Tysiąc Wspaniałych Słońc. Халед Хоссейни
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу TysiÄ…c WspaniaÅ‚ych SÅ‚oÅ„c - Халед Хоссейни страница 20

СКАЧАТЬ wyobrażeń.

      Wyszła z Raszidem na ulice. Mariam nigdy nie szła wśród tak ożywionych tłumów. Całe rodziny, niezrażone chłodem, płynęły przez miasto, ogarnięte ferworem odwiedzania krewnych. Na swojej ulicy Mariam zobaczyła Faribę i jej syna, Nura, ubranego w garnitur. Fariba w białym szalu kroczyła obok drobnego, nieśmiałego mężczyzny w okularach. Był z nimi również jej starszy syn – Mariam jakimś cudem zapamiętała jego imię, Ahmad, które usłyszała tamtego dnia przy piecu tandur. Miał głęboko osadzone, zadumane oczy i bardziej zamyśloną, uroczystą minę niż jego młodszy brat. Jego twarz sugerowała wczesną dojrzałość równie wyraziście, jak twarz Nura świadczyła o jego wciąż chłopięcym usposobieniu. Na szyi Ahmada wisiał lśniący wisiorek ze słowem Allah.

      Fariba musiała ją rozpoznać, kroczącą w burce obok Raszida, bo zamachała i zawołała:

      – Eid-e mubarak!

      Skryta w burce Mariam kiwnęła lekko głową.

      – A więc znasz tę kobietę, żonę nauczyciela? – zdziwił się Raszid.

      Mariam zaprzeczyła.

      – Lepiej, żebyś trzymała się od niej z daleka. Ta kobieta to wścibska plotkara, a jej mąż uważa się za jakiegoś wielkiego intelektualistę. Ale to szczur. Spójrz na niego. Czy nie wygląda jak szczur?

      Poszli do parku Szahr-e Nau, pełnego baraszkujących dzieci w nowych czystych koszulach i ozdobionych koralikami barwnych kamizelkach, pokazujących sobie prezenty, które otrzymały z okazji Eid. Kobiety niosły talerze pełne słodyczy. Mariam zobaczyła odświętne lampiony zawieszone w sklepowych witrynach, słyszała muzykę ryczącą z głośników. Mijający ich nieznajomi mówili do niej: Eid-e mubarak!

      Tego wieczoru poszli do Czaman5 i Mariam, stojąc za Raszidem, podziwiała fajerwerki rozświetlające niebo zielonymi, różowymi i żółtymi rozbłyskami. Tęskniła za czasem, gdy siedząc przed chatą z mułłą Faizullahem, oglądała z dużej odległości fajerwerki eksplodujące nad Heratem, nagłe wybuchy barw odbijające się w łagodnych, zmętniałych od zaćmy oczach jej nauczyciela. Ale przede wszystkim tęskniła za Naną. Mariam żałowała, że jej mama nie żyje i nie może tego zobaczyć. Nie może zobaczyć jej, Mariam, w samym środku tego wszystkiego. Przekonać się wreszcie, że radość i piękno nie są nieosiągalne. Nawet dla takich ludzi jak one.

      Z okazji święta Eid podejmowali w domu gości. Byli to sami mężczyźni, przyjaciele Raszida. Kiedy zapukali do drzwi, Mariam wiedziała, że musi pójść na górę do swojego pokoju i zamknąć drzwi. Siedziała tam przez cały czas, a mężczyźni popijali na dole herbatę, palili i rozmawiali. Raszid powiedział Mariam, że nie może wyjść z pokoju, dopóki goście są w domu.

      Mariam to nie przeszkadzało. Prawdę mówiąc, nawet jej to schlebiało. Dla Raszida to, co ich łączyło, było święte. Jej honor, jej namus, był dla niego czymś godnym ochrony. Jego opiekuńczość sprawiała, że czuła się wartościowa, wysoko ceniona i ważna.

      Trzeciego i zarazem ostatniego dnia Eid Raszid poszedł odwiedzić jakichś znajomych. Mariam, której przez całą noc było niedobrze, zagotowała wodę i zaparzyła sobie zieloną herbatę z pokruszonym kardamonem. Zebrała w salonie poprzewracane kubki, na wpół przeżute pestki dyni wciśnięte między poduszki, talerze z resztkami jedzenia. Sprzątając, nie mogła uwierzyć, jak bardzo mężczyźni potrafią być leniwi.

      Nie zamierzała wejść do pokoju Raszida, ale sprzątając, przeszła z salonu na schody, a potem na korytarz na piętrze i nagle stanęła pod jego drzwiami, po czym nagle zorientowała się, że po raz pierwszy znalazła się w jego pokoju. Usiadła na łóżku, czując się jak intruz.

      Spojrzała na ciężkie zielone zasłony, kilka par wypastowanych butów ustawionych w równym rzędzie pod ścianą, drzwi szafy, z których odchodziła zielona farba, odsłaniając drewno pod spodem. Zauważyła paczkę papierosów na komodzie obok łóżka. Wsunęła jeden do ust i stanęła przed małym lustrem zawieszonym na ścianie. Wypuszczała powietrze i udawała, że strząsa popiół. Potem schowała papierosa do paczki. Nigdy nie potrafiłaby palić z równie niewymuszoną gracją, jak czyniły to kabulskie kobiety. Wychodziło jej to niezgrabnie i śmiesznie.

      Z poczuciem winy wysunęła górną szufladę komody.

      Najpierw zobaczyła pistolet. Był czarny, miał oprawną w drewno rękojeść i krótką lufę. Mariam zapamiętała, jak był ułożony w szufladzie, po czym wzięła go do ręki. Obracała go w dłoniach. Był cięższy, niż się spodziewała. Rękojeść dobrze leżała w dłoni, lufa była zimna. Niepokoiło ją, że Raszid posiada taki przedmiot, którego jedynym przeznaczeniem jest zabijanie ludzi. Ale na pewno trzymał go ze względu na ich bezpieczeństwo. Jej bezpieczeństwo.

      Za pistoletem leżało kilka czasopism o pozaginanych rogach. Mariam otworzyła jedno z nich. Nagle coś w niej pękło. Mimo woli otworzyła szeroko usta ze zdziwienia.

      Na każdej stronie były kobiety, piękne kobiety, które nie miały na sobie żadnych koszul, spodni, skarpetek czy majtek. Nic na sobie nie miały. Leżały na łóżkach na pomiętej pościeli i spoglądały na Mariam spod półprzymkniętych powiek. Na większości zdjęć miały rozrzucone na boki nogi i Mariam doskonale widziała to ciemne miejsce między udami. Na niektórych zdjęciach kobiety leżały twarzą do ziemi, jakby – Boże wybacz to skojarzenie – w sadżda w trakcie modlitwy. Oglądały się przez ramię z wyrazem znudzonej pogardy.

      Mariam szybko odłożyła czasopisma na miejsce. Była oszołomiona. Kim są te kobiety? Jak mogły dać się sfotografować w taki sposób? Z obrzydzenia zrobiło jej się niedobrze. A więc tym zajmuje się Raszid nocami, kiedy nie przychodzi do jej sypialni? Czy pod tym względem go rozczarowała? A co z tym całym mówieniem o honorze i własności, jego dezaprobacie dla tych klientek, które bądź co bądź pokazywały mu jedynie swoje stopy, aby dopasować buty? „Twarz kobiety – powiedział kiedyś – jest wyłącznie sprawą jej męża”. Z pewnością kobiety z tych zdjęć miały mężów, niektóre musiały ich mieć. Albo przynajmniej braci. A skoro tak, to dlaczego Raszid nalegał, aby ona się zakrywała, a nie widział niczego złego w oglądaniu intymnych części ciała czyichś żon i sióstr?

      Mariam usiadła na łóżku zażenowana i zagubiona. Schowała twarz w dłoniach i zamknęła oczy. Głęboko oddychała, aż wreszcie trochę się uspokoiła.

      Powoli to sobie wytłumaczyła: przecież Raszid jest mężczyzną, który mieszkał samotnie przez całe lata, nim ona się tu sprowadziła. Jego potrzeby różnią się od jej potrzeb. Dla niej po tylu miesiącach ich spółkowanie wciąż było ćwiczeniem w znoszeniu bólu, natomiast jego apetyt był dziki, czasem niemal ocierał się o gwałt. Wbijał ją w materac, ściskał jej piersi i poruszał w szale biodrami. Jest mężczyzną przez tyle lat pozbawionym kobiety. Czy mogła winić go za to, że takim stworzył go Bóg?

      Mariam wiedziała, że nigdy nie będzie mogła z nim o tym porozmawiać. To było tabu. Ale czy było niewybaczalne? Wystarczyło przypomnieć sobie innego mężczyznę obecnego w jej życiu, Dżalila. Wówczas mąż trzech żon, ojciec dziewięciorga dzieci, utrzymywał pozamałżeńskie stosunki z Naną. Co było gorsze, czasopisma Raszida czy to, co uczynił Dżalil? A poza tym, jakim prawem, ona, wieśniaczka, harami, miałaby wydawać osąd?

      Mariam zajrzała do najniższej szuflady.

      Znalazła СКАЧАТЬ