Psychoterapia dziś. Отсутствует
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Psychoterapia dziś - Отсутствует страница 15

Название: Psychoterapia dziś

Автор: Отсутствует

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Публицистика: прочее

Серия:

isbn: 978-83-01-20097-8

isbn:

СКАЧАТЬ Nie, my nie wychowujemy naszych pacjentów, choć uczymy ich różnych rzeczy. Uczymy bycia uważnym na siebie, traktowania siebie z szacunkiem i uwagą, zauważania swoich potrzeb, bycia z drugim człowiekiem.

      Kim zatem jest terapeuta?

      MM-N: To ktoś, kto jest pomiędzy przeszłością a teraźniejszością pacjenta. Pomiędzy jego uczuciami, myślami, światem marzeń i fantazji; ktoś, kto łączy różne fragmenty, nazywa je, nadaje im znaczenie. Czasem mediator, obserwator, ktoś kto wspomaga, sprzymierzeniec. Ale najbardziej – sojusznik rozwoju.

      AN: Jest takie nasze żargonowe słowo – kontener.

      Co to znaczy?

      AN: To ktoś, kto udostępnia siebie, swoje wnętrze, dla przeżyć i stanów emocjonalnych pacjenta. Udostępnia siebie i pomaga mu przetworzyć to, co dzieje się w jego życiu psychicznym. W przeżyciu pacjenta możemy być kimś, kto po raz pierwszy w życiu poświęca uwagę, cierpliwie słucha, podejmuje wysiłek, żeby zrozumieć.

      MM-N: Jesteśmy kontenerem, który ma taką pojemność, by przyjąć pacjentów z całym ich światem, z pełnym spektrum ich trudności, z całym ich życiem. Jesteśmy po to, żeby to objąć i wytrzymać. Ten smutek, żal, wstyd, agresję, wściekłość, nienawiść… Bliscy nie byli czy nie są w stanie tego przyjmować. Często zresztą nie ma powodu, żeby to robili, na przykład mąż nie musi przyjmować wybuchów złości żony sfrustrowanej jakąś jego krytyczną uwagą, bo w niej odżyła wściekłość na niezliczone krytyki, które kiedyś otrzymywała od ojca. Od przeżywania i rozumienia tych emocji są sesje terapeutyczne.

      Czy psychoterapia jest rodzajem treningu?

      MM-N: To nie jest trening. Nie zajmujemy się ćwiczeniem z pacjentem umiejętności emocjonalnych. Ale na skutek terapii pacjent otwiera się na swoje uczucia, przypomina je sobie, jeśli wcześniej się przed nimi bronił, bo w jego dziecięcym doświadczeniu były z jakiegoś powodu niemożliwe do przeżycia, okazania. A dziś nie rozumie, czemu na przykład nie umie płakać, kiedy dzieje mu się krzywda, albo walczyć, kiedy ktoś go wykorzystuje. To otwieranie się dotyczy także okazywania uczuć, które dla wielu pacjentów zaczyna się w gabinecie, a potem jest włączane w codzienne życie.

      AN: To praca, wysiłek w odnajdowaniu zagubionych uczuć i poukładaniu tych, które – bywa, że latami – niszczą życie. Proszę pomyśleć: jakby to było, gdyby pan nie odczuwał nigdy wdzięczności, miłości czy smutku? Albo gdyby niewyrażany gniew i złość niszczyłyby pana życie każdego dnia? Jak sobie poradzić z takimi uczuciami? Co zrobić, by zacząć odczuwać te, których brakuje? Co zrobić, żeby ukoić żal do rodziców, którzy wielokrotnie zawodzili, rozczarowywali? To duży wysiłek dla pacjenta, a także dla terapeuty – przejść razem przez te skłębione uczucia. Nie możemy zmienić naszej przeszłości, ale możemy zmienić nasz stosunek do niej. I na to potrzebujemy czasem dużo czasu.

      Jak to się odbywa?

      MM-N: To proces: rozmawiania ze sobą i otwierania się jednego człowieka na drugiego, pacjenta na terapeutę, a terapeuty na pacjenta w coraz bardziej pogłębiającym się kontakcie.

      Co to znaczy?

      MM-N: To opowieści pacjentów o ważnych wydarzeniach z ich życia, o różnych, zwłaszcza tych dla nich trudnych, myślach i przeżyciach. Zazwyczaj rozmawiamy z pacjentami o zwykłych, codziennych sprawach, tej prozie życia, która najlepiej pokazuje trudności, ale też jest poligonem pracy nad zmianą. Często bieżące sprawy powodują skojarzenia prowadzące do przeszłości, często pojawiają się nowe wspomnienia. Wiele razy – w trakcie terapii – mówimy o tym samym, ale za każdym razem dochodzi coś nowego, jak w fotografii – nowe ujęcie. Droga nie jest linearna. W pewnym momencie, czasem bardzo szybko, pojawia się zaangażowanie emocjonalne i tworzy się więź pacjenta z terapeutą. Procesy są dwa.

      W jednym z nich jesteśmy odbierani jako rozmaite postaci z życia pacjenta: tego teraz i tego z przeszłości. To w naszym języku nazywa się „przeniesieniem”. Jest nieuchronne, obecne zresztą nie tylko w procesie psychoterapii, ale w ogóle w życiu i bardzo cenne, ponieważ daje kanwę rozmowy o tym, czego pacjent doświadczył kiedyś i jak te przeszłe doświadczenia odtwarzają się dziś w gabinecie.

      Drugi proces zaś to budowanie relacji tu i teraz; w wymianie – kiedy obie strony zastanawiają się nad tym, co zostało powiedziane i dlaczego tak, a nie inaczej. Pochylają się jak krawcowe nad materiałem. Ta tkanina – opowieść pacjenta o sobie i swoim życiu – zaczyna być wspólnie krojona w nowym kształcie. Pojawiają się odkrycia, na przykład inne odczuwanie siebie, tego, kim się jest, wydobywają się nowe możliwości emocjonalne czy tworzy się sieć nowych znaczeń, inne rozumienie siebie i swojej historii.

      AN: Trudno opisać w kilku słowach proces, który trwa kilka lat. Na każdym etapie jest trochę inaczej. Na początku trzeba zbudować więź z pacjentem, by możliwa była głębsza praca, na przykład nad traumami z dzieciństwa. Potrzebna jest zgoda pacjenta na terapię, jego zaangażowanie, silna motywacja do eksplorowania własnego wnętrza. Terapeuta ze swojej strony daje jak najwięcej swojej uwagi, empatii, wiedzy, by zbudować z pacjentem kontakt. To nie zawsze idzie gładko. Nie jest przecież łatwo rozmawiać o kłopotach, odsłaniać swoje wnętrze przed kimś, kogo się widzi pierwszy, drugi czy nawet piąty raz. Czasami zaczynamy powoli od tego, co łatwiejsze, mniej wstydliwe i bolesne. Na przykład od spraw bieżących, by z czasem wiązać te przeżycia z materiałem z przeszłości, z innymi wydarzeniami, osobami, uczuciami. W przeniesieniu pacjenci nas kochają, szanują i nienawidzą, a te uczucia podlegają zmianom wraz z biegiem terapii. Stanowią też ważny i nośny materiał w pracy terapeutycznej. Zarówno pozytywne uczucia wobec terapeuty, jak i te nienawistne udaje się połączyć z pragnieniami wobec różnych osób w życiu pacjenta. A to z kolei daje możliwość ich przepracowania.

      A hejt?

      MM-N: To raczej agresja w gabinecie, złość na nas, rozczarowanie, niezadowolenie. Zresztą dlaczego pacjent miałby być tylko zadowolony? Rzadko się zdarza, żeby pacjent mi wymyślał, o wiele częściej po prostu mówi, że się zezłościł; często też jest to atak między słowami. Pacjentka opowiada z przekonaniem o kolejnych koleżankach, które bardzo chwalą swoich terapeutów, a zwłaszcza swoje terapeutki. Ile mają z nich pożytku! Nie są – to w domyśle – takie beznadziejne jak ja… Choć zdarzają się pacjenci, chyba najtrudniejsi, wypełnieni destrukcyjną, agresywną wściekłością, nienawiścią… Terapeuta jest bardzo dobrym obiektem, ponieważ wiadomo, że nie odda ciosu. Są pacjenci, dla których to frajda, że można okładać terapeutę. Słuchamy, dajemy się w jakimś sensie użyć i nazywamy ten kształt relacji, która odtwarza się w gabinecie, powiedzmy: „odwetem na bezkarnym rodzicu”. Robimy to, by pacjent zrozumiał, po co to robi, by zobaczył siłę swojej destrukcji, desperacji i rozpaczy.

      Czy można tę nienawiść przerobić na coś sensownego? Czy można ją rozplątać jak wełnę z kłębka, potraktować jak drogowskaz w drodze do domu?

      AN: Bywa, że nienawiść jest obroną przed bliskością. Na przykład pacjent przychodzi bardzo regularnie, ale na każdej sesji krytykuje każdą moją interwencję, jest pełen pretensji, że nie dostaje tego, co by chciał, podważa kompetencje СКАЧАТЬ