To nie jest hip-hop. Rozmowy II. Jacek Baliński
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу To nie jest hip-hop. Rozmowy II - Jacek Baliński страница 18

Название: To nie jest hip-hop. Rozmowy II

Автор: Jacek Baliński

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 978-83-948551-4-7

isbn:

СКАЧАТЬ Bazując na swoim doświadczeniu, wiem już mniej więcej, jaki zakres opakowań możemy zrobić przy zaproponowanej cenie. Są klienci, którzy w ogóle nie patrzą na cenę końcową opakowania – tak jest w przypadku Ostrego. Z Ostrym robimy najdroższe wydania. Nie schodzimy poniżej dziesięciu złotych za sztukę, nawet pomimo tego, że łączny nakład „Życia po śmierci” wyniósł – przypomnę – ponad sto dwadzieścia tysięcy egzemplarzy, co odpowiednio zmniejsza przecież cenę jednostkową produkcji. Na szczęście mamy taki rynek i takich odbiorców, którzy pozwalają nam na robienie takich cudów, jakie robimy.

      Udaje mi się przeforsowywać moje projekty. W Polsce przyjęło się, że za produkty, które projektuję – przeważnie płyty CD – płaci się między trzydzieści a pięćdziesiąt złotych. To już jest spore ograniczenie i fakt, że udaje mi się znaleźć w tych widełkach z proponowanymi przeze mnie projektami w taki sposób, żeby całe przedsięwzięcie było opłacalne dla obu stron, uważam po kilkunastu latach pracy za sukces. Każdy projekt można tak rozdmuchać, że ktoś w końcu powie: pas, dlatego trzeba umieć zachować rozsądek. Sami kombinujemy z różnymi rzeczami. Wydanie winylowe „Hotelu Marmur” Taco Hemingwaya było potwornie drogim wydawnictwem, w którego produkcję było zaangażowanych siedem firm zewnętrznych. Musieliśmy zdecydować się na kilka tańszych zamienników, bo inaczej byśmy przedobrzyli – a mimo to płyta i tak wygląda imponująco.

      Winylowy „Hotel Marmur” został wydany w ramach serii Forin Limited, pod którym to szyldem skupiasz zaprojektowane przez ciebie, ekskluzywne wydawnictwa w limitowanych nakładach. Jako pierwszy album sygnowany przez Forin Limited ukazał się winyl Parias, do którego okładki powstały w trakcie wspomnianych przez ciebie wcześniej warsztatów w 2014 roku.

      Groh, czyli właściciel U Know Me Records, odnalazł w magazynie karton z czterdziestoma kopiami winyla Pariasu bez okładek. W związku z tym, że zrobiłem oprawę do pierwotnego wydania w 2011 roku, zwrócił się do mnie z pytaniem, czy mam zachowane tamte pliki graficzne. Stwierdziłem, że nie ma sensu powielać tego samego. Zaproponowałem Grohowi wydanie kolekcjonerskie. Zupełnie nowa jakość. Miałem wtedy jazdę na spotykanie się z ludźmi i wspólne, odręczne tworzenie. Wyselekcjonowałem kilkunastu młodych grafików z ponad stu trzydziestu, którzy się zgłosili, i przez tydzień spotykaliśmy się wieczorami w pracowni V9, pracując nad niepowtarzalnymi okładkami. Nikt się nie spinał, formuła była bardzo otwarta. Później tych czterdzieści unikalnych płyt trafiło do sprzedaży – zniknęły w kilkanaście minut, mimo że każda kosztowała czterysta złotych.

      W formule Forin Limited wydawane są rzeczy, na które mam większy niż zwykle wpływ i do których niekiedy dokładam własne pieniądze, bo koszt wynagrodzenia za produkcję i poświęcony czas nie są współmierne do tego, ile się na tym zarabia. Oprócz Pariasu i Taco, zrobiliśmy też chociażby wydania CD „Monochromy” Weny i Quiza czy „Syna Słońca” Sarcastu. Bardzo miło wspominam te dwa projekty.

      Pamiętasz, kiedy zacząłeś być zadowolony z własnych okładek? Pierwszej okładki z 2000 roku do płyty „3:44” dla zespołu Kaliber 44 nie uważasz dziś za arcydzieło.

      Nie wiem; musiałbym mieć przed sobą listę okładek, które stworzyłem. Kiedyś taka lista była na moim fanpage’u, ale później ją usunąłem – myślę, że to całkiem dużo mówi o moim podejściu. Nie chcę patrzeć na swoje dokonania i budować sobie pomnika na zasadzie: „Patrzcie, ale jestem zajebisty! Już tyle zrobiłem, a zrobię jeszcze więcej!”. Zupełnie nie o to w tym chodzi – choć być może w dzisiejszych czasach powinno się wyskakiwać z lodówki. Ja wolę jednak myśleć o następnym projekcie zamiast skupiać się na tym, co było. Jeśli ktoś patrzy na moje prace i wywołuje to w nim jakieś pozytywne reakcje, jest mi oczywiście niezmiernie miło, ale ja nigdy nikogo nie nakłaniałem, żeby mnie lubił. Szacunku nie zdobywa się ani siłą, ani byciem nachalnym. Prędzej sumiennością i tworzeniem kolejnych rzeczy na coraz wyższym poziomie.

      Kiedy właściwie projektowanie okładek stało się twoim głównym zajęciem? I druga rzecz: kiedy ludzie – chociażby ze środowiska graficznego – przestali patrzeć na twój zawód z przymrużeniem oka?

      Na drugie pytanie odpowiem tak: widzę po swoich znajomych, którzy kiedyś się ze mnie śmiali, że dziś swoje studia graficzne też nastawiają na robienie okładek płytowych. Fajnie, ale dziesięć lat później niż ja. Być może przekonali się do okładek w momencie, gdy wreszcie pojawiło się w nich więcej pieniędzy i można na nich zarobić.

      Jeśli chodzi o pierwsze pytanie – na co dzień zajmuję się kreowaniem wizerunków: marek, produktów, artystów. W pewnym momencie musiałem zdecydować, w którą stronę chcę pójść i jak chcę rozreklamować swoją osobę. Pracuję na sukcesy innych ludzi, wprowadziłem na rynek kilkanaście marek, które doskonale sobie radzą, i oszacowałem, że najbardziej nośnie własną markę jestem w stanie pokazać, robiąc okładki płytowe, co jednocześnie sprawia mi przyjemność. Za pośrednictwem projektów dla Adama czy innych artystów, o moim istnieniu siłą rzeczy dowiedziało się kilkaset tysięcy ludzi.

      Wspomniałeś o wprowadzaniu marek na rynek.

      Od kilku lat najbardziej związany jestem z Green It jako brand manager. Mieliśmy poprzestać na otworzeniu trzech knajp, a w chwili, gdy z tobą rozmawiam, mamy już osiem. Uczestniczyłem w procesie tworzenia wizerunku i wprowadzania restauracji w największych galeriach handlowych w Polsce. Właściciele mieli swój pomysł na ten koncept, przyszli do nas do firmy – wtedy jeszcze na Chmielną – a my zaproponowaliśmy całą nową koncepcję komunikacji i wizerunku firmy, włącznie ze zmianą nazwy. Mało kto by na to poszedł; oni zaufali. To bardzo podobna rzecz do projektowania okładek – tu i tu mamy produkt. Chodzi o efekt finalny. To najprostszy checkpoint: albo coś się sprzedaje, albo nie. Robienie ładnych rzeczy dla ładnych rzeczy nie ma racji bytu.

      Napomknęliśmy wcześniej o środowisku graficznym – mam wrażenie, że ty nie za bardzo utożsamiasz się z nim i nie masz potrzeby się ze wszystkimi spoufalać.

      W ogóle się w tym środowisku nie kręcę. Nie należę do żadnych związków ani stowarzyszeń. Nigdy nie było mi to po drodze i nie utożsamiam się z grafikami jako grafikami. Utożsamiam się z ludźmi, którzy szerzej myślą o grafice i tworzeniu, samorozwoju. To jest to. W środowisku grafików jest zbyt duże skupienie egocentryków. Mówi się zresztą, że rozmowa pomiędzy dwojgiem ludzi jest złudna, bo koniec końców każdy i tak zaczyna mówić o sobie. Jeżeli uczestniczy się w spotkaniach, na których każdy się produkuje: „Ja to, ja tamto…”, na dłuższą metę jest to męczące. Nie wiem, porozmawiajmy o tym, jaki film ostatnio obejrzeliśmy, jaką przeczytaliśmy książkę. Cokolwiek.

      To co ostatnio obejrzałeś?

      Jak tylko mamy z Agatą wolny czas – czyli jak Janina zaśnie, zwykle między wpół do ósmej a wpół do dziewiątej – atakujemy Netfliksa. „1983” akurat mi się nie spodobało, za to przez piąty sezon „Narcos” przelecieliśmy w moment. Akcja jest zupełnie inaczej poprowadzona niż w poprzednich sezonach, ale i tak jest świetna. Trochę szkoda tylko wcześniejszej oprawy muzycznej, bo zaczęła nam towarzyszyć w codziennym życiu. Zagłębiliśmy się w muzykę z tamtych rejonów. Jak na zewnątrz jest mega zimno, wystarczy włączyć w domu muzykę latynoską i od razu robi się dwadzieścia stopni na plusie.

      Jeśli chodzi o kino, niedawno byliśmy na „Zimnej wojnie” – genialny film!

      A z książek СКАЧАТЬ