Tysiąc Wspaniałych Słońc. Халед Хоссейни
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу TysiÄ…c WspaniaÅ‚ych SÅ‚oÅ„c - Халед Хоссейни страница 19

СКАЧАТЬ

      Ale najbardziej uwagę Mariam przykuwały kobiety.

      Kobiety w tej części Kabulu stanowiły zupełnie inny gatunek niż kobiety z biedniejszych dzielnic – takich jak ta, w której mieszkała Mariam z Raszidem, gdzie wiele z nich nosiło burki. Te kobiety były – jakiego to słowa użył Raszid? – „nowoczesne”. Nowoczesne afgańskie kobiety, które wychodziły za mąż za nowoczesnych afgańskich mężczyzn, którym nie przeszkadzało, że ich żony chodzą wśród obcych z umalowanymi twarzami i odkrytymi głowami. Mariam patrzyła, jak swobodnie chodzą ulicami, niczym nieskrępowane – czasem w towarzystwie mężczyzny, a czasem same lub z dziećmi o zaróżowionych policzkach, noszącymi lśniące buty i zegarki na skórzanych paskach i prowadzącymi rowery z wysokimi kierownicami i złotymi szprychami – nie tak jak dzieci w Deh-Mazang ze śladami ukąszeń muszek na policzkach, toczące stare rowerowe opony.

      Te kobiety szły tanecznym krokiem, wymachując torebkami i szeleszcząc spódnicami. Mariam zauważyła nawet jedną, która paliła papierosa za kierownicą samochodu. Ich paznokcie były długie, polakierowane na różowo albo pomarańczowo, a usta miały kolor czerwonych tulipanów. Nosiły okulary przeciwsłoneczne, a kiedy ją mijały, Mariam wyczuwała lekki zapach perfum. Wyobrażała sobie, że wszystkie te kobiety mają dyplomy uniwersyteckie i pracują w biurach, mają własne biurka, stukają w klawiaturę, palą papierosy i dzwonią w ważnych sprawach do ważnych osób. Te kobiety zadziwiały Mariam. Sprawiły, że uświadomiła sobie swoją samotność, byle jaki wygląd, brak aspiracji i niewiedzę.

      Z zadumy wyrwał ją Raszid. Poklepał ją po ramieniu, podając jakieś zawiniątko.

      – Proszę.

      Był to ciemny rdzawoczerwony jedwabny szal z ozdobionymi koralikami frędzelkami i rąbkami haftowanymi złotą nicią.

      – Podoba ci się?

      Mariam spojrzała na niego, a wtedy Raszid zrobił coś wzruszającego: zamrugał i uciekł spojrzeniem.

      Mariam pomyślała o Dżalilu, o tym, jak władczo i jowialnie ubierał ją w różne ozdoby, o zniewalającej radości, jaką mu to sprawiało, niepozostawiającej miejsca na nic, tylko na potulną wdzięczność. Nana miała rację co do prezentów Dżalila; stanowiły wymuszone oznaki pokuty, nieszczere, zdeprawowane gesty, które miały raczej uspokoić jego, a nie ją. Natomiast ten szal, Mariam wyraźnie to zobaczyła, był prawdziwym podarunkiem.

      – Jest piękny – powiedziała.

      Tej nocy Raszid znów ją odwiedził. Ale zamiast zapalić w drzwiach, wszedł do pokoju i usiadł na łóżku, obok niej. Sprężyny zaskrzypiały, kiedy materac ugiął się pod nim.

      Wahał się przez chwilę, a potem położył nagle dłoń na jej szyi i grubymi palcami powoli masował jej kark. Jego kciuk ześlizgnął się i dotykał teraz wgłębienia pod jej obojczykiem, a potem poniżej. Mariam zaczęła dygotać. Jego dłoń pełzła coraz niżej i niżej, paznokciami zaczepiał o jej bawełnianą koszulę.

      – Nie mogę – szepnęła ochrypłym głosem. Patrzyła na jego profil oświetlony światłem księżyca, jego szerokie ramiona i mocną pierś, kępki siwych włosów sterczące nad rozpiętym kołnierzykiem.

      Jego dłoń leżała teraz na jej prawej piersi, ściskała ją mocno przez koszulę, a Raszid oddychał ciężko przez nos.

      Wślizgnął się pod koc obok niej. Czuła, że manewruje ręką przy swoim pasku i przy sznureczkach, na które zawiązane były jej spodnie. Jej własne dłonie ściskały kurczowo prześcieradło. Położył się na niej, powiercił trochę i uniósł. Mariam jęknęła. Zamknęła oczy i zacisnęła zęby.

      Ból pojawił się nagle i był zaskakujący. Otworzyła szeroko oczy, wciągnęła powietrze przez zaciśnięte zęby i zagryzła swój kciuk. Drugą rękę zarzuciła na ramiona Raszida i wbiła palce w jego koszulę.

      Raszid wcisnął twarz w poduszkę, a Mariam wpatrywała się szeroko rozwartymi oczami w sufit nad jego plecami, dygocząc, z zaciśniętymi ustami, czując ciepło jego szybkich oddechów na swoim ramieniu. Wokół nich unosił się zapach dymu, cebuli i jagnięciny z rożna, którą wcześniej jedli. Co chwila jego ucho ocierało się o jej policzek, drapiąc ją, i zorientowała się, że musiał ogolić porastające je włoski.

      Kiedy skończył, zsunął się z niej, ciężko dysząc i położył rękę na czole. W ciemności widziała niebieskie wskazówki jego zegarka. Leżeli przez chwilę na plecach, nie patrząc na siebie.

      – Nie ma w tym niczego wstydliwego, Mariam – powiedział trochę bełkotliwie. – To właśnie robią małżonkowie. To robił Prorok ze swoimi żonami. Nie ma się czego wstydzić.

      Chwilę później odrzucił koc i wyszedł z pokoju, zostawiając ją ze śladem jego głowy na poduszce, czekającą, aż minie ból w dole brzucha, patrzącą na zastygłe gwiazdy na niebie i chmurę, która niczym ślubny welon przesłoniła tarczę księżyca.

      12

      W tamtym roku, 1974, ramadan wypadał jesienią. Po raz pierwszy w życiu Mariam zobaczyła, jak widok nowiu księżyca może przekształcić całe miasto, zmienić jego rytm i atmosferę. Kabul ogarniała senna cisza. Ruch na ulicach zwalniał, zmniejszał się, wręcz zamierał. Sklepy pustoszały. W restauracjach gaszono światła, zamykano drzwi. Na ulicach nikt nie palił, na parapetach okien nie widać było ani jednej filiżanki herbaty. A w porze eftar, kiedy słońce chowało się na zachodzie, a od strony góry Szir Darwaza dobiegał odgłos armatniego wystrzału, miasto przerywało post – a wraz z nim również Mariam, która smakowała po raz pierwszy w swym piętnastoletnim życiu słodyczy dzielonych z innymi ludźmi przeżyć.

      Raszid przestrzegał postu tylko przez kilka dni, a wtedy wracał do domu w złym nastroju. Z głodu robił się szorstki, podirytowany, niecierpliwy. Któregoś wieczoru Mariam spóźniła się kilka minut z podaniem kolacji i zaczął jeść chleb z rzodkwią. Nawet kiedy Mariam postawiła przed nim ryż, jagnięcinę i okrę ghorma, nie chciał ich tknąć. Nic nie mówił, przeżuwał chleb, skronie mu drgały, na czole wyskoczyła nabrzmiała żyła. Był wściekły. Żuł dalej, patrząc przed siebie, a kiedy Mariam się odezwała, spojrzał na nią niewidzącym wzrokiem i wsunął sobie do ust kolejny kawałek chleba.

      Mariam z ulgą powitała koniec ramadanu.

      Dawniej, kiedy mieszkała w kolbie, pierwszego dnia trzydniowych obchodów święta Eid ol-fetr, które następowało po ramadanie, Mariam i Nanę odwiedzał Dżalil. Ubrany w garnitur i krawat, przynosił prezenty z okazji Eid. Któregoś roku dał Mariam wełniany szal. We trójkę pili herbatę, a potem Dżalil przepraszał i odchodził.

      – Idzie świętować Eid ze swoją prawdziwą rodziną – mówiła zawsze Nana, gdy Dżalil przechodził przez strumień i machał im z drugiego brzegu.

      Mułła Faizullah również wtedy je odwiedzał. Przynosił Mariam czekoladowe cukierki owinięte w foliowe papierki, koszyk malowanych jajek, ciasteczka. A kiedy odchodził, Mariam wdrapywała się ze swoimi smakołykami na wierzbę. Siadała wysoko na gałęzi, jadła czekoladki mułły Faizullaha i rzucała papierki na ziemię, aż leżało ich pod wierzbą tyle, że wyglądały jak srebrne kwiatki. Po czekoladkach zabierała się do ciasteczek, a na jajkach rysowała СКАЧАТЬ