Prawda. Melanie Raabe
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Prawda - Melanie Raabe страница 6

Название: Prawda

Автор: Melanie Raabe

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия:

isbn: 9788381431958

isbn:

СКАЧАТЬ się do oczu, sama w sumie nie wiem dlaczego, ale udaje mi się je powstrzymać, nim wypłyną na powierzchnię, tak że Leo, którego mała, szczera twarzyczka jest tuż obok, który obserwuje bardzo uważnie moje reakcje, nie mógł ich zobaczyć.

      – Bryła lodu nie bije – mówię, próbując się uśmiechnąć.

      Leo kiwa głową, wygląda na to, że to go przekonało. Potem kładzie rękę na mojej piersi. Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale na krótki moment ogarnia mnie irracjonalny lęk, że nie wyczuje bicia, że trafił mnie odłamek diabelskiego lustra i nawet tego nie zauważyłam. I że w mojej piersi nie ma już serca, lecz wielki jak pięść kawał lodu. Dłoń mojego syna wędruje przez chwilę po moim ciele, jakby czegoś szukała, potem jego twarz się rozjaśnia. Nic nie mówi, po prostu zabiera rękę i opada zadowolony na poduszkę. Mam ściśnięte gardło.

      – Mamo, czytaj dalej – mówi w końcu Leo.

      Spełniam jego życzenie i podróżujemy z Królową Śniegu przez chłodną i niebezpieczną zimową noc. Nasze serca biją.

      7

      Do mojego wielkiego pustego domu powróciła cisza. Leo w końcu zasnął, delikatnie pocałowałam go w czoło, zgasiłam światło, opuściłam jego pokój, bezszelestnie zamykając za sobą drzwi.

      Leżę już w łóżku, gdy dochodzi do moich uszu to coś.

      Dziwny, trudny do zdefiniowania odgłos.

      Jakby… tupot.

      Ktoś tu jest.

      Zrywam się na równe nogi. Szukam po omacku spodni, które dopiero co zdjęłam, szukam komórki, aż uświadamiam sobie, że zostawiłam ją na stole w kuchni. Telefon stacjonarny ładuje się w stacji – na drugim końcu domu. Cholera.

      Ostrożnie otwieram drzwi sypialni. Zatrzymuję się, nasłuchuję. Zamieram w bezruchu, moje zmysły są maksymalnie wyostrzone. Ale nie słyszę nic, tylko własny oddech i znajome trzaski domu. Fałszywy alarm. Jestem przemęczona. Zamykam na chwilę oczy, biorę głęboki oddech – i wtedy znowu to słyszę. Tupanie. Zaczerpnięcie powietrza to nieprawdopodobny wysiłek. To tylko wiatr, mówię sobie. Wiatr. Albo kot. Kot, który dostał się jakoś do wnętrza domu i coś przewrócił.

      Nic takiego się nie dzieje, myślę sobie. Ale sama sobie nie wierzę.

      Wiem, że prawdopodobnie nie powinnam tego robić, ale idę w kierunku, z którego dobiega ów odgłos. W sumie sama nie wiem dlaczego, ale posuwam się dalej przez pogrążony w półmroku korytarz. Znowu się zatrzymuję, niepewna, w którą stronę iść. Tym razem jednak nie muszę długo czekać, by znowu usłyszeć to coś. Skóra na mojej głowie napina się boleśnie. Boję się. Ten odgłos dobiega z salonu. Tam coś jest, zaraz za drzwiami. Wstrzymuję oddech. Stoję wprost przed drzwiami, jak skamieniała, zapada absolutna cisza, i nie słyszę już nic, nawet własnego oddechu, i nie mam pojęcia, co robić, bo wiem, że nie mogę po prostu odwrócić się i odejść, nie rozumiem, skąd to wiem, ale jestem pewna, że muszę otworzyć drzwi. I nie wiem, skąd to wiem, ale nie mam innego wyboru.

      Znowu rozlega się to kołatanie, trudne do zdefiniowania, przerażające. Moja ręka sama dotyka klamki, bez żadnego rozkazu z mojej strony. Moja ręka naciska klamkę, zupełnie bez udziału mojej woli, i odgłos zza drzwi milknie. Cokolwiek tam jest, za drzwiami, to coś na mnie czeka. Dociskam klamkę do końca, otwieram drzwi. Wiem, że nie wolno mi zobaczyć tego, co się za nimi znajduje, że ujrzenie tego zabije mnie, ale moja ręka nie jest mi posłuszna, ciągnie za drzwi i otwiera je na oścież. Oczy mam szeroko rozwarte, drzwi lecą gwałtownie w moją stronę i łomot kroków przewala się jak grzmot, nastawiam się na to, co za chwilę zobaczę – i słyszę własny krzyk, i w końcu się budzę.

      Przez moment leżę bez tchu, wpatrując się w ciemność. Tylko nie zacznij rozpamiętywać tego snu, mówię sobie. Po prostu z powrotem zaśnij. Oczywiście mi się nie udaje, nigdy mi się to nie udaje, nocą mroczne myśli mają do mnie łatwiejszy dostęp. Leżę, a one podkradają się cicho. Myślę o zaćmieniu słońca, o tym sprzed wielu lat i o tym dzisiaj, myślę o małej, spoconej rączce mojego synka, jak szuka mojego serca, żeby sprawdzić, czy nie zamarzło, i myślę o tych wszystkich drzwiach, o tych wszystkich kryjących się za nimi niebezpieczeństwach, przed którymi nie jestem w stanie ochronić samej siebie, a tym bardziej jego. Myślę, że świat to niebezpieczne, bardzo niebezpieczne miejsce, w którym samotna nie mam szans na przetrwanie.

      Dudnienie zza drzwi dawno mi się już nie śniło i zadaję sobie pytanie, co mogło sprawić, że ten koszmar teraz nagle powrócił. Zwłaszcza że wydaje mi się, iż wiem, co jest za tymi drzwiami. Przewracam się na łóżku, jakby gwałtowny ruch mógł przepłoszyć nocne myśli niczym stado kruków.

      Zapalam światło. Potem mówię sobie, że potrzebuję snu, i gaszę je na powrót. Zamykam oczy.

      Numer jeden, myślę sobie: jestem oszustką.

      Numer dwa: zabiłam człowieka.

      Numer trzy: mam tatuaż w mało widocznym miejscu.

      Jedno z trzech jest kłamstwem.

      Wsłuchuję się w swoje wnętrze, na próżno próbuję odnaleźć to cudowne uczucie z dzisiejszego poranka. Wypłoszył je stary zły sen i nagle czuję w sobie poruszenie czegoś zgoła odmiennego, powolne, ale nie powstrzymane, niczym małe zwierzątko o ostrych zębach, które zbudzone z długiego zimowego snu opuszcza swoje gniazdo: przeczucie czegoś złego.

      Lato 2008

      Moment bezpośrednio przed, pomyślał, chwila, gdy już wiadomo, co się zdarzy, a kiedy jednak nic się jeszcze nie wydarza. Ten moment jest wszystkim.

      To wyglądało jak jeden z tych płynnych ruchów, taką swobodę, pozornie pozbawioną wysiłku, baletnice osiągają dopiero po latach ćwiczeń – a jednocześnie było to całkowicie spontaniczne. Jakby w tajemnej zmowie, do której nie potrzeba żadnych słów, zaczęli przechylać głowy, on swoją jasnowłosą w jedną, ona swoją pokrytą ciemnymi lokami w drugą. A potem ich usta się spotkały.

      To był ich pierwszy pocałunek, widział to od razu. Podniecenie wibrujące między tymi dwojgiem można było wręcz wyczuć w powietrzu.

      Zdziwi go miękkość jej warg, pomyślał Philipp, obserwując kątem oka siedzącą naprzeciwko parkę. Za każdym razem, gdy całuje się kobietę po raz pierwszy, pojawia się to zdziwienie, jak miękkie są jej wargi. Nieważne, jak wiele kobiet się już całowało, to zdumiewa za każdym razem.

      Dla tych dwojga na świecie nie było nikogo innego, nie istniała poczekalnia pełna ludzi kierujących w ich stronę ciekawe spojrzenia, nie istniał terminal, nie istniało lotnisko, nie istniał Hamburg, kraj, cały świat – tylko oni dwoje, wilgotne ciepło, oddech, wargi. Spełnienie, nieważkość.

      Naturalnie to wszystko to jedynie biochemiczne procesy, w zasadzie sprawdzali tylko instynktownie poprzez wymianę śliny, na ile kompatybilne są ich geny, całowanie się nie jest niczym więcej, wszystko inne to ezoteryka i puste słowa, pomyślał Philipp i wreszcie odwrócił od nich wzrok. Momentalnie otaczający go lotniskowy gwar wzmógł się, jakby ktoś gwałtownie podkręcił głośność. Stłumione rozmowy, komunikaty z głośników, СКАЧАТЬ