Wreszcie mogę się zastanowić poza zasięgiem wzroku obcego śledzącego każdy mój ruch. I od razu przychodzi mi do głowy rozwiązanie.
Nie mogę oczekiwać pomocy od Bernardy’ego i Hansena, teraz już to wiem, ale co z tą wysoką blondynką, która na lotnisku dała mi swoją wizytówkę? Wygrzebuję z torebki ten niewielki kartonik. Widać na nim tylko jej nazwisko, Barbara Petry, i numer telefonu, jedno i drugie prostą, czarną jak smoła czcionką. Wykręcam numer, wstrzymuję oddech. Odbiera po drugim sygnale.
– Barbara Petry.
– Halo, tu Sarah Petersen.
– Pani Petersen! – W jej głosie słychać zaskoczenie, pewnie powinnam trwać teraz w radosnym uniesieniu wywołanym powrotem męża, a nie zawracać jej głowę telefonami. – Jak mogę pani pomóc? – dorzuca.
Muszę przełknąć ślinę, wręcz boli mnie gardło, tak jest suche.
– Potrzebuję bardzo pilnie pomocy z pani strony – mówię. – Czy mogłaby pani wpaść do mnie na chwilę?
– Czy coś się stało?
Jak mam jej to powiedzieć, by potraktowała mnie poważnie?
– Wiem, że to brzmi idiotycznie – mówię. – Ale ten mężczyzna, którego pani i wszyscy inni biorą za Philippa, to nie jest Philipp Petersen. Nie wiem, kto to jest, ale to nie jest mój mąż.
W telefonie zapada na chwilę cisza. Spodziewam się, że zapyta, co się dzieje.
– Już jadę – mówi zamiast tego.
Dziękuję jej, czuję, jak do oczu napływają mi łzy ulgi, mrugam, żeby je odpędzić.
– Ależ oczywiście – mówi Petry. – Po to tu jestem.
Daje się słyszeć trzask, zaraz potem sygnał zajętości.
Siadam na sofie i przyglądam się żaglowcowi w ramkach. Widzę niemal, jak statek porusza się na falach. Zamykam na moment oczy.
Od razu mam w uszach krzyki fotografów. „Panie Petersen! Panie Petersen!” A potem głos Hansena. „Pani Petersen? Wszystko w porządku?”
Moje myśli dryfują w nieokreślonym kierunku i przypominam sobie, że Philipp mówił do mnie „pani Petersen” zawsze wtedy, gdy go czymś zdenerwowałam, gdy jego zdaniem byłam znowu zbyt surowa lub zbyt poważna. Mnie za każdym razem doprowadzało to do szału, nie lubiłam mojego nowego nazwiska, nie potrafiłam się do końca przyzwyczaić do tego, że będę się teraz nazywać tak jak rodzice Philippa – nie jak moi. W kwestii, czy powinniśmy mieć wspólne nazwisko, długo nie mogliśmy dojść do porozumienia. Przed weselem spieraliśmy się całymi nocami, prowadziliśmy długie dyskusje przy czerwonym winie i pizzy z kartonu. W końcu Philipp zaproponował, żebyśmy zagrali w papier, kamień, nożyce. Zawsze tak robiliśmy, gdy w jakiejś sprawie absolutnie nie mogliśmy się dogadać. Postąpimy tak samo, postanowiliśmy sobie, także nadając imiona dzieciom, bo Philipp w żaden sposób nie dawał się odwieść od Artura dla chłopca i Lindy dla dziewczynki, mnie natomiast podobały się imiona Leo i Amelie. W każdym razie zagraliśmy o moje panieńskie nazwisko i przegrałam. Nigdy nie umiałam przegrywać.
Przypomina mi się jedna z naszych wycieczek nad Morze Północne. Byłam wtedy w zaawansowanej ciąży. Siedzieliśmy na ręczniku rozłożonym na piasku, pachniało kremem do opalania i morzem, kłóciliśmy się o jakieś bzdury. W końcu Philipp uniósł ręce w geście kapitulacji i powiedział:
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.