Название: To nie jest hip-hop. Rozmowy II
Автор: Jacek Baliński
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 978-83-948551-4-7
isbn:
Kilka lat później w Forin Studio miałeś okazję współpracować z Adidasem, projektując „Adidas Consortium Magazine”. Część osób zarzucało ci wtedy brak konsekwencji. Jak to wyglądało z twojej strony – miałeś problem, by zrealizować zlecenie dla firmy, którą wcześniej publicznie krytykowałeś?
Nie. Z ludźmi, z którymi współpracuję, a którzy zrobili mi kiedyś mniejszą lub większą krzywdę, koniec końców można się dogadać. Można po prostu wybaczyć, a przy tym zapamiętać konfliktową sytuację i mieć baczność na to, że ona kiedyś się wydarzyła, tym niemniej skreślanie kogoś dlatego, że kiedyś coś zrobił, jest błędem, bo w pewnym momencie zamkną się wszystkie drzwi. Nikt nie jest nieomylny. Ja też popełniam błędy, potrafię za nie przeprosić – i idę dalej. Nie ma sensu się zamykać.
Realizując projekty społeczne, takie jak chociażby Projekt Wolność, działałeś pod wpływem impulsu. Obecnie jesteś już mniej impulsywny czy nadal podejmujesz się danego tematu z potrzeby chwili?
Teraz chyba więcej zastanawiam się, myślę. Przemyślanym projektem było na pewno „Tomorrow”, które wykonałem w trakcie Katowice Street Art Festival w 2015 roku, a które było reakcją na pewne zachowania polityków. Nie godzę się na to, co się dzieje w naszym kraju. Politycy nie myślą długofalowo. Polityka jest nastawiona na to, żeby zrobić coś teraz. „Tomorrow” było instalacją, na której kwiaty układały się w tytułowy wyraz. W momencie powstania instalacji kwiaty były piękne, ale wkrótce zwiędły. Nadal widzieliśmy napis „Tomorrow” i myśleliśmy o nim jako o jutrze, ale już przez inny pryzmat. To „jutro” nie wyglądało już tak samo jak kilka dni wcześniej. Titanic tonie, a orkiestra gra do końca. Instalację umieściliśmy w ciekawym kontekście – w centrum miasta, na kamienicy, z której miesiąc wcześniej anarchiści chcieli zrobić squat. Żeby było zabawniej, ten projekt zrobiłem za pieniądze polityków podczas dotowanego przez miasto wydarzenia.
Jak znajdowałeś równowagę pomiędzy projektami, które realizowałeś pro bono, a rzeczami, które pracowały na twoje utrzymanie i życie na określonym poziomie?
Myślę, że projekty pro bono zajęły po prostu w moim życiu miejsce graffiti. Naturalne przejście. Szukałem przestrzeni, w której mogę spełnić się artystycznie. Żadnego z tych przedsięwzięć nie robiłem na siłę, nie chciałem dzięki nim zaistnieć. Był impuls, była reakcja. Nie miałem żadnego złotego środka, jeśli chodzi o równowagę, a poza tym z każdego projektu społecznego wynosiłem coś do projektów komercyjnych. W przypadku – na przykład – „Kartaginy”, czyli wspomnianej wcześniej płyty Ostrego i Marco Polo, mnóstwo streetartowych rzeczy, które składają się na oprawę graficzną albumu, zrealizowałem sam dla siebie.
Skoro napomknąłeś o „Kartaginie”, to możemy powrócić do muzyki. Zdecydowana większość okładek twojego autorstwa powstała do płyt rapowych. To była twoja świadoma decyzja, że obierasz taką drogę, czy to wyszło w praniu, w pewnym momencie wymknęło się spod kontroli i już trudno było przestawić się na rzeczy spoza rapu?
Myślę, że w raperach – którzy byli moimi rówieśnikami – znajdowałem partnerów do równorzędnej rozmowy. Razem z nimi dorastałem, razem tworzyliśmy ich wizerunek i oni razem ze mną się wzbogacali – czy majątkowo, czy artystycznie. Zrealizowałem dużo projektów, do których mam sentyment. Na każdą współpracę patrzę przez pryzmat osób, które dzięki temu poznałem. Każda okładka to pamiętnik.
Robiłem pojedyncze okładki również dla artystów reprezentujących inne gatunki muzyczne, takich jak Halina Frąckowiak, Robert Gawliński czy Goya. Z żadnym nierapowym artystą nie podjąłem jednak nigdy długofalowej współpracy. Nie widziałem przestrzeni do rozmowy ze starszymi ode mnie o dwadzieścia lat artystami, którym przez lata wbijano do głów, że nie ma znaczenia to, jak płyta się prezentuje, tylko ważne, co na niej jest. Kto miał rację, możemy teraz po latach oszacować. To inni wykonawcy zabiegają o raperów, a nie odwrotnie. Rynek fonograficzny wygląda zupełnie inaczej niż kilkanaście lat temu.
Jakie są wyjściowe warunki do współpracy z tobą?
Przede wszystkim muszę znać dorobek artysty, który się do mnie zgłasza. Muszę z tym artystą porozmawiać i dowiedzieć się, czy lubimy podobne filmy, czy mamy podobne poczucie estetyki… W trakcie rozmowy wychodzi na jaw, czy dana osoba zgłasza się do mnie dlatego, że szanuje moją pracę, czy dlatego, że jestem – w cudzysłowie – modnym grafikiem i we współpracy ze mną widzi szansę na zaistnienie. Szacunek musi działać w obie strony; to podstawa. Jeśli na początku gadka nam się nie klei, to wiadomo, że w przyszłości też będą turbulencje, przez które będziemy musieli przejść, a na koniec pozostanie niesmak. Nie ma sensu się tak męczyć.
Od pewnego czasu w większości przypadków to ja narzucam styl pracy – albo ktoś się na niego godzi, albo odpuszczam temat. Chodzi o zaufanie do twórczości danej osoby. Jeśli ktoś się zgłasza do mnie po okładkę, to zapewne zna moje wcześniejsze dokonania i wie, czego może się po mnie spodziewać, więc gdy będzie się starał przeforsować swój styl pracy albo swój pomysł – to już nie będę ja. Oczywiście jestem otwarty na dyskusję i jestem w stanie pójść na pewne ustępstwa w imię dobrego projektu. Nie muszę za wszelką cenę zaznaczać swojej osoby. Nie zależy mi na tym.
Co do zasady – jesteś osobą łatwą we współpracy?
(zastanowienie) Trzeba byłoby zapytać o to moich klientów. Myślę jednak, że nawet jeśli mam konflikty wewnętrzne, to umiem zagryźć zęby, policzyć do dziesięciu – i dopiero potem odpowiedzieć. To spora zmiana względem tego, jak reagowałem przed laty. Kiedyś potrafiłem w rozmowach bez zastanowienia użyć wiązanki słów, które uznawane są za obelżywe. Teraz się pilnuję.
Masz przyjęty odgórnie jeden model współpracy czy indywidualnie dogadujesz szczegóły z każdym z artystów?
Od początku 2018 roku, czyli od kiedy w moim studiu pracuje Kuba Krzysztoń, który układa nam pracę, mamy przyjęty określony model współpracy, ale nie stosuję go wobec osób, z którymi działam od wielu lat i z którymi wiążą mnie relacje koleżeńskie. Trudno byłoby im powiedzieć: „Słuchajcie, teraz was zbriefujemy, potem podpiszemy umowę, a za piętnaście dni dostaniecie projekt, który w ciągu dwóch dni musicie zaakceptować”. Wprowadziliśmy jednak jasne zasady współpracy nie po to, żeby nam w studiu łatwiej się pracowało, tylko żeby nasi klienci mieli poczucie, że otoczyliśmy ich właściwą opieką, i żeby wiedzieli, że oddali swoją robotę w ręce ludzi, którzy zajmują się tym, na czym się znają najlepiej. Dzięki temu współpraca przebiega sprawniej.
Kiedyś trafiało do mnie mnóstwo projektów, w których musiałem coś poprawiać po innych grafikach, bo wydawca dostawał od nich projekt graficzny na którymś etapie, a ci graficy nie mieli nawet pojęcia, że trzeba przejść jeszcze przez kolejne etapy, żeby móc oddać ten projekt do druku. СКАЧАТЬ