Psychoterapia dziś. Отсутствует
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Psychoterapia dziś - Отсутствует страница 8

Название: Psychoterapia dziś

Автор: Отсутствует

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Публицистика: прочее

Серия:

isbn: 978-83-01-20097-8

isbn:

СКАЧАТЬ „proszę pani, pani męża tu nie ma, nie możemy się nim zajmować”. Pytam wówczas – jak to nie ma? No przecież jest, pacjentka z nim przychodzi! To oczywiście nie oznacza, że teraz należy się zająć szczegółową diagnostyką męża na podstawie tego, co mówi żona. Nie widziałam tego człowieka na oczy, obcuję wyłącznie z jakimś przetworzonym przez nią obrazem, ale słyszę, co ona mówi, wiem, na ile jest wiarygodna, i mogę sobie przecież wyrobić pogląd na to, czy jest na przykład poddawana jakiejś drastycznej opresji. Więc kiedy słyszę na konsultacji, powiedzmy, iż partner ma zwyczaj zażywać co piątek narkotyki, a potem wozić dzieci samochodem, to wówczas staram się jej uświadomić, że jeśli jest tak, jak mówi, to znajduje się w sytuacji bezpośredniego zagrożenia. I że coś powinna z tym zrobić. Albo zachęcam pacjentkę, aby namówiła męża na konsultację. Jeśli jako psychoterapeutce naprawdę chodzi mi o to, żeby ludzie żyli lepiej, nie mogę ograniczać się wyłącznie do świata ich uczuć i wyobrażeń i traktować je jako mające dość odległy związek z rzeczywistością.

      Pytanie, co to znaczy żyć lepiej. Ostatecznie mój dyskomfort może być właśnie istotnym sygnałem, który informuje mnie, że to ze światem, w którym żyję, jest coś nie tak, a nie ze mną. Jeśli poczuję się lepiej – wskutek farmako- albo psychoterapii – po prostu się znieczulę, stracę wrażliwość. To oczywiście jest zawsze wybór, także wybór etyczny. Niemniej myślę, że ideologia terapeutyczna – której nie utożsamiam stuprocentowo z psychoterapią – może świadomość tego wyboru skutecznie niwelować. Działać znieczulająco.

      Psychoterapia jako środek uspokajający, który ma cię znieczulić na fatalną sytuację, w jakiej się znajdujesz? Ja tak psychoterapii nie widzę. Zdajesz się sądzić, że gdyby poddać psychoterapii na przykład bohaterkę filmu Trzy billboardy z Ebbing, Missouri, to zostałaby spacyfikowana, pogodziłaby się ze światem i przestałaby się buntować przeciwko doznanej krzywdzie. Tymczasem ja wierzę, że gdyby miała dobrą psychoterapię, to buntowałaby się skuteczniej i mniej przy tym niszczyła siebie.

      Może przesadzam. Ale myślę, że zamiana dyskomfortu związanego z życiem w kraju pełnym niesprawiedliwości, krzyczących różnic klasowych, brzydkiej architektury, monotonnej ideologii i siermiężnej religijności na dyskomfort związany z trudnymi relacjami z rodzicami jest po pierwsze dość atrakcyjna, a po drugie w sumie prosta do realizacji. Zwłaszcza jeśli stać cię na psychoterapię – co oznacza, że już w punkcie wyjścia znajdujesz się w grupie uprzywilejowanej, z czego możesz w ogóle nie zdawać sobie sprawy. A psychoterapia ci tego z pewnością nie wyświetli.

      Przede wszystkim muszę sprostować: psychoterapia już dawno nie jest domeną prywatnych gabinetów, propozycją wyłącznie dla uprzywilejowanych. Na pewno nie w rozwiniętych krajach europejskich, gdzie w ramach ubezpieczenia społecznego można korzystać z dobrej oferty psychoterapeutycznej. Naprawdę nie jesteśmy ani w Wiedniu lat dwudziestych, ani w Londynie lat czterdziestych. Nawet w dzisiejszej Polsce jest możliwość korzystania z refundowanej psychoterapii, mam nadzieję, że będzie się to poszerzać. Nie mówmy więc tylko o prywatnych gabinetach, bo to jest obraz w krzywym zwierciadle. Natomiast z całą pewnością nie chodzi o zamianę dyskomfortu wynikającego z otaczającej brzydoty i niesprawiedliwości na dyskomfort z powodu relacji wczesnodziecięcych. Moje negatywne uczucia, na przykład żal czy złość, gdy dostrzegam ludzi niesprawiedliwie potraktowanych czy cierpiących, nie biorą się z moich doświadczeń wczesnodziecięcych. Nikt tak nie twierdzi. Ale sposób, w jaki na to reaguję, już może mieć z tym związek. Jeśli na przykład w ogóle sobie z tym nie radzę, nie mogę spać, mam dolegliwe objawy…

      No to może po prostu jesteś wrażliwa i empatyczna, masz zmysł społeczny.

      Wrażliwa, owszem, ale wrażliwa w sposób dysfunkcjonalny.

      Dysfunkcjonalny z perspektywy tego porządku społecznego, który sankcjonuje nierówności i niesprawiedliwości. A z perspektywy porządku, w którym równość i sprawiedliwość to wartości istotne, wręcz przeciwnie. Może jest więc dokładnie odwrotnie – może to właśnie ludzie, którzy świetnie śpią, podczas gdy Ty nie możesz zasnąć, są tak naprawdę zaburzeni? To jest wielkie pytanie, które już w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych stawiali – na różne sposoby oczywiście – R.D. Laing i Thomas Szasz.

      Ale jeśli nie mogę spać i mam straszne lęki – i tak nie będzie ze mnie w tej sprawie żadnego pożytku. Nie pójdę na barykady, bo nie mam na to siły.

      Może jesteś sama wśród tych świetnie zasypiających i stąd poczucie bezsiły? Dlatego, zamiast na barykady, idziesz na psychoterapię.

      Ale ja w tej hipotetycznej wersji siebie nie mogę pójść na barykady, bo kiedy widzę ludzi cierpiących, doświadczam takiego lęku, przerażenia i bezradności, że mnie to kompletnie paraliżuje, obezwładnia po prostu. Rzecz nie w tym, że dostrzegam coś w rzeczywistości, ale że moja reakcja uniemożliwia mi jakiekolwiek działanie. Pamiętam różnych swoich pacjentów, którzy w rezultacie terapii zdobyli się wreszcie na to, żeby powiedzieć komuś albo czemuś „nie”. Wizja psychoterapii pacyfikującej sprzeciw społeczny wydaje mi się bardziej figurą polemiczną niż czymkolwiek realnym.

      Myślę, że tutaj chodzi przede wszystkim o pewną generalną cechę późnego kapitalizmu, w którym mamy tendencję do postrzegania tego, co się z nami dzieje, różnych niepowodzeń i trudności, raczej w kategoriach naszych wczesnodziecięcych traum niż efektu stosunków społeczno-politycznych, w jakich funkcjonujemy. To znaczy, jeśli będę miał depresję, to odruchowo poszukam źródeł albo w zaburzonych proporcjach neuroprzekaźników w mózgu, albo w trudnościach w relacjach z rodzicami. Brzydota krajobrazu, w którym wyrastam, kult sukcesu panujący w kulturze, w której żyję, wyidealizowane wzorce szczęścia obowiązujące dookoła – tego wszystkiego nie będę brał raczej w pierwszej kolejności pod uwagę.

      Jest dokładnie odwrotnie. Przeciwnie niż w dzieciństwie, zdecydowana większość ludzi ma skłonność, by umieszczać przyczyny i odpowiedzialność na zewnątrz – jeśli źle się czuję, trudno mi wchodzić w dobre relacje z innymi, a do tego cierpię na bezsenność, to wszystko przez żonę, szefa, „dobrą zmianę”, brak pieniędzy, smog, kurs franka. Wszystko to może być oczywiście prawdą, ale w terapii zajmujemy się próbą odzyskania (a czasem uzyskania po raz pierwszy w życiu) własnego sprawstwa, wpływu. Czyli – jak ja się mam do tego, czy współodpowiadam za którąś ze swoich opresji, dlaczego ją przeżywam akurat tak, co mogę zrobić, by ją zmniejszyć.

      Tylko że czasem, jak sama mówisz, przyczyna naprawdę tkwi na zewnątrz. Na koniec pomówmy jednak trochę o samej relacji terapeutycznej. W moim przekonaniu psychoterapeuta jest tu fundamentalnie uprzywilejowy – definiuje jej warunki brzegowe i jest kimś w rodzaju absolutnego arbitra w każdej niemal sprawie. Jeśli pacjent jest niezadowolony, może co najwyżej zmienić terapeutę. Ale to nie zawsze jest takie proste. Bo kiedy zgłasza wątpliwości co do tego, na przykład, czy terapia jest skuteczna, słyszy w odpowiedzi, że stawia opór, że nie chce wyzdrowieć, a wreszcie – last but not least – że przenosi na terapeutę jakieś swoje wczesnodziecięce wzorce. W tym układzie terapeuta jest zawsze z góry wygrany, bo cała struktura tej relacji pracuje na jego rzecz. No chyba że jest akurat człowiekiem na tyle uczciwie traktującym swoją pracę, że potrafi się ustrzec przed licznymi pokusami.

      Po pierwsze, tego rodzaju nadużyć jest jednak niewiele, coraz mniej. Po drugie, to nie jest specyficzne dla psychoterapii, bo dotyczy wielu СКАЧАТЬ