Pudło. Nina Olszewska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pudło - Nina Olszewska страница 7

Название: Pudło

Автор: Nina Olszewska

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 9788366553361

isbn:

СКАЧАТЬ grypsujących pytam każdego, z kim rozmawiam. Zawsze słyszę, że to prehistoria. Że są jeszcze takie dinozaury, że mają te swoje zasady, ale nikomu nie przeszkadzają. Jak chcą jeść osobno – niech jedzą. Ręki nie podadzą? Nie muszą.

      Sprawdzam więzienne statystyki:

      W 2017 roku odnotowano 43 „drastyczne przejawy podkultury więziennej”, zaangażowanych uczestników: 122, w tym dwa przypadki gwałtu. Pozostałe 41 – znęcanie się.

      W 2018 roku: 42 „drastyczne przejawy podkultury więziennej”. Zaangażowanych uczestników: 117, w tym 1 gwałt i 41 przypadków znęcania się.

      To kompletny wyciąg ze statystyk, nie koncentruję się na gwałtach, nie szukam znęcania, nie zależy mi na eksploatacji stereotypowych patologii więziennych. Takie są rubryki oficjalnego raportu Służby Więziennej, innych opcji tabelka nie przewiduje. Liczby prowokują wyobraźnię: jak organizowane i przeprowadzone są te „drastyczne przejawy podkultury więziennej”, skoro wyraźnie są to wydarzenia grupowe, a nie starcia jeden na jednego? Czy „zaangażowany uczestnik” to tylko napastnik, czy ofiara też? Czy faktycznie w te zdarzenia są zaangażowani jedynie grypsujący, czy frajerom nie zdarzają się takie sytuacje? Znajomy funkcjonariusz obrazowo, choć anonimowo, proponuje scenariusz: ktoś komuś podpadł. Wcale nie jest powiedziane, że frajer gitowi, w dzisiejszych rozwydrzonych czasach stara wiara nie jest dominującą siłą. Konieczny jest jednak przedstawiciel podkultury, żeby zdarzenie trafiło do tej tabelki, no i niezbędny jest konflikt. Skonfliktowane strony spotykają się na spacerze, żeby sprawę rozwiązać szybko i skutecznie, napastnik ma ze sobą pięciu kolegów. I tak się pojawia w tabelce jedno zdarzenie zakwalifikowane pod znęcanie, bo przecież nie gwałt, i siedmiu uczestników, bo napastnik, ofiara i pięciu kolegów, prosta matematyka.

      Na szczęście poznaję Edwarda.

      Jeśli w więzieniu można być eleganckim, zadbanym mężczyzną – Edward taki jest. Czarne polo, szpakowata fryzura muśnięta żelem, wąsik. Nonszalancki, szarmancki, uroczy. O grypsowaniu mówi „wiara” lub „przynależność”.

      – To było bardzo dawno temu, pani jeszcze malutka była. – Kłamstewko oczywiste, acz miłe, Edward od lat nie rozmawiał z kobietą, która nie byłaby pracownikiem więzienia, dba więc o takie detale. – Czasy były inne, inne było odbywanie wyroku, inni skazani, inni funkcjonariusze. – W jego głosie słyszę smutek.

      Edward jest w więzieniu od dwudziestu lat. Wcześniej jako zawodowy kierowca miewał tylko kontakty z drogówką, co najwyżej.

      – Stało się, jak się stało. Człowiek prowadzi normalne życie rodzinne i raptownie spada na samo dno. Morderstwo, najgorszy artykuł, 148. Wiadomo, jak to jest traktowane po drugiej stronie. Sam to potępiam, ciężko się z tym żyje. Kara to kara, ale tu… – Stuka się zamaszyście w klatkę piersiową. – To jest cały czas. I nie jest lekkie. Gorsze niż bicie.

      Opowiada, że kiedy trafił za kraty, bicie było na porządku dziennym. Wiedział, jak się zachować, zapewnia. Nie miał kryminalnych doświadczeń, ale miał kolegów i sąsiadów z epizodami. Chociaż o szczegółach pobytu w więzieniu nie wypadało wówczas rozmawiać, wiadomo było, kto się za kratami zachowywał niestosownie i należy mu się za to odtrącenie również na wolności.

      – Tak jak każda instytucja ma jakieś swoje tajemnice, tak i my mieliśmy swoje. Teraz jest inaczej, podobno cała bajera jest w Internecie – wzdycha tak ciężko, że nie mam serca, żeby mu powiedzieć, że to prawda. Grypserski słownik przeczytać może każdy.

      Zakaz opowiadania o doświadczeniach więziennych to pierwszy z wielu, o których powie mi Edward. Przy okazji po raz kolejny zapyta, czy mogę napisać o nim tak, żeby nikt go nie rozpoznał. Czasy już niby nie te, ale o wizerunek trzeba dbać do końca.

      Najważniejsza zasada: nie można okazać strachu.

      – Jeśli ktoś chce tu normalnie funkcjonować, nie wylądować na dnie, to trzeba pokazać, że jest się silnym. Przynajmniej wizualnie. Każdy jeden, który nie jest psychopatą albo wyrachowanym przestępcą, będzie czuł strach. Nie ma takiego, żeby na początku się nie bał.

      Nie tylko strach przed więzieniem trzeba było zamaskować. Emocje związane z popełnionym przestępstwem też nie były dobrze postrzegane.

      – Ja za coś przykrego bardzo siedzę, za osobę, która dużo dla mnie znaczyła. Naprawdę ciężko z tym funkcjonować, ale trzeba przynajmniej stwarzać pozory. Wypadłbym na mięczaka, a taki nie miał prawa funkcjonować w tym środowisku. I to nie ja jeden tak funkcjonowałem. Większość się tak zachowywała. Byli tacy, co nie umieli się powstrzymać, nieraz szloch było słychać. Wyśmiewany był taki, odsuwany na bok.

      Edward od razu powiedział, że chce grypsować.

      Było lato, koniec lat dziewięćdziesiątych. Grali przy blacie w karty. Czterech ich siedziało. „Petka”, czyli teoretycznie pierwszy raz karani. Teoretycznie, bo praktycznie byli już karani, ale ich wyroki uległy zatarciu. To byli tacy, co siedzieli w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Większość bez koszulek, na odsłoniętych ramionach prężyły się tatuaże, które Edward wciąż pamięta, jakby je widział dziś. – Przedstawiłem im, do czego chcę przynależeć. Powiedzieli mi, żebym siadał na taborecie przy oknie. I tak usiadłem bez słowa, a oni grali w karty jeszcze dwie godziny. Skończyli, jeden podszedł do mnie i musiałem się okazać… – Zamyśla się, szuka w pamięci zrozumiałych dla mnie słów. – To zaświadczenie, na jakiej podstawie zatrzymany, jaki zarzut. Pokazałem. No i pytania: skąd jestem, z jakiej dzielnicy. Tak się złożyło, że w tym czasie siedziało wielu chłopaków, których znałem, ale to mało znaczyło.

      Po burcie, czyli przez okno, poszło kilka rozmów na temat Edwarda. Chwilę zajęło czekanie na opinię z wolności. Po dwóch tygodniach przyszła odpowiedź: może przynależeć. – Nie zrozumie pani tego – zastrzega, ale próbuje mi wytłumaczyć, jak życiem na wolności można zapracować na dobrą opinię w więzieniu. Nie chodzi o udział w bijatykach czy przestępcze sukcesy. Ważne są zasady, jakimi się człowiek kieruje, honor, lojalność. Praworządny obywatel też się może wykazać. Edward żył, jak trzeba, chociaż bez przemocy, a nawet z pogardą dla kradzieży.

      – Tak się to odbyło. Potem nauki, szkolenie, co mogę, na co nie mogę sobie pozwolić… Ale identyfikacji na pewno żadnej nie będzie? – przerywa. – No dobrze. W tamtych latach to miało sens i zasadność. Nie miałem prawa prowokować funkcjonariusza lub niegrzecznie się do niego zwrócić, ale jeśli on się do mnie niegrzecznie zwracał – a faktycznie w tamtych czasach inaczej nie było – moim obowiązkiem było… naubliżać mu, pocisnąć z nim. Wtedy to miało sens, teraz to uległo troszkę wypaczeniu, bo inni są funkcjonariusze, inni osadzeni, inne relacje.

      Wylicza kryminały, w których siedział: Lublin, Tarnów, Chełm, Krasnystaw.

      – W Tarnowie było najgorzej, nie było tygodnia, żeby nas dwa lub trzy razy atanda nie pobiła – wspomina spotkania z uzbrojonym w hełmy i tarcze zespołem funkcjonariuszy gotowych do bezpośredniego starcia. Rozmawiamy w jednym z najmłodszych zakładów karnych w Polsce. W jego przestronnych, słonecznych wnętrzach trudno sobie wyobrazić sceny ze wspomnień Edwarda.

      – Wszystko wcześniej to były stare kryminały. Tu przyjechałem w dwa tysiące trzynastym roku, zobaczyłem oddział i pomyślałem, że jestem w jakimś hotelu robotniczym. Pod celę wszedłem: łóżeczka, drabinka ładna, ładne ściany, podłoga СКАЧАТЬ