Psychoterapia dziś. Отсутствует
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Psychoterapia dziś - Отсутствует страница 11

Название: Psychoterapia dziś

Автор: Отсутствует

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Публицистика: прочее

Серия:

isbn: 978-83-01-20097-8

isbn:

СКАЧАТЬ depresyjne – ale lepiej też rozumie siebie i zyskuje do siebie większy szacunek. Co z kolei ułatwia rozumienie innych i prowadzi do poprawy relacji z nimi. To działa jak samonapędzający się mechanizm, kontynuacja procesu, który rozpoczął się podczas terapii. Pacjent gromadzi coraz więcej dobrych doświadczeń, i to nie tylko w dosłownym sensie. Bo dobre doświadczenie niekoniecznie musi oznaczać doświadczenie pozytywne. Poddana leczeniu osoba zyskuje umiejętność wyciągania wniosków także z rzeczy trudnych, na przykład uczy się zaopiekowania się sobą albo proszenia o pomoc innych. Nawet jeśli te nowe kompetencje chwilami ulegają osłabieniu, to trwa to o wiele krócej i łatwiej się z takiego stanu wydobyć.

      Jak to dokładnie działa?

      Proszę sobie wyobrazić pacjentkę o strukturze osobowości borderline z bardzo zdezorganizowanym wzorcem tworzenia więzi. Wzorzec ten można pokrótce opisać jako równoczesne przeżywanie przeciwstawnych tendencji – pragnienia bycia razem i przerażenia tym byciem, dużą impulsywność – słabe rozumienie świata wewnętrznego swojego oraz innych i ogromny lęk przed porzuceniem. W chwili zgłoszenia na terapię jej życie jest nie do zniesienia, bo wszędzie dostrzega sygnały tego, że jest niechciana, niekochana i odrzucana. Na przykład leży wieczorem w łóżku ze swoim partnerem i mówi mu, że chce z nim porozmawiać, a on na to odpowiada, że jest zmęczony i odwraca się od niej. W psychice takiej osoby pojawia się wtedy tyle nieznośnych uczuć, których ona sama nie potrafi ani zrozumieć, ani ukoić, więc aby je rozładować, na przykład wdaje się w gwałtowną awanturę albo robi sobie jakąś krzywdę. Jeśli po przejściu terapii ta sama osoba zareaguje na takie zdarzenie mniej impulsywnie, to różnica, która zajdzie w jej życiu osobistym, będzie ogromna. To będzie oznaczało, że nauczyła się na terapii zatrzymywać się i tłumaczyć sobie, że takie zdarzenie można interpretować różnorako, powiedzieć sobie na przykład: „no dobrze, wiem, że mam z tym kłopot, poczułam się odrzucona, jak się odwrócił, ale może rzeczywiście jest po prostu zmęczony, miał ciężki dzień, a wczoraj przecież okazywał mi dużo czułości; może nie ma siły teraz rozmawiać, chyba też ma do mnie żal, że tak nakrzyczałam dziś na jego siostrę przez telefon; może rzeczywiście trochę przesadziłam, zobaczymy, co będzie jutro”.

      I to od razu będzie oznaczało, że lepiej się z mężem dogada. Ale co musi się wydarzyć w gabinecie, żeby taka pacjentka zdołała pomyśleć i zareagować inaczej, niż zawsze reagowała?

      Musi nauczyć się rzeczy, których z różnych powodów nie miała możliwości nauczyć się wcześniej, zazwyczaj w okresie dzieciństwa i dorastania. Kiedy zaczynam pracę z pacjentami, wyobrażam sobie sytuacje, które sprawiają im trudność, staram się wychwycić momenty, które prowadzą ich do kłopotów. Pacjenci nie dlatego wikłają się w problemy, że się nie starają, są złośliwi albo im się nie chce. Oni po prostu nie potrafią inaczej sobie radzić z różnymi okolicznościami. Nie możemy robić czegoś, czego wcześniej się nie nauczyliśmy, powtarzamy na ogół to, czego zostaliśmy nauczeni. A to z kolei bywa pokłosiem trudnych doświadczeń, bagażu, którego nie włożyliśmy sobie sami na plecy, choć to my dźwigamy go całe życie. To, że ktoś ma ograniczony dostęp do swoich emocji, nie umie nawet ich rozpoznać, a tym bardziej rozumieć i wyobrażać sobie, jak mogą na nie reagować inni, nie jest kwestią jego złej woli. Pacjent nie tyle jest kimś chorym, ile kimś, kto utknął na pewnym etapie swojego rozwoju, bo czegoś nie dostał.

      Od rodziców?

      Po prostu od tzw. pierwszych figur przywiązania. Zdarza się, że to też inni opiekunowie. Pomijam tu zespół stresu pourazowego, czyli reakcję na bardzo traumatyczne doświadczenie w dorosłości. Klinicyści mają dziś najczęściej do czynienia z zatrzymaniem w jakiejś fazie rozwojowej. Terapeuta powinien pomóc przez nią przejść, nauczyć pacjenta kontaktu z uczuciami, rozumienia emocji swoich i innych, łączenia zdarzeń w związki przyczynowo-skutkowe, wielowymiarowego, a nie czarno-białego postrzegania rzeczywistości. Te wszystkie umiejętności określane są jako zdolność do mentalizowania i są jedną z podstaw zdrowia psychicznego.

      Brzmi prosto, nauka jak każda inna.

      To wcale nie jest takie proste, zwłaszcza dla osób, które doświadczyły poważnych traum. Niekoniecznie chodzi o bicie czy seksualne nadużywanie w dzieciństwie, wystarczy, że doświadczyły przewlekłego emocjonalnego zaniedbania.

      Co to znaczy?

      Nieadekwatne odzwierciedlenie może wystąpić z różnych powodów. Rodzice mogli być bardzo zaabsorbowani swoimi sprawami, czasem dlatego, że borykali się z własnymi problemami psychicznymi. Dzieje się tak, gdy rodzice mają trudność z nieprzepracowanymi traumami i przez to nie mogą widzieć dziecka takim, jakie jest; staje się ono dla nich ekranem różnych projekcji ich własnych demonów. Wtedy potrzebują pomocy, bo inaczej ich nierozwiązane problemy są przekazywane transgeneracyjnie. Czyli dorosły, który jako dziecko nie był rozumiany w kontekście emocjonalnym, będzie miał trudność w rozumieniu w dorosłości siebie i innych ludzi. Trudności te staną się szczególnie wyraźne, gdy przyjdzie czas na związki, potem na rodzicielstwo. I jeśli nic się nie zmieni, dzieci w jakimś sensie powrócą do dzieciństwa swojego własnego rodzica. Nawet jeśli zewnętrzna forma będzie pozornie inna.

      Przez wiele lat ludzie radzili sobie bez terapii.

      Być może. To, że żyli jednak w nieco innym świecie, mieli więcej relacji i żyli krócej, pewnie paradoksalnie sprawę ułatwiało. Dziś nie mamy wątpliwości, że osoby, które doświadczyły poważnych i przewlekłych trudności w pierwszej relacji, mają zaburzony wzorzec tworzenia więzi. Dla nich bliskość nie jest czymś, co kojarzy się z bezpieczeństwem, ale z czymś niepewnym, a nawet zagrażającym. A to, że ludzie wiążą się ze sobą, jest osiągnięciem ewolucyjnym, podstawowym wrodzonym instynktem, tym, co nami rządzi wbrew Freudowskiej teorii o instynkcie seksualnym czy popędzie śmierci. Więź miłosna z matką czy rodzicami jest niezbędna, żeby rodzice nie porzucili dziecka, wykarmili je, chronili – kiedyś przed drapieżnikami, dzisiaj przed innymi zagrożeniami.

      Czyli akcent przesunął się z myślenia o człowieku w kategoriach popędowych w stronę rozpatrywania osobowości w kontekście doświadczenia pierwszej relacji?

      Tak, doświadczenie bycia przyjętym w relacji jest kluczowe dla naszego rozwoju. Oczywiście jakieś rozminięcia pomiędzy dzieckiem a rodzicem są nieuniknione, a ich brak byłby szkodliwy. Nie da się zapobiec pewnemu poziomowi frustracji, jest on nawet pożądany – uczy nas od początku znoszenia rozczarowań, dopominania się o swoje, żegnania się z iluzją idealnej jedności. Chodzi o to, żeby dobre doświadczenia dominowały nad złymi. Również o to, aby rodzic potrafił te złe naprawić, czyli przeprosić, ukoić dziecko. Podobnie jak potem terapeuta.

      Dotychczas, na przykład w szkole kleinowskiej, przyglądano się głównie fantazjom i impulsom, które pacjent przeżywał jako dziecko, a te są w pewnym stopniu naszym wyobrażeniem, ponieważ nie mamy dostępu do umysłu na tak wczesnym etapie życia. Zrozumienie znaczenia więzi sprawiło, że realne doświadczenia zyskały w psychoterapii nowy status, ślady, które po sobie pozostawiły, mają ogromny wpływ na życie danej osoby, a także na przebieg terapii.

      Co się dzieje, jeśli takiego bezpiecznego przywiązania zabraknie?

      Trudniej nam wykształcić coś, co Peter Fonagy nazywa pierwotnym zaufaniem do rzeczywistości. Dzięki niemu możemy uczyć się i przyswajać nowe rzeczy. Osoby, którym tego zabrakło, mają СКАЧАТЬ