Tysiąc Wspaniałych Słońc. Халед Хоссейни
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу TysiÄ…c WspaniaÅ‚ych SÅ‚oÅ„c - Халед Хоссейни страница 17

СКАЧАТЬ mówi do mnie, przysięgam, mówi do mnie…”.

      Te niekończące się przekomarzania, utrzymane w zawodzącym, ale, o dziwo, równocześnie rozbawionym tonie, unosiły się w powietrzu, zataczając kręgi. Biegły dalej, w dół ulicy, za róg, w kolejce do pieca tandur. Mężowie, którzy uprawiali hazard. Mężowie, którzy hołubili swoje matki, a nie chcieli wydać ani jednej rupii na nie, na żony. Mariam zastanawiała się, jak to możliwe, że tyle kobiet cierpi ten sam los, że wszystkie wychodzą za mąż za tak okropnych mężczyzn. A może to taka zabawa żon, której Mariam nie znała, codzienny rytuał, jak moczenie ryżu albo wyrabianie ciasta? Czy spodziewały się, że wkrótce i ona do nich dołączy?

      W kolejce do pieca Mariam czuła ukradkowe spojrzenia, słyszała szepty. Dłonie zaczęły jej się pocić. Wyobrażała sobie, że wszystkie te kobiety już wiedzą, że urodziła się jako harami, przynosząc wstyd ojcu i jego rodzinie. Wszystkie wiedziały, że zdradziła swoją matkę i ściągnęła na siebie hańbę.

      Rogiem hidżabu otarła wilgotną górną wargę. Starała się opanować nerwy.

      Przez kilka minut wszystko było dobrze.

      A potem ktoś poklepał ją po ramieniu. Mariam odwróciła się i zobaczyła pulchną kobietę o jasnej karnacji, która podobnie jak ona nosiła hidżab. Miała krótkie, szorstkie, czarne włosy i wesołą, niemal idealnie okrągłą twarz. Jej usta były pełniejsze od ust Mariam, dolna warga lekko opadała, jakby pod ciężarem dużego ciemnego pieprzyka tuż pod linią warg. Miała duże zielonkawe oczy, w których lśnił zachęcający błysk.

      – Jesteś nową żoną Raszida, prawda? – zagadnęła kobieta, uśmiechając się szeroko. – Z Heratu. Jesteś taka młodziutka! Mariam dżan, prawda? Nazywam się Fariba. Mieszkam przy tej samej ulicy, pięć domów dalej na lewo, w domku z zielonymi drzwiami. A to mój syn Nur.

      Stojący obok niej chłopiec miał gładką, zadowoloną buzię i szorstkie włosy, jak jego matka. Na płatku lewego ucha rosła mu kępka włosów. W oczach miał swawolne lekkomyślne chochliki. Uniósł dłoń.

      – Salam, chala dżan.

      – Nur ma dziesięć lat. Mam też starszego syna, Ahmada.

      – On ma trzynaście lat – dodał Nur.

      – Trzynaście, a tylko patrzeć, a zrobi się z tego czterdzieści – zaśmiała się Fariba. – Mój mąż nazywa się Hakim – ciągnęła. – Jest nauczycielem, tu, w Deh-Mazang. Powinnaś kiedyś do nas zajrzeć. Napijemy się…

      Nagle inne kobiety, jakby ośmielone, wepchnęły się obok Fariby i otoczyły Mariam, tworząc wokół niej w zatrważającym tempie ciasny krąg.

      – A więc to ty jesteś młodą narzeczoną Raszida…

      – Jak ci się podoba Kabul?

      – Byłam kiedyś w Heracie. Mam tam kuzyna.

      – Chcesz mieć najpierw chłopca czy dziewczynkę?

      – Te minarety! Och, jakie one piękne! Co za wspaniałe miasto!

      – Chłopiec jest lepszy, Mariam dżan, przekazuje nazwisko rodziny…

      – E tam! Chłopcy żenią się i uciekają. Dziewczynki zostają w domu i opiekują się tobą na starość.

      – Słyszałyśmy, że przyjeżdżasz.

      – Najlepiej, żebyś miała bliźniaki. Chłopca i dziewczynkę. Wtedy wszyscy są szczęśliwi.

      Mariam cofnęła się. Z trudem łapała powietrze. Dzwoniło jej w uszach, miała przyspieszony puls, jej oczy przeskakiwały od jednej twarzy do drugiej. Znów się cofnęła, ale nie było więcej miejsca – znajdowała się pośrodku kręgu. Zauważyła Faribę, która zmarszczyła brwi. Widziała, że Mariam źle się czuje.

      – Zostawcie ją! – krzyknęła Fariba. – Odsuńcie się i ją zostawcie! Przestraszyłyście ją.

      Mariam przycisnęła ciasto do piersi i dała nura w otaczający ją tłum.

      – Dokąd idziesz, hamszira?

      Przepychała się, aż wreszcie wyszła na otwartą przestrzeń, a potem pobiegła w górę ulicy. Dopiero na skrzyżowaniu zorientowała się, że pobiegła w drugą stronę. Odwróciła się i zaczęła biec z powrotem z pochyloną głową. Przewróciła się i boleśnie skaleczyła kolano, ale wstała i pobiegła dalej, omijając pędem kobiety.

      – Co się z tobą dzieje?

      – Krwawisz, hamszira!

      Mariam skręciła za róg, potem jeszcze raz. Znalazła właściwą ulicę, ale nagle nie mogła sobie przypomnieć, który dom jest domem Raszida. Pobiegła w górę ulicy, potem w dół, dysząc, bliska łez, zaczęła na oślep szarpać klamki drzwi. Niektóre były zamknięte, inne otwarte, ale za nimi były tylko nieznane podwórka, szczekające psy i wystraszone kurczaki. Wyobraziła sobie, co to będzie, jeżeli Raszid wróci i zobaczy ją, szukającą drogi do domu, z krwawiącym kolanem, zagubioną na własnej ulicy. Zaczęła płakać. Szamotała się z kolejnymi drzwiami, mamrocząc w panice modlitwy, z twarzą mokrą od łez, aż wreszcie drzwi się otworzyły, a ona z ulgą zobaczyła wychodek, studnię i szopę na narzędzia. Zatrzasnęła za sobą drzwi i zaryglowała je. Zaraz potem padła na kolana pod ścianą i zaczęła wymiotować. Kiedy skończyła, odczołgała się kawałek dalej i usiadła pod ścianą z wyciągniętymi nogami. Nigdy w życiu nie czuła się równie samotnie.

      Tego wieczoru Raszid wrócił do domu z szarą papierową torbą. Mariam była rozczarowana, że nie zauważył umytych okien, zamiecionej podłogi i braku pajęczyn, ale kiedy postawiła przed nim talerz z kolacją, na czystym obrusie, rozłożonym na podłodze w salonie, wyglądał na zadowolonego.

      – Zrobiłam dal – powiedziała Mariam.

      – Świetnie. Umieram z głodu.

      Nalała mu wodę z aftaby do umycia rąk. Kiedy je wycierał, postawiła przed nim miskę z gorącym dal i talerz pulchnego białego ryżu. To był pierwszy posiłek, który dla niego przygotowała i żałowała, że gotując go, była w nie najlepszym stanie. Wciąż jeszcze trzęsła się po zajściu przy piecu tandur, a potem przez resztę dnia zamartwiała się, czy dal będzie miał należytą konsystencję i kolor i czy Raszid nie uzna, że dodała za dużo imbiru albo za mało kurkumy.

      Raszid zanurzył łyżkę w złocistym dal.

      Mariam aż się zachwiała. A jeśli będzie rozczarowany albo się zezłości? Jeżeli z niesmakiem odepchnie talerz?

      – Ostrożnie – zdołała wykrztusić. – Gorące.

      Raszid wydął wargi i podmuchał, a potem wsunął pełną łyżkę do ust.

      – Dobre – pochwalił. – Trochę niedosolone, ale smaczne. Może nawet więcej niż smaczne.

      Uspokojona patrzyła, jak Raszid je. Nagle ogarnęła ją duma. СКАЧАТЬ