Pudło. Nina Olszewska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pudło - Nina Olszewska страница 4

Название: Pudło

Автор: Nina Olszewska

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 9788366553361

isbn:

СКАЧАТЬ jak namiastkę pupila.

      Najbardziej brakuje mu rodziny.

      – Przez te trzynaście lat straciłem matkę, brata, młodszą siostrę. Poumierali. Rozmowy z panią psycholog pomogły. Jeden brat mi został, wspaniałe wsparcie mam w jego osobie.

      Wspomina, jak sąd pozwolił mu spotkać się z matką, zanim umarła. Pojechał do szpitala pod konwojem, skuty kajdankami ręce-nogi. Mieli godzinę. Później krewni przekazali mu ostatnie życzenie matki.

      – Przed śmiercią miała dla mnie słowa: nie rób nic głupiego. Cały czas to sobie analizuję, jak mi przychodzą różne takie myśli. Bo nie powiem, przychodzą.

      Marcin

      Osadzeni z artykułu 148 – gdy rozmowa schodzi na tych więźniów, numerem z kodeksu karnego zasłaniają się nawet funkcjonariusze i rzecznicy prasowi jednostek penitencjarnych. Zabójców jest najtrudniej zapytać o początek życia w więzieniu, bo uznają to za pytanie o zbrodnię. Spinają się, wycofują, zamykają. Ustalam z Marcinem, że nie musi opowiadać o przestępstwie. Próbujemy.

      – Były takie programy, na Wirtualnej Polsce czy na Polsacie, które miały przybliżyć, jak tu wygląda życie. I trochę przybliżyły, chociaż ja mam wrażenie, że wybierali do tego osoby, którymi dało się sterować, żeby pokazały, jak tu jest strasznie. Śmiejemy się, jak słyszymy w telewizji, że afera taka czy inna, komuś grozi dwa i pół roku i tylko byle nie do więzienia, może prezydent ułaskawi? Tu jest strasznie na początku, ale jak człowiek już się przyzwyczaił, nauczył się żyć w tej machinie, wszedł w te trybiki, to funkcjonuje, wie, jak to działa. – Przystojny trzydziestoparolatek mówi szybko, z raperską manierą. Staż za kratami – dwanaście lat.

      Zrobił to, co zrobił i zgłosił się na policję. On też się nie pożegnał z bliskimi. Trafił na dołek, stamtąd do aresztu. Najpierw był otępiały przez narkotyki, a gdy zaczęły schodzić, przytłoczyła go świadomość popełnionego czynu. Mówi, że świat się wtedy zatrzymał, ale świat widział to inaczej: przesłuchania, wizja lokalna.

      – Człowiek cały czas jest tylko przerzucany z miejsca w miejsce. Zdjęcie, nazwisko, imię, znaki szczególne. Leci się jak na taśmie.

      Mówi, że miał wtedy zaledwie dwadzieścia lat. Przez dwa i pół roku jego rodzina co tydzień pod bramą aresztu czekała na widzenie, na które on się nie stawiał. Bo jak miał rozmawiać z bliskimi po podwójnym morderstwie?

      Dostał dwadzieścia pięć lat, prawie połowa wyroku za nim. Jest ostrzyżony niemal na zero i pokryty tatuażami, ale nie są to koślawe więzienne dziary, tylko małe dzieła sztuki, jeszcze z wolności. Nawet tył głowy spowija mu skomplikowany wzór, który widzę przez cały czas, ale nigdy w całości – siedzi bokiem do mnie i najczęściej mówi, patrząc na ścianę.

      – Prokurator ma taką robotę, że musi krzyczeć, ile fabryka dała. Moja postawa, to, że się zgłosiłem sam, środowisko, wszystko to sprawiło, że sąd mnie nie skreślił i nie dał mi dożywocia.

      Opowiada, że zawsze mierzył wysoko. Planował studia, chociaż nie zrobił jeszcze matury. Zawalił szkołę, bo wybrał podróże po Europie. Chłopak z dobrego domu, żadnych powiązań przestępczych – zapewnia.

      – Może w tym beztroskim życiu się zatraciłem po prostu? Od dzieciństwa miałem dobre, godne wartości wpajane. A to co się stało: trochę alkoholu, narkotyków, chwila i życie.

      Mówi, że trzy lata zajęło, żeby go skazać, mimo że mieli jego przyznanie się do winy.

      Trafił za kraty w lipcu, w jego pamięci bałaganowi w celi towarzyszy więc smród. Za drzwiami ludzie różnej maści. Jego wspomnienia toną jednak we mgle, bo w celi przejściowej był na zjeździe z narkotyków i przede wszystkim chciał spać.

      – Początek to taka fabryka. Wywiad środowiskowy na przykład: idzie pani do urzędu i jest urzędnik, który takich petentów jak pani ma dwustu dziennie. Gdzieś tam dopala się papieros, kawa stygnie, szybko, bo zaraz mecz. Następny, następny, następny. – Marcin zaznacza, że tak było przed laty, może teraz jest inaczej.

      Pierwsza cela po przejściowej była trzyosobowa: – Oprócz mnie jeden Czech i mecenas z Łodzi. Wychowawca wiedział, że daje mnie na spokojną celę i może się zaaklimatyzuję. Miałem dwadzieścia lat, dla mnie wszystko było nowe. W wojsku nie byłem, więc nie miałem do czynienia z trybem rozkazującym. W każdej innej sytuacji człowiek zawsze miał z tyłu głowy, że może powiedzieć „nie” – a tu nie można. To znaczy można, ale to się wiąże z konsekwencjami, chociażby w relacjach z funkcjonariuszami.

      Marcin robi, co może, żeby mieć jak najlepszą opinię. Odnosi małe sukcesy. Na razie nie zapowiada się przedterminowe zwolnienie, ale ma szanse na lżejszy oddział. Żeby coś takiego w więzieniu osiągnąć, trzeba żyć dobrze z jego pracownikami. Tłumaczy, że o takich jak on mówi się „wygodni osadzeni”. Tacy, co się nie kłócą, jak trzeba zmienić cele, unikają konfliktów, nie zajmują czasu. Ma to minusy – Marcin czuje się przez funkcjonariuszy zaniedbany, nikt z nim nie pracuje, bo nie widać takiej potrzeby. Ale i tak jest lepiej niż kiedyś – zapewnia. Mówi, że w czasie swojego wyroku zdążył zaobserwować zmianę metod pracy w więzieniu. Teraz funkcjonariusze, wychowawcy, psychologowie stawiają na dialog, prowadzą mediacje między osadzonymi, pomagają w pracy nad sobą.

      – Doświadczyłem też tych drastycznych metod i na dobre mi to wyszło, jak ojcowski pas. Mnie ojciec lał, jak coś zrobiłem, drugi raz tych samych błędów nie popełniałem. To samo tutaj. Przemoc? Wszyscy z osadzonych wiedzą, które kryminały z tego słynęły – opowiada. – Pamięta pani tę scenę ze Skazanych na Shawshank, kiedy dowódca się przedstawia i pyta, czy ktoś ma jakąś sprawę? „Tak, mam” – i bach w brzuch! To samo miałem w poprzednim zakładzie, dowódca od razu dał do zrozumienia, że jesteśmy w najlepszym więzieniu w Polsce. Kiedy ktoś miał jakieś uwagi do swoich sprzętów, do wyposażenia celi, to szybko mu to było wyperswadowane. Nie na forum, nie było bicia, które wszyscy by widzieli. Zapraszali panów do poczekalni, z której wychodzili czerwoni. Nikt nie mówił wprost, że dostał wciry. Na niektórych inne metody nie działają, tylko takie argumenty rozumieją.

      Teraz nie ma przemocy i prowokacji, jeśli już, to inteligentne próby zbadania, z kim funkcjonariusz ma tu do czynienia. Takie małe testy, których ktoś mało bystry nawet by nie zauważył. Mądrzejsi ludzie wchodzą w te rozgrywki, pokazują oddziałowym, szczególnie nowym, kim są i jak można z nimi rozmawiać.

      – To, co się tu nie zmieniło, to to, że nam tu nie wierzą. Założenie jest takie, że kombinujemy. To chore. Na szczęście są tu funkcjonariusze, którzy mnie znają i wiedzą, że nie mam w zwyczaju kombinować – mówi Marcin.

      To, co musi być problemem dla świeżaka, to współosadzeni. Marcin źle wspomina pierwsze chwile w tym otoczeniu, mówi, że wciąż się nie przyzwyczaił do obowiązujących tu reguł.

      – Wszyscy tu na ciebie patrzą jak na potencjalną ofiarę. Idziesz na spacer, a wokół same drapieżniki. Kto to jest? Nowy. Za co siedzi? Nie daj Boże za coś, co nie jest tu dobrze widziane.

      Kiedyś obowiązywał taki porządek: nowy na celi pokazuje dokumenty i wszyscy wiedzą, kim jest i za co siedzi. Teraz administracja tego unika, odradza, ostrzega. – Różnie w życiu bywa, nie wiemy, co się wydarzyło. Na podstawie artykułu trudno СКАЧАТЬ