie spełniającej ten akt, jakby to był film.

      Natarłam kurczaka ze wszystkich stron i teraz tnę cytryny, rozgniatam ząbki czosnku, skubię gałązki pietruszki. Muszę nafaszerować go tym wszystkim. Dawniej, wiele lat temu, gdy pieczony kurczak prosto z pieca był moją ulubioną potrawą, robiłam to bez zastanowienia. Teraz przez moment się waham. Przełamuję się po chwili. Wciskam w kurczaka cytryny, zioła i czosnek, aż pusta przestrzeń wypełnia się po brzegi. Kura jest zimna od wewnątrz, zimna i martwa, jest jej obojętne, że w to, co z niej pozostało, wciskam cytrusy. Co umarło, to umarło. Co martwe, nie czuje bólu. Co martwe, nie cierpi. Co martwe, można przezwyciężyć.

      Tyle razy zadawałam sobie pytanie, czy Philipp żyje. Ale nigdy nie umiałam sobie tego tak naprawdę wyobrazić. Czasami, w szczególnie ciemne noce, niemal życzyłam sobie, by nie żył. Żeby wiedzieć. A nie tylko mgliście przeczuwać. Było, minęło.

      Wsuwam kurczaka do rozgrzanego piekarnika, zaczynam obierać ziemniaki i wtedy przypomina mi się jednak, jak to się nazywa.

      To specyficzne uczucie, które mnie przenika.

      4

      Nowy początek.

      Wróciło lato. Na niebie nad moją głową igrają na wietrze jerzyki. Ogródek przed domem Miriam przypomina mi trochę ogród mojej ukochanej babci – bezładna zbieranina tulipanów, dalii, róż, magnolii, forsycji. Na niewielkim kawałku trawnika leży niebieski dziecięcy rower. Z ulgą stwierdzam, że przed domem nie stoi jeszcze samochód Martina. Więc rzeczywiście przyszłam wystarczająco wcześnie, by zastać Miriam samą. Naciskam dzwonek. Wisi pod nim gliniana tabliczka z wizerunkiem jeża i koślawymi literami pierwszoklasisty: mama, tata, Justus i Emily. Ledwie oderwałam palec od dzwonka, w drzwiach staje Miriam.

      – O mój Boże – mówi spontanicznie. – Jak ty wyglądasz?

      Nic nie odpowiadam, spodziewałam się, że zareaguje zdziwieniem, może nawet szokiem. Włosy tak wiele zmieniają.

      Potem Miriam opanowuje się i mówi:

      – Sorry. Nie to miałam na myśli. Wyglądasz… – Chwila zawahania. – Wyglądasz świetnie. Inaczej. Jakoś starzej, ale i młodziej. Nie mam pojęcia, jak to opisać, ale podoba mi się.

      Odwdzięczam się jej uśmiechem.

      – Dziękuję.

      – Chodź – mówi Miriam. – Chłopcy są na górze.

      Przekraczam próg tego pięknego, trochę chaotycznego domostwa, które tak bardzo kocham. Wszędzie porozrzucane zabawki, wszędzie wazony z barwnymi kwiatami z własnego ogrodu. Wita mnie unoszący się w powietrzu zapach jedzenia, z piętra dochodzi typowy hałas produkowany przez bawiących się chłopców, których wręcz roznosi energia.

      – Chłopaki, bez szaleństw! – krzyczy Miriam, nie otrzymuje jednak żadnej odpowiedzi.

      Przewraca oczami, nie mogę się nie uśmiechnąć. Tak lubię tu być. Całkowicie normalny dom. Całkowicie normalna rodzina. Emily, sześciomiesięczna siostrzyczka Justusa, na pewno śpi już spokojnie w swoim łóżeczku, zupełnie nieporuszona dzikimi zabawami ośmioletniego brata i jego najlepszego przyjaciela.

      – Czy to Sarah? – słyszę nagle głos Martina i zaraz potem zza rogu wychodzi mąż Miriam, z wiertarką w ręku.

      Szybko przełykam zawód. Ale może to i lepiej.

      – Łaa! – mówi Martin na mój widok. – Sexy, krótkie włosy!

      Śmieję się.

      – Ach – mówi Miriam z udawaną irytacją. – Za każdym razem, gdy chcę podciąć końcówki, robisz sceny, ale u Sarah krótkie włosy są sexy, tak?

      Martin śmieje się dobrodusznie. Potem przypomina sobie o wiertarce, którą ciągle trzyma w dłoni.

      – Proszę, oto ona – mówi. – Wyciągnąłem ją dla ciebie, jak obiecałem.

      Pokazuje mi urządzenie, po czym kładzie je koło drzwi wejściowych, żebym nie zapomniała o nim, wychodząc.

      – Super – mówię. – Dzięki.

      Martin zawsze chce mi pomagać, gdy w domu trzeba coś zreperować, ale ja wolę robić takie rzeczy sama. Lubię wbijać gwoździe w ściany, wiercić dziury, lubię kołki i wkręty. Narzędzia. Wykonuje się jakąś czynność i otrzymuje jasny, przewidywalny rezultat. Tworzy się porządek. Narzuca się rzeczom kontrolę. Kocham porządek. Kocham kontrolę.

      – To co? – pyta Martin, a z jego twarzy nie znika szelmowski uśmieszek.

      – Co: co?

      – No, czy nie mówi się zawsze, że jak kobiety ścinają włosy, to w grę wchodzi jakiś facet? Nowa miłość, nowe życie czy jakoś tak.

      – Martin! – fuka z oburzeniem Miriam.

      Ona wie, że od zniknięcia Philippa jestem sama. Uważa, że musi mnie chronić.

      – Już dobrze – mówię. – Martin zawsze był wścibski jak stara przekupka.

      Śmieje się, zadowolony z mojej reakcji.

      – Jak tam trening? – pyta.

      – W toku.

      Trenowałam z Martinem, przygotowując się do mojego pierwszego maratonu. On potem przestał biegać, bo nabawił się problemów z kolanem, ja przerzuciłam się wtedy na triathlon.

      – Jesteś naprawdę twardzielką – mówi.

      – Ach, СКАЧАТЬ