Tysiąc Wspaniałych Słońc. Халед Хоссейни
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу TysiÄ…c WspaniaÅ‚ych SÅ‚oÅ„c - Халед Хоссейни страница 15

СКАЧАТЬ Nie miałeś nawet tyle przyzwoitości, by dać mi czas na pożegnanie z mułłą Faizullahem.

      Odwróciła się i ruszyła w stronę autokaru. Czuła, że za nią idzie. Kiedy doszła do pneumatycznych drzwi, usłyszała za plecami jego głos.

      – Mariam dżun.

      Weszła po schodkach i choć kątem oka widziała, że Dżalil idzie równolegle do niej chodnikiem, nie spojrzała przez okno. Doszła na tył autobusu, gdzie siedział Raszid z jej walizką pod nogami. Nie spojrzała, gdy Dżalil przycisnął dłoń do szyby ani gdy stukał w nią palcami. Kiedy autobus ruszył, nie spojrzała, by popatrzeć, jak biegnie obok niego. A gdy autokar już odjeżdżał, nie odwróciła się i nie patrzyła na jego malejącą sylwetkę znikającą w chmurze spalin i dymu.

      Raszid, który zajął miejsce przy oknie oraz środkowe, położył swoją ciężką dłoń na jej dłoni.

      – No już, dziewczynko. Już. Już – powiedział. Wyglądał przy tym przez okno, jakby jego uwagę przykuło coś bardziej interesującego.

      9

      Do domu Raszida dojechali wczesnym wieczorem następnego dnia.

      – Jesteśmy w Deh-Mazang – powiedział. Stali na zewnątrz, na chodniku. Raszid w jednej ręce trzymał walizkę Mariam, a drugą otwierał frontową drewnianą bramę. – W południowo-zachodniej części miasta. Niedaleko jest zoo i uniwersytet.

      Mariam pokiwała głową. Wiedziała już, że choć go rozumie, musi być skupiona, kiedy Raszid mówi. Nie była przyzwyczajona do kabulskiego akcentu farsi ani do przebijającego przezeń akcentu paszto, języka jego rodzinnego Kandaharu. On z kolei nie miał żadnych kłopotów ze zrozumieniem jej herackiego farsi.

      Mariam szybko rzuciła okiem na wąską, ubitą drogę, przy której stał dom Raszida. Wszystkie domy były ciasno do siebie przyklejone i miały wspólne ściany, a także małe ogrodzone murami podwórka od frontu, które oddzielały je od ulicy. Większość domów miała płaskie dachy i była zbudowana z wypalanych cegieł, niektóre z gliny o tym samym zakurzonym kolorze co góry okalające miasto. Po obu stronach drogi biegł oddzielający ją od chodnika rynsztok. Płynęła nim zamulona woda. Mariam zobaczyła stosy śmieci z krążącymi nad nimi muchami, które zalegały tu i ówdzie ulicę. Dom Raszida był dwupiętrowy. Mariam od razu zauważyła, że niegdyś musiał być niebieski.

      Kiedy Raszid otworzył bramę, Mariam znalazła się na małym zaniedbanym podwórku, na którym rosły kępki pożółkłej trawy. Po prawej stronie z boku stał wychodek, a po lewej znajdowała się studnia z ręczną pompą, i rósł rząd obumierających młodych drzewek. Obok studni była szopa na narzędzia, a pod ścianą stał rower.

      – Twój ojciec mówił, że lubisz łowić ryby – powiedział Raszid, gdy szli przez podwórko w stronę domu. Mariam dostrzegła, że za domem nie ma żadnego ogródka. – Na północ stąd są doliny. Rzeki pełne ryb. Może któregoś dnia tam cię zabiorę.

      Otworzył frontowe drzwi i wpuścił ją do domu.

      Dom Raszida był dużo mniejszy niż dom Dżalila, ale w porównaniu z kolbą Mariam i Nany był to prawdziwy pałac. Był w nim hol, salon i kuchnia, gdzie Raszid pokazał jej garnki, rondle, szybkowar i naftowy isztop. W salonie stała skórzana sofa w kolorze pistacjowym. Na jednym jej boku widać było niedbale zszyte rozdarcie. Ściany były gołe. Stał tam też stół, dwa trzcinowe i dwa rozkładane krzesła, a w kącie czarny żeliwny piec.

      Mariam stała pośrodku salonu i rozglądała się. W kolbie mogła dotknąć sufitu palcami. Mogła leżeć na posłaniu i po kącie padania promieni słonecznych wpadających przez okno powiedzieć, która jest godzina. Wiedziała, w którym momencie drzwi zaczną skrzypieć. Znała każdą szczelinę i pęknięcie w trzydziestu deskach na podłodze. Teraz te wszystkie znane jej rzeczy nie istniały. Nana nie żyła, a ona, Mariam, znajdowała się tutaj, w obcym mieście, oddzielona od wszystkiego, co znała, dolinami, łańcuchami ośnieżonych gór i pustyniami. Znajdowała się w domu obcego mężczyzny, z tymi różnymi pokojami i zapachem dymu tytoniowego, z nieznanymi szafkami pełnymi nieznanych przedmiotów. Z ciężkimi zielonymi zasłonami i sufitem, którego nie mogła dosięgnąć. Przestrzeń przytłoczyła Mariam. Wezbrała w niej tęsknota za Naną, za mułłą Faizullahem, za dawnym życiem.

      Rozpłakała się.

      – Po co ten płacz – powiedział Raszid z rozdrażnieniem. Sięgnął do kieszeni spodni, otworzył zaciśnięte palce Mariam i wcisnął jej w dłoń chustkę. Zapalił papierosa i oparł się o ścianę. Patrzył, jak Mariam przyciska chustkę do oczu.

      – Już?

      Mariam pokiwała głową.

      – Na pewno?

      – Tak.

      Wziął ją za ramię i podprowadził do okna salonu.

      – To okno wychodzi na północ – powiedział, stukając w szybę zakrzywionym paznokciem palca wskazującego. – Na wprost nas jest góra Asmani, widzisz? A po lewej góra Abad. Uniwersytet leży u jej stóp. Za nami, na wschodzie, stąd tego nie zobaczysz, jest góra Szir Darwaza. Co dzień w południe strzelają stamtąd z armaty. Przestań płakać. No już. Mówię poważnie.

      Mariam potarła oczy.

      – To jedyna rzecz, której nie mogę znieść – oznajmił z gniewną miną. – Płacząca kobieta. Przepraszam. Nie mam do tego cierpliwości.

      – Chcę wrócić do domu – powiedziała Mariam.

      Raszid westchnął poirytowany. Tytoniowy oddech uderzył Mariam w twarz.

      – Tym razem nie wezmę tego do siebie.

      Znów wziął ją za ramię i zaprowadził na schody.

      Na górze był wąski, słabo oświetlony korytarz i dwie sypialnie. Drzwi do tej większej były uchylone. Mariam zobaczyła, że sypialnia, podobnie jak reszta domu, jest skromnie umeblowana: łóżko w rogu nakryte brązowym kocem i poduszka, szafa, bieliźniarka. Ściany były gołe, nie licząc małego lustra. Raszid zamknął drzwi.

      – To mój pokój.

      Oznajmił, że powinna zająć pokój gościnny.

      – Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. Przyzwyczaiłem się spać sam.

      Mariam nie powiedziała mu, jak wielką przyniosło jej to ulgę.

      Pokój Mariam był mniejszy od pokoju, który zajmowała w domu Dżalila. Stało tam łóżko, stara szarobrązowa bieliźniarka i mała szafa. Okno wychodziło na podwórko i widać było przez nie kawałek ulicy. Raszid postawił jej walizkę w kącie.

      Mariam usiadła na łóżku.

      – Nie zauważyłaś – stwierdził. Stał w progu, lekko zgarbiony, aby się zmieścić w drzwiach. – Spójrz na parapet. Wiesz, co to za kwiaty? Wstawiłem je tutaj przed wyjazdem do Heratu.

      Dopiero СКАЧАТЬ