Название: Pudło
Автор: Nina Olszewska
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 9788366553361
isbn:
– Teraz jest na odwrót: pewna grupa skazanych źle się odzywa, prowokują ich, a potem się dziwią, że są jakieś dziwne sytuacje. Zwracam uwagę, załóżmy, takiemu młodemu narybkowi, który źle się odzywa do funkcjonariusza: „Nie prowokuj go, bo przez to, że ty się źle odzywasz, przyjdzie po ciebie atanda i ja ci będę musiał pomóc. Pomogę ci, ale ty poniesiesz tego konsekwencje w naszym gronie”. Nie rozumieją tego.
Tłumaczy: funkcjonariusze to są wrogowie, ale należy ich szanować, szczególnie jeśli oni zachowują się z szacunkiem. Kilka razy zdarzyły się bunty osadzonych, w których Edward odgrywał rolę negocjatora.
– Starałem się, żeby nikt za dużo nie stracił i każdy trochę ugrał.
To był może 2016 rok, jak cele mieszali. Był tym, który tłumaczył młodym, że nie tędy droga, że tylko się nabawią wyroków i wyjadą stąd w czerwonych wdziankach – dla niebezpiecznych – a i tak nic nie uzyskają. Takie teraz bunty, takie teraz myślenie.
Obecnie Edward nie widzi powodów do walki. Wspomina czasy, gdy więźniowie dostawali spleśniałe i zarobaczone jedzenie. Kiedy nie było środków czystości, a mycie dołka, czyli głębokiego talerza, polegało na jego dokładnym wycieraniu. Gdy inni osadzeni narzekają na tylko dwie rolki papieru toaletowego w miesiącu, Edward śmieje się, że tę drugą przecież dopiero niedawno dołożyli.
Grypsujący mieli obowiązek dbania o higienę własną i otoczenia, nawet gdy z cudem graniczyło zdobycie koniecznych do tego narzędzi. Inni szli w ich ślady, więc było czyściej niż teraz.
– W tamtych latach szacunek coś znaczył – wzdycha Edward i opowiada, że do więzienia zjechał, mając już trzydzieści sześć lat, nie był więc małolatem. Szacunek za kratami rozdzielany jest jednak według stażu odsiadki, a nie wieku. W efekcie w środowisko wprowadzał Edwarda ponad dekadę młodszy grypsujący, któremu i tak należał się respekt.
– Nieraz mnie to w środku gryzło, denerwowało, że ja muszę różnych jego uwag słuchać. Nieraz myślałem: co ty, gówniarzu, wiesz o życiu? Ale nic z tym zrobić nie mogłem. Bywało, że coś źle powiedziałem, bo niektóre słowa są zabronione, to ponosiłem tego konsekwencje, na przykład łatę drewnianą poczułem na sobie, żebym zapamiętał.
Nie wiem, które zabronione słowa zdarzyły się Edwardowi, bo łata go nauczyła tak skutecznie ich unikać, że po dwudziestu latach trudno nam się o tym rozmawia. Doczytuję później, że słowo „chłopiec” jest zakazane, że jak już padnie, odpowiedzieć trzeba frazą „Chłopcy to u szewca kołki strugają”. „Czerwony” można powiedzieć pogardliwie o kimś lub o czymś, ale jako nazwa koloru słowo pojawić się nie może. „Daj” jest zabronione bez względu na kontekst, bo w więzieniu „dawanie” kojarzy się tylko z jednym. Na cenzurowanym jest wszystko, co może łączyć się z homoseksualizmem. W Internecie to doczytuję, jak na złość Edwardowi.
Kiedyś grypsowało 70 procent osadzonych, teraz na 600 więźniów w tym zakładzie do subkultury należy może 70 osób – ostrożnie szacuje Edward, zastrzegając, że nie ze wszystkimi pawilonami ma kontakt. Zdarza się, że pojawiają się nowi, ale to głównie osoby penitencjarnie doświadczone, przenoszone z innego zakładu. Kandydatów do grupy jest niewielu, zresztą Edward nie ma najlepszego zdania o więziennej młodzieży.
– Teraz ci młodzi są zupełnie inni, bo zupełnie inaczej jest na wolności. Inny jest styl ubierania się, rozmowa jest inna, nie ma szacunku jeden do drugiego. Tak to się w ostatnich latach zmieniło, coś strasznego. Są rozbrykani. Jakby tak dostali od czasu do czasu, toby się może czasem zastanowili, dobrze by im to zrobiło. A tak, to wiedzą, że nic im nie grozi. Zamkną ich najwyżej do izolatki, gdzie będą leżeć całymi dniami. Ciężko jest teraz cokolwiek zrobić, żeby w tym więzieniu była harmonia. Jedno wielkie rozwydrzenie.
Tradycyjnie grypsujący mają obowiązek trzymać fason – odpowiedni styl życia, nienaganny wygląd. Dlatego Edward nosi się na czarno, schludnie, elegancko. No i nie bawi się w narkotyki, bo grypsującym nie wolno. Chociaż w dzisiejszych zepsutych czasach i grypsującym się zdarza.
Zapotrzebowanie osadzonych na używki Edward tłumaczy prosto: nie wszyscy sobie radzą z zamknięciem.
– Kiedyś samobójstw było więcej. Może ludzie nie dawali sobie wcześniej rady, nie wytrzymywali tego i dlatego się wieszali? Teraz jest tego mniej, bo inne ucieczki wybierają, ćpają.
Szukamy powodów tej ucieczki. Sugeruję wyrzuty sumienia, jednak Edward uświadamia mi naiwność takiej koncepcji. Zaznacza, że spotyka niewielu ludzi ze swojego artykułu, dla których przestępstwo mogłoby być największym ciężarem, więc nie ma pełnego obrazu.
– Jakieś kradzieże, wyłudzenia, handel narkotykami – przychodzą tu na luzie, weseli, rozbrykani. Kolegów tu szybko poznają, moment i się dogadują, bo w temacie ćpania zawsze dojdą do porozumienia. A wystarczyłoby, żeby się kordon ustawił po jednej i drugiej z pałami, a oni mieliby przez to przebiec, to by zmiękli, zmiękliby całkowicie. Nie daliby rady, prosiliby – nie bijcie!
Edwardowi pomaga praca. Pracuje od dwunastu lat. Najpierw w więziennej bibliotece, od dwóch lat w kuchni. Pierwsza praca była nieodpłatna, obecnie dostaje niewielką wypłatę. Nie tylko odciążył bliskich, ale może nawet pomóc: co miesiąc przesyła 100 zł, raz jednej, raz drugiej córce.
Powody odbywania kary uniemożliwiają Edwardowi pracę poza więzieniem. Po dziewiętnastu latach odsiadki zmieniła mu się grupa – z zamkniętej na półotwartą. Oznacza to, że może chodzić we własnych ubraniach, ale przez chwilę było to też jednoznaczne z pozwoleniem na krótkie, kontrolowane wyjścia za bramę.
– Na wyjściach zewnętrznych byłem z wychowawcą jakieś czternaście razy, ale były te incydenty w Warszawie: dwóch, co miało niepowrót, czyli oddalili się z miejsca pracy – wtedy została wstrzymana praca wolnościowa dla artykułu 148. Potem ten, co tak postąpił w Warszawie… ten, co swoją partnerkę i dziecko… Od tej pory zostały wstrzymane wyjścia tym, którzy nie mają jeszcze grup otwartych przepustkowych. Trzeba przebywać w obrębie murów. To też jest niedobre. Widzi pani, ja tutaj po dwudziestu latach czuję się jak ryba w wodzie, nie oszukujmy się. A po tamtej stronie? Nic nie wiem. Do głupiego urzędu pójdę, nie będę umiał nic załatwić. Powinno tak być, żeby się dało wdrożyć w życie wolnościowe. Odbyć wyrok i wyjść, jak ktoś nie ma zaplecza, nie ma rodziny? Ciężko mu przecież będzie.
Zostało mu 70 miesięcy – mówi precyzyjnie. Ma dokąd iść. Jest rodzina, dwie córki. Studia pokończyły, jedna dwóch wnuków mu urodziła. Nie odwiedzają ojca w więzieniu. Młodsza była raz, ale bardzo źle to zniosła. Te druty, mury, funkcjonariusze, to robi wrażenie. Druga próbowała, dowód zdała, ale się wycofała.
– Udane córki, na ludzi wyszły. Chociaż ja im przecież życie zmarnowałem – mówi.
Długi czas zajmował się origami. Z dumą wskazuje półki na ścianach pokoju spotkań, w którym rozmawiamy. Nad naszymi głowami precyzyjnie poskładane z papieru smoki, niektóre jak żywcem wyjęte z obchodów chińskiego Nowego Roku, inne podobne bardziej do dinozaurów. Mienią się wzorami i kolorami, bo zrobił je z opakowań po kawie i ciastkach.
Czytał też książki, ale już mu się znudziło. Teraz film czasem obejrzy. Zajęcia są tu różne, ale ostatnio na niczym СКАЧАТЬ