Tysiąc Wspaniałych Słońc. Халед Хоссейни
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу TysiÄ…c WspaniaÅ‚ych SÅ‚oÅ„c - Халед Хоссейни страница 14

СКАЧАТЬ welon i lustro. Dwaj mężczyźni, których Mariam nigdy dotąd nie widziała – jak się domyślała, świadkowie – i nieznany jej mułła siedzieli już przy stole.

      Dżalil zaprowadził ją na jej miejsce. Ubrany był w letni brązowy garnitur i czerwony krawat. Miał umyte włosy. Kiedy odsunął jej krzesło, usiłował uśmiechnąć się, by dodać jej odwagi. Chadidża i Afsun usiadły tym razem po tej samej stronie stołu co Mariam.

      Mułła sięgnął po welon, a Narges włożyła go na głowę Mariam, po czym usiadła. Mariam spojrzała na swoje dłonie.

      – Możesz go teraz wezwać – powiedział do kogoś Dżalil.

      Mariam poczuła jego zapach, zanim go zobaczyła. Dym papierosowy i ciężka słodka woda kolońska, zupełnie inna od delikatnej nuty zapachu Dżalila. Woń uderzyła Mariam w nozdrza. Przez welon, kątem oka zobaczyła w progu wysokiego mężczyznę o dużym brzuchu i szerokich ramionach. Był tak wielki, że niemal westchnęła i musiała opuścić wzrok. Serce biło jej jak oszalałe. Czuła, że mężczyzna wciąż stoi w drzwiach, jakby się wahał. A potem usłyszała, jak wolno i ciężko wchodzi do pokoju. Misa ze słodyczami na stole drżała w rytm jego kroków. Z ciężkim stęknięciem opadł na krzesło obok niej, głośno sapał.

      Mułła powitał zebranych. Oświadczył, że nie będzie to tradycyjny nekoh.

      – Rozumiem, że Raszid agha ma już bilety na autobus do Kabulu, który wkrótce odjeżdża. Więc, by oszczędzić czas, ominiemy niektóre tradycyjne etapy, przyspieszając w ten sposób.

      Mułła rozdzielił błogosławieństwa i powiedział kilka słów o znaczeniu małżeństwa. Spytał Dżalila, czy ma jakieś zastrzeżenia co do tego związku, a Dżalil pokręcił głową. Potem mułła spytał Raszida, czy rzeczywiście ma zamiar zawrzeć kontrakt małżeński z Mariam. Raszid odparł: „Tak”. Jego szorstki, chropawy głos przywodził Mariam na myśl odgłos suchych jesiennych liści trzaskających pod stopami.

      – A czy ty, Mariam dżun, akceptujesz tego mężczyznę jako swojego męża?

      Mariam milczała. Kilka osób chrząknęło.

      – Akceptuje – powiedział jakiś kobiecy głos.

      – Zasada jest taka – oznajmił mułła – że to ona ma odpowiedzieć. I powinna poczekać, aż spytam trzy razy. Chodzi o to, że to on zabiega o nią, a nie odwrotnie.

      Zadał pytanie kolejne dwa razy. Kiedy Mariam nie odpowiedziała, spytał raz jeszcze, tym razem dobitnie. Mariam czuła, że Dżalil kręci się na krześle obok niej. Znów rozległy się chrząknięcia. Mała biała dłoń wysunęła się i strzepnęła odrobinę kurzu ze stołu.

      – Mariam – szepnął Dżalil.

      – Tak – powiedziała drżącym głosem.

      Pod welon wsunięto lustro. Mariam zobaczyła w nim najpierw odbicie własnej twarzy, bez wyraźnie zarysowanych łuków brwiowych, bezkształtne brwi, oklapnięte włosy, smutne zielone oczy osadzone tak blisko siebie, że ktoś mógłby uznać, że ma zeza. Jej skóra była szorstka, matowa i cętkowana. Pomyślała, że jej brwi są za szerokie, podbródek zbyt mały, usta za wąskie. Ogólne wrażenie było takie: pociągła, trójkątna twarz, przypominająca trochę psa gończego. A mimo to Mariam zobaczyła, choć było to dla niej dziwne, że wszystkie te niezbyt korzystne cechy sprawiają, że jej twarz nie jest ładna, ale zarazem patrzenie na nią nie jest niemiłe.

      W lustrze Mariam po raz pierwszy zobaczyła Raszida: dużą, kwadratową, rumianą twarz, haczykowaty nos, czerwone policzki, które nadawały mu przebiegły wesoły wygląd, załzawione, nabiegłe krwią oczy, stłoczone zęby, dwa przednie jak zachodzące na siebie dachówki, niezwykle niską linię włosów na czole, na szerokość ledwie dwóch palców powyżej krzaczastych brwi, chmurę gęstych, szorstkich, przyprószonych siwizną włosów.

      Ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy w lustrze i szybko rozdzieliły.

      Oto twarz mojego męża, pomyślała Mariam.

      Wymienili się cienkimi złotymi obrączkami, które Raszid wyjął z kieszeni marynarki. Jego paznokcie były żółtobrązowe, jak środek nadpsutego jabłka, a niektóre końcówki zawijały się i podnosiły do góry. Mariam drżały ręce, gdy próbowała założyć obrączkę na jego palec i Raszid musiał jej pomóc. Jej własna obrączka była trochę za ciasna, ale Raszid bez problemu wcisnął ją na jej palec.

      – Proszę, gotowe – powiedział.

      – To bardzo ładny pierścionek – odezwała się jedna z żon. – Jest uroczy, Mariam.

      – Teraz pozostało tylko podpisanie kontraktu – powiedział mułła.

      Mariam podpisała się swoim imieniem – najpierw mim, potem re, ja i znowu mim – świadoma, że wszystkie oczy spoczywają teraz na jej dłoni. Następnym razem, kiedy Mariam znów, dwadzieścia siedem lat później, podpisywała dokument, mułła też był obecny.

      – Jesteście teraz mężem i żoną – stwierdził mułła. – Tabrik. Gratulacje.

      Raszid czekał w kolorowym autokarze. Mariam nie widziała go z miejsca, w którym stała z Dżalilem, przy tylnym zderzaku, dostrzegała jedynie smużkę dymu z jego papierosa wijącą się przez otwarte okno. Wokół nich ludzie ściskali się za ręce i żegnali, całowali Koran i podawali go sobie. Bosonodzy chłopcy biegali między podróżnymi, z twarzami skrytymi za tacami z gumą do żucia i papierosami.

      Dżalil opowiadał jej, że Kabul jest tak pięknym miastem, iż cesarz Babur prosił, by go tam pochowano. Mariam wiedziała, że za chwilę zacznie mówić o ogrodach Kabulu, sklepach, drzewach i powietrzu, aż nadejdzie czas odjazdu, Mariam wsiądzie do autobusu, a on będzie szedł obok, machając radośnie ręką i wszystko zostanie mu oszczędzone.

      Mariam nie mogła na to pozwolić.

      – Kiedyś cię wielbiłam – powiedziała.

      Dżalil przerwał w połowie zdania. Splatał i rozplatał ręce. Między nimi przeszła młoda para rozmawiająca w języku hindi – żona kołysząca chłopca i mąż ciągnący walizkę. Dżalil był wdzięczny, że im na chwilę przerwali. Przeprosili, a on uśmiechnął się uprzejmie.

      – W czwartki siedziałam całymi godzinami, czekając na ciebie. Zadręczałam się myślą, że coś się stanie i się nie pojawisz.

      – To długa podróż. Powinnaś coś zjeść. Powiedział, że kupi trochę chleba i koziego sera.

      – Myślałam o tobie przez cały czas. Modliłam się, abyś żył sto lat. Nie wiedziałam, nie wiedziałam, że się mnie wstydzisz.

      Dżalil spojrzał pod nogi i jak przerośnięte dziecko kopał coś czubkiem buta.

      – Wstydziłeś się mnie.

      – Odwiedzę cię – wyszeptał. – Przyjadę do Kabulu i cię odwiedzę. Pójdziemy…

      – Nie. Nie – powiedziała Mariam. – Nie przyjeżdżaj. Nie spotkam się z tobą. СКАЧАТЬ